Deadpool 2 - recenzja filmu

Czas wyczekiwania dobiegł końca. Po wielu miesiącach serwowania widzom czegoś, co bez skrępowania można określić jedną z najlepszych filmowych kampanii promocyjnych w historii, „najemnik z nawijką” po raz drugi przeskoczył z kart komiksu na wielki ekran. Po tym, jak rozbił box office’owy bank, powywracał zasady kina superhero do góry nogami, a także zawojował na parkiecie obok Céline Dion, zatrzymując się na chwilę w domu u Davida Beckhama, Deadpool ostatecznie wrócił i tym razem zaprosił do zabawy więcej kolegów. Jeśli pierwsza część przygód nietypowego herosa nie przypadła wam do gustu, w kontynuacji nie macie raczej czego szukać, natomiast jeśli skradła wam serca, śmiało przywdziewajcie majty na spodnie i lećcie do kina!

Deadpool 2 to bowiem obraz, któremu udało się jakością przewyższyć odsłonę pierwszą, szanując przy tym zasady dobrego sequela kina rozrywkowego. Jest tutaj mocniej, szybciej i śmieszniej. Strukturalnie to wciąż bardzo zbliżony do jedynki film polegający w znacznej mierze na postmodernistycznej zabawie z widzem i ciągłym szukaniu nowych sposobów na przełamywanie gatunkowych granic.  Nowy Deadpool zyskuje jednak przewagę nad filmem z 2016 roku, głównie dzięki większej dojrzałości twórców. Nie zrozumcie mnie źle, hektolitry krwi dalej zalewają ekran, a żarty na temat seksu, rasizmu, czy DC Universe w dalszym ciągu towarzyszą bohaterom, ale to wszystko zdaje się być tutaj znacznie lepiej wyważone. Scenarzyści Rheet Reese, Paul Wernick, a także Ryan Reynolds nie byli tym razem zależni od przedstawiania historii w duchu origin story, co pozwoliło im na większą swobodę twórczą. Ponadto mając zaplecze w postaci przychylnie przyjętej części pierwszej, będącej powiewem świeżości w superhero movies, nie starali się na siłę eksponować owej inności, tak jak miało to miejsce wcześniej. Z powodu odłożenia na bok, nieustannej manifestacji łamania konwencji, opowiedzenie historii w Deadpoolu 2 okazało się dokładniej przemyślane.  

O tym, że mamy w filmie do czynienia z kinem… familijnym, główny bohater sam zdąży was w odpowiednim czasie poinformować. Nie jest to naturalnie, kino familijnie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Tym, którzy chcieliby wybrać się na seans ze swymi pociechami lepiej byłoby wybić pomysł z głowy. Rodzina to wszakże, zagadnienie istotne w kontekście fabuły filmu, a także zmiany, jaką bohaterowie będą zmuszeni przejść. W drugiej odsłonie swych przygód Deadpool powołuje do życia drużynę złożoną z kilku osobliwych herosów, w celu powstrzymania brutalnego osiłka z przyszłości, zwanego Cable (Josh Brolin), którego misją jest zlikwidowanie pewnego młodego mutanta (Julian Dennison). Bieg wydarzeń skłoni naszych śmiałków do przewartościowania pewnych kwestii, a nietypowy finał przywoła skojarzenia z losami innego marvelowskiego bohatera. Aby nie spoilerować, nie zdradzę którego, ale jego pseudonim rymuje się z Polverine.

Zmiana reżysera projektu okazała się być krokiem do przodu. David Leitch oprócz tego, że ma talent do kreowania doskonałej choreografii scen walki, do tej pory niczym szczególnym mnie nie przekonał. W Deadpoolu natomiast udało mu się zgrabnie połączyć szybkie tempo filmu z precyzyjnie poprowadzonymi kilkoma wątkami. Nowi bohaterowie, przede wszystkim Cable i Domino (charyzmatyczna Zazie Beetz, która kradnie show, kiedy tylko ma ku temu okazję) okazali się być świetnym uzupełnieniem. Dodając do tego zestawienia młodego Juliana Dennisona znanego z pamiętnej roli w Dzikich łowach, uzyskujemy fantastyczną plejadę antybohaterów, w której właściwie każdemu należałby się solowy film. Mimo niepodważalnej roli Deadpoola i osadzenia go w centrum wydarzeń, każda ze wspomnianych postaci dostaje odpowiednią ilość czasu na to, by w jakiś sposób odcisnąć swój ślad na fabule i zaakcentować swój charakter.

Filmowi nie brakuje uproszczeń i dobrze znanych nam klisz, po których główny bohater nie będzie mógł już zwalić winy na „lazy writing”. O tym jednak, z reguły zapomina się dość szybko dzięki ogromnej kreatywności twórców. Za każdym wątpliwym poprowadzeniem akcji, kryje się autoironiczny żart mający odwrócić uwagę widza od sztampy. Podobnie jest z niekoniecznie logicznymi wyborami lub schematycznymi postaciami drugo bądź trzecioplanowymi. Scenarzyści sprawnie kamuflują wszelkie niedoskonałości obracając sytuację w żart i sprowadzając ją do absurdu, którego w części drugiej jest co niemiara. Tego typu niedorzeczności rodem z kart komiksu jest wiele, ale działają one na korzyść zarówno wiarygodnej postaci, jak i całego filmu.

Dobrze wiedzieć, że pomimo porozumienia na linii FOX-Disney, Deadpool nie stracił swego unikatowego charakteru. Wciąż jest tym samym przesadnie gadatliwym sadystą o dobrym sercu, którego świat pokochał przed dwoma laty. Popkulturowa karuzela, na której zasiadł okazała się naoliwiona jeszcze lepiej niż wtedy, a ja liczę na to, że będzie się kręcić jeszcze przez jakiś czas.

Ocena 5/6

źródło: zdj. 20th Century Fox / Marvel