„Conan – Miecz Barbarzyńcy” tom 1: „Kult Kogi Thuna” – recenzja komiksu

20 maja w sklepach z komiksami zadebiutował pierwszy tom serii „Conan – Miecz Barbarzyńcy” pod tytułem „Kult Kogi Thuna”. Czy warto się nim zainteresować? Przekonajcie się w naszej recenzji.

Doczekaliśmy się kolejnego tytułu w ramach powrotu conanowej franczyzy do Marvela. Po dobrze zapowiadającej się księdze pierwszej „Conana Barbarzyńcy: Życia i śmierci Conana” od Jasona Aarona i „Erze Conana: Bêlit”, o której wolałbym już zapomnieć (oba recenzowaliśmy swoją drogą), przyszła pora na dziedzica jednego z najbardziej klasycznych tytułów w historii – „Conana – Miecz Barbarzyńcy” (org. „Savage Sword of Conan”). Gdzie umiejscowić tę historię? Otóż, w sumie... nie ma to znaczenia. Sądząc po pierwszych zeszytach serii, o ile „Conan Barbarzyńca” Aarona stara się własną historią spiąć całość dziejów Cymeryjczyka, „Conan – Miecz Barbarzyńcy” to po prostu klasyczne historie z gatunku heroic fantasy, które da się wprawdzie mniej więcej umiejscowić gdzieś na linii czasu i wydawanych przygód, ale będą one bez bezpośredniego wpływu na wydarzenia z serii głównej. Za scenariusz łapie się tu Gerry Duggan, ten od m.in. przygód Deadpoola z Marvel Now! Niestety, co pokazał już w innych seriach, pozbawienie go współpracy komika Briana Posehna oddziera jego scenariusze z lekkiego humoru, a sam Duggan często traci fabularny balans między poszczególnymi strukturalnymi elementami historii. Czy obroni się w nieco mniej superbohaterskiej konwencji?

Conan zostaje wyłowiony przez piratów z dryfującego wraku. Osłabiony i odchodzący od zmysłów zostaje zakuty w łańcuchy, a następnie wtrącony pod pokład. Tam jeden z niewolników – Suty – opiekuje się nim w zamian za obietnicę wolności, o ile jego pacjent wydobrzeje na tyle, aby stać się dobrym towarem na stygijski targ niewolników. Na nieszczęście dla załogi Cymeryjczyk wyjątkowo szybko dochodzi do siebie i jeszcze szybciej wszczyna bunt, torując sobie drogę do kapitana okrętu. Ku zaskoczeniu naszego bohatera kapitan okazuje się hybrydą człowieka i węża strzegącą tajemniczego kufra. Conan bez większego problemu rozwiązuje problem nowego przeciwnika (a jakże), kierowany instynktem bierze pod pachę pozbawioną właściciela skrzynię oraz skutego wraz z nim Sutego, a następnie oddala się ze statku. Już na brzegu okazuje się, że wprawdzie w skrzyni znajduje się wyłącznie piasek, ale od momentu kontaktu z nim Conana zaczynają nawiedzać wizje dziwnego pobliskiego miasta. Wkrótce nasi bohaterowie trafiają do Kheshatta – zrujnowanego miasta opanowanego przez kult, na którego czele stoi mistrz Koga Thun, mag owładnięty obsesją odnalezienia mitycznego lokalnego skarbu, do którego klucz miał dopłynąć do Kogi wraz z jednym z pirackich transportów... Od tego czasu ludzie Kogi Thuna będą starali się za wszelką cenę dopaść naszych bohaterów, podczas gdy Conan, Suty i strażniczka biblioteki Menes zrobią wszystko, aby jako pierwsi dotrzeć do tajemniczego skarbu. Czy Koga Thun to w istocie wszechpotężny mag czy wyłącznie szarlatan wywołujący strach w przeciwnikach poprzez sztuczki i piekielną estetykę swoich sług? Konfrontacja Barbarzyńcy i kultystów jest nieunikniona.

Conan Miecz Barbarzyńcy t1 plansza 1-min.jpg

Niby jest tu wszystko, czego spodziewalibyście się od heroic fantasy, potężny niezłomny bohater, mistyczne zagrożenie, piękne niewiasty i fantastyczne przygody... tyle że z całością od początku coś jest nie tak. Akcja gna jak szalona, postacie w odpowiednich momentach wypluwają z siebie niezbędną dla czytelnika ekspozycję (czasem czyniąc to w chwili, w której żaden racjonalny bohater nie wpadłby na pomysł prowadzenia ubogacających wykładów). Brakuje trochę miejsca na rozwój kogokolwiek i czegokolwiek. Nie mówię już nawet o Conanie, od którego oczekujemy w zasadzie stałości w byciu fabularnym walcem przeciwności, mówię przede wszystkim o postaciach drugoplanowych. Niewiele o nich wiemy, więc niezbyt jesteśmy w stanie uwierzyć w jakiekolwiek relacje, a gdy przyjdzie nam się rozstać z którąkolwiek z nich, nie czujemy absolutnie żadnych emocji, w efekcie odbiór tych scen przez głównego bohatera wydaje nam się przesadzony i sztuczny. Podobnie o antagoniście – wiemy, że jest klasycznym komiksowym złoczyńcą na mocy nadanej mu przez scenariusz i tyle. Miejscami Duggan posili się na próbę jakiejś humorystycznej sceny, ale nie oszukujmy się, nie będą to sceny wysokiej próby. Kiedy przychodzi konkluzja tego tomu – ciężko o satysfakcjonujące zakończenie. Antagonista pomimo wcześniejszych obietnic scenariusza nie okazuje się realnym zagrożeniem, a starcie z nim wypada wyjątkowo skromnie jak na starcie z przywódcą tytułowego kultu. Do tego zaliczymy kilka wymuszonych scenariuszem zwrotów w postępowaniu bohaterów drugoplanowych, a kilka wątków na finale zniknie w czeluściach niepamięci twórców.

Wizualnie Conan od Marvela powtórnie mnie zawodzi. Ron Garney nie jest twórcą anonimowym, a w Polsce mieliśmy okazję podziwiać jego plastyczne prace m.in. w ramach Klasyki Marvela w serii „Wolverine: Jason Aaron”. Tu jednak Garney zalicza jeden z gorszych swoich występów, sprawiając wrażenie szalenie pośpiesznego czy wręcz niewykończonego tak w zakresie modeli postaci, jak i wykończenia teł. Nie powiem, taki brudny, niedbały, wręcz przypominający pierwszy szkic szarpany styl może dla niektórych z Was okazać się plusem oprawy graficznej, ja jednakże nie potrafię wyzbyć się ze świadomości takiego Garneya, jakiego chciałbym tu oglądać, i tym samym estetyki, do której mnie przyzwyczaił.

Wydanie polskie to miękka oprawy ze skrzydełkami w analogicznym do zakorzenionego u nas Marvel Now 2.0 z czarnym grzbietem. W zakresie dodatków dostajemy kilka okładek alternatywnych, w tym część w formie miniatur. Oryginalne okładki zeszytowe umieszczono w treści historii, poprzedzając każdy zeszyt kilkuzdaniowym wprowadzeniem i oznaczeniem miejsca aktualnej akcji na mapie przedstawiającej lokalne krainy świata przedstawionego. Skromny, acz niezwykle miły szczegół. Do tego – w ramach promocji dostajemy zapowiedzi serii „Conan Barbarzyńca” tom 1, miniserii „Era Conana: Bêlit” oraz w ramach polecanek tomy serii „Conan” od Dark Horse Comics, wydane w ostatnim czasie przez Egmont tj. „Narodziny legendy” i „Miasto złodziei”.

Conan Miecz Barbarzyńcy t1 plansza 2-min.jpg

Podsumowanie

„Conan – Miecz Barbarzyńcy” to póki co seria wypadająca na tle „Conana Barbarzyńcy” od Jasona Aarona jak klasyczny zapychacz bazujący na znanym tytule i utartych oczekiwaniach fanów postaci. Wszystko tu sprawia wrażenie skleconego na szybko – od pretekstowego, przeładowanego akcją i niezdarną ekspozycją scenariusza Duggana do poszarpanych, wykonanych z zauważalnie niższą starannością niż zwykle rysunków Garneya. Jest to oczywiście, jakby nie było, heroic fantasy, ale nie oszukujmy się, nawet od niego wypada oczekiwać odrobiny konstrukcyjnej, przemyślanej staranności. Na dzień dzisiejszy możecie sięgnąć po dużo lepsze, w rozumieniu: bardziej spójne i przyjemniejsze w odbiorze historie z Cymeryjczykiem, od których – w mojej opinii – lepiej zaczynać przygodę z Barbarzyńcą. Ewentualnie, kiedy już je wszystkie pochłoniecie, staniecie się fanami postaci i gatunku oraz nadal będziecie czuć niedosyt, możecie rozważyć ten komiks. Niemniej jednak – czujcie się ostrzeżeni.

Oceny końcowe

3
Scenariusz
3
Rysunki
5
Tłumaczenie
4
Wydanie
6
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Gerry Duggan

Rysunki

Ron Garney

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

Kolor

Liczba stron

128

Tłumaczenie

Bartosz Czartoryski

Data premiery

15 kwietnia 2020 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel