„Czarny Mercedes” – recenzja filmu [44. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni]

Na 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zadebiutował film „Czarny Mercedes”. Jak wypada produkcja Janusza Majewskiego będąca ekranizacją jego kryminalnej powieści?

Trudno mi inaczej uzasadnić obecność „Czarnego Mercedesa” w gdyńskim konkursie głównym niż przez wzgląd organizatorów na szacunek dla reżysera filmu, bywającego na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych regularnie od początku jego istnienia. Mimo i tak sporej liczby produkcji walczących o nagrody, można powiedzieć, że najnowszy obraz Janusza Majewskiego niesłusznie zajął miejsce garści innych, przewyższających go jakościowo co najmniej o klasę filmów. Prawie 90-letni już twórca po raz kolejny spróbował swych sił w kryminale, jednak efekt końcowy każe sądzić, iż krzepy niestety zabrakło.

„Czarny Mercedes” jest nijaki. Klasycznie zrealizowany – momentami wręcz archaiczny – kryminał nie jest w stanie właściwie zaangażować widza, a z czasem sprawia wrażenie, jak gdyby wcale nie chciał tego robić, bowiem porozrzucane po kątach wątki wcale do siebie nie pasują. Akcja filmu osadzona jest w czasach II wojny światowej. Ofiarą morderstwa pada młoda, piękna kobieta (Maria Dębska) będąca żoną szanowanego adwokata, granego przez Artura Żmijewskiego. Na czele śledztwa staje wprawiony w fachu nadkomisarz Rafał Król (Andrzej Zieliński), przed którym mordercza zagadka mnoży coraz to nowe poszlaki. Funkcjonariusz na swej drodze trafia na parę ciekawych osobistości – z lekka zdemoralizowanego hrabię groteskowo sportretowanego przez Andrzeja Seweryna, zakochanego bezpowrotnie młodzieńca, zaprzyjaźnionego z adwokatem oficera SS czy nierozgarniętą służącą Cesię. Intryga nieśmiało sugeruje zabójcze motywacje przedstawianych w filmie bohaterów, lecz gdy ostatecznie sprawa wyjdzie na jaw, jej rozwiązanie więcej niż rozczarowuje.

To, co na papierze mogłoby brzmieć może frapująco (obraz jest zresztą adaptacją powieści Majewskiego o tym samym tytule) i stanowić całkiem ciekawy punkt wyjścia do snucia kryminalnych historii, przeradza się w nudnawą opowiastkę bez polotu. Nawet rozgrywana gdzieś tam w tle wojna nie ma w fabule żadnego odzwierciedlenia i na dobrą sprawę mogłaby nie mieć miejsca. Film cierpi także na brak głównego bohatera. Do tego miana najbliżej jest bodaj nadkomisarzowi, ale w gronie niczym niewyróżniających się postaci jest on równie charyzmatyczny, co przechadzający się na trzecim planie statysta. Ostatnim gwoździem do trumny staje się wychodzący na jaw w trzecim akcie moment realizacji, iż jego obecność w śledztwie nie spowodowała żadnych istotnych zmian.

„Czarnego Mercedesa” ogląda się nieco jak bezbarwny serial historyczny emitowany popołudniami na TVP. Pojawiły się zresztą informacje, jakoby produkcja otrzymała „rozszerzenie” i zmierzała w stronę małego ekranu. Pomysł może i zacny, jednak spóźniony, bowiem obraz musi się jeszcze przedrzeć przez kina. Na festiwalu w Gdyni wielkiej kariery nie zrobił, przeciwnie – jest jednym z mniej chętnie omawianych filmów w konkursie, więc dobrych wyników bym się nie spodziewał. Jest w tym wszystkim pewien smutek, ponieważ Majewski, który jest autorem tak umiejętnie nakręconych klasyków gatunku, jak „Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię” czy też bardziej dramatycznej w wydźwięku „Sprawy Gorgonowej”, staje się tutaj duchem samego siebie. Bohaterowie w „Mercedesie” są kiepsko nakreśleni, przez co nie sposób przejąć się ich losem. Akcja nie potrafi wciągnąć, dlatego bardzo łatwo jest się wyłączyć, a o napięciu trudno jest napisać cokolwiek pozytywnego. Sceny, w których suspens jest wyczuwalny, można policzyć na palcach jednej ręki.

Film reżysera „Zaklętych rewirów” jest bolesny w swojej przeciętności. Nieudolnie poprowadzona intryga sprawia, że trwający dwie godziny seans niepotrzebnie wije się w nieskończoność. „Czarny Mercedes” Majewskiego bardziej niż na ulice, nadaje się zatem do kasacji.

Ocena: 2/6

źródło: zdj. Kino Świat