Diabeł o dwóch twarzach – recenzja serialu „Daredevil: Odrodzenie”

Oryginalna seria „Daredevil” produkowana przez Netflixa zapisała się w historii adaptacji komiksów jako jedna z najlepszych i najbardziej cenionych produkcji superbohaterskich. Mroczny, brutalny ton, świetnie napisane postacie i fenomenalne sceny walk uczyniły ją ulubieńcem zarówno fanów komiksów, jak i widzów szukających ambitniejszej rozrywki wśród produkcji superbohaterskich. Jednak mimo sukcesu serial zakończył się na trzecim sezonie, gdy prawa do postaci powróciły do Marvel Studios.

Po kilku epizodycznych występach Matta Murdocka (Charlie Cox) w filmach i serialach MCU, takich jak „Spider-Man: Bez drogi do domu” czy „Mecenas She-Hulk”, Marvel podjął decyzję o pełnoprawnym przywróceniu postaci w ramach Disney+. „Daredevil: Odrodzenie” początkowo miało być duchowym rebootem, jedynie luźno powiązanym z wersją Netflixa. Pierwotna koncepcja zakładała 18-odcinkowy serial o proceduralnym charakterze, skupiający się głównie na prawniczym życiu Matta Murdocka, a nie na jego działalności jako Daredevil. Jednak problemy produkcyjne, w tym strajk scenarzystów w 2023 roku oraz niezadowolenie Marvel Studios z obranego kierunku, doprowadziły do gruntownej przebudowy serialu. Zwolniono pierwotnych scenarzystów (Matthew Corman i Christopher Ord) oraz część reżyserów, a nowym showrunnerem został Dario Scardapane („Punisher”). Dzięki temu serial miał powrócić do mroczniejszych i brutalniejszych tonów znanych z wersji Netflixa. Zdradzę już Wam, po obejrzeniu 9 odcinków, że operacja się udała...ale nie obyło się bez komplikacji.

Sprawdź też: POTĘŻNA zniżka na Disney+! Cztery miesiące oglądania po wyjątkowo niskiej cenie!

disney plus promocja

Dwie twarze jednego serialu

Oglądając „Daredevil: Odrodzenie”, trudno nie zauważyć zmian, które zaszły w trakcie produkcji. Serial wyraźnie dzieli się na dwie części – pierwsza połowa to w dużej mierze pozostałość po pierwotnej wersji, a druga to pełnoprawny powrót do poziomu i mroczniejszego klimatu Daredevila z Netflixa. Serial po przeróbkach ewidentnie jest kontynuacją wydarzeń z wersji Netfliksowej – zostaje poruszonych sporo wątków, niuansów i relacji, które nie są w żaden sposób tłumaczone nowym widzom. Jeśli ktoś nie oglądał poprzednich sezonów, może czuć się nieco zagubiony.

Pierwsza połowa sezonu to ta część, w której najłatwiej dostrzec ślady pierwotnej koncepcji. Serial zawiera wówczas sporo typowego marvelowskiego humoru i silnie przypomina proceduralny dramat prawniczy. Wiele scen rozgrywa się w ciągu dnia, a akcja skupia się niemal wyłącznie na Murdocku – Daredevil w kostiumie pojawia się jedynie w pierwszych 15 minutach premierowego odcinka (które, co istotne, nakręcono już po zmianach kreatywnych). Obiecany przez twórców mocny i traumatyczny początek rzeczywiście robi wrażenie, zapewniając nam jedną z dwóch najciekawiej zrealizowanych scen walki w serialu, ale niestety szybko traci impakt. Po przeskoku czasowym zderzamy się z kręgosłupem serialu przed zmianami kreatywnymi, co sprawia, że ciężar emocjonalny otwierającej sceny się rozmywa, a późniejsze próby przypominania o traumie Matta wydają się wklejone na siłę, by dostosować wcześniej nakręcone odcinki do nowej wizji serialu.



Podobnie jest z brutalnością
– oryginalny „Daredevil” szokował konsekwentnym i realistycznym ukazaniem przemocy, natomiast tutaj pojawia się ona wybiórczo, czasem wręcz na siłę, aby przypomnieć widzom, że serial miał być brutalny. Przykładem jest finał jednego z pierwszych epizodów sezonu, w którym Matt Murdock musi zmierzyć się samotnie z napastnikami w opuszczonym mieszkaniu, gdzie ukrywał się jeden ze świadków sprawy prowadzonej przez Murdocka. Pojawia się w nim naprawdę mocna i brutalna scena walki, mimo że cały epizod był utrzymany w znacznie luźniejszym, mniej mrocznym tonie, pozbawionym wyrazistej brutalności.

Pierwsza część serialu cierpi także z powodu chaotycznego scenariusza i montażu. Wątki momentami są pospiesznie zawiązywane bądź rozwiązywane. Część scen również wydaje się sztucznie wpleciona, co służy połączeniu historii z drugą połową, powstałą już w większości po zmianach kreatywnych. Montaż w pierwszych odcinkach bywa męczący i chaotyczny – mnóstwo szybkich cięć pojawia się nawet w spokojnych scenach dialogowych. Mogę tylko zgadywać, czy taki sposób montażu wynika z przerabiania odcinków, czy z początkowego zamiaru dostosowania do współczesnego, masowego odbiorcy, który ma problemy z utrzymywaniem koncentracji.

Nowe postacie w „Daredevil: Odrodzenie” nie dorównują tym z oryginalnej serii. Brakuje im charyzmy i emocjonalnej głębi, jaką mieli choćby Ben Urich z pierwszego sezonu czy siostra Maggie z trzeciego. Chociaż daleki byłbym od stwierdzenia, że są one kompletnie nieinteresujące i źle napisane, zwłaszcza że część z nich rozwija skrzydła w drugiej połowie serialu. Początkowo, szczególnie rozczarowuje nowy wątek romantyczny Matta Murdocka z Heather Glenn (Margarita Levieva) – ich relacja rozwija się błyskawicznie i nie ma tej chemii ani zniuansowania, które charakteryzowały wcześniejsze związki Matta z Karen Page czy Elektrą.

Jeśli ktoś liczył na większą rolę powracających aktorów, może się rozczarować. Deborah Ann Woll (Karen Page), Jon Bernthal (Punisher) i Elden Henson (Foggy Nelson) pojawiają się jedynie epizodycznie. Na szczęście w finale te postacie odgrywają znacznie ważniejszą rolę, co w pewnym stopniu rekompensuje ich wcześniejszą nieobecność.

Druga połowa sezonu, czyli Daredevil w końcu odrodzony

Prawdziwy zwrot jakościowy następuje wraz z piątym odcinkiem, który stanowi zresztą odrębną historię osadzoną w jednym miejscu – banku, do którego udaje się Matt Murdock. Od tego momentu serial, jak za pomocą czarodziejskiej różdżki, odzyskuje klimat znany z wersji Netflixa: powraca mrok, brutalność, dobrze zbudowana intryga i w końcu dostajemy Wilsona Fiska (Vincent D'Onofrio) w pełnej krasie.

Kingpin, choć niegdyś król przestępczego podziemia, początkowo wydaje się dość niemrawy. Często sprawia wrażenie zagubionego w obowiązkach i procedurach związanych z pełnieniem funkcji burmistrza Nowego Jorku, co nie zawsze ma sens, ale służy typowemu marvelowskiemu humorowi. W drugiej połowie serialu jednak wraca do formy, a jego wątek, zwłaszcza relacja z żoną Vanessą (Ayelet Zurer), nabiera większego znaczenia i emocjonalnej głębi. Serial zaczyna też lepiej wykorzystywać Fiska oraz intrygę związaną z policją i jego politycznymi ambicjami. Znacznie ciekawszą rolę odgrywa także Vanessa, która z coraz większą gracją, determinacją i ambicjami podąża śladami męża, stając się równorzędną partnerką zbrodni. Szczególnie podobały mi się sekwencje, w których konkretne momenty z życia Matta Murdocka i Wilsona Fiska są zestawiane na zasadzie paraleli, jeszcze bardziej podkreślając ich więź, rywalizację i sytuacje, w których się znaleźli. Traumatyczny początek nagle znów jest motorem napędowym motywacji niektórych postaci i w końcu rezonuje on w opowiadanej historii.

Nawet pierwotnie słabsze wątki, takie jak romans Matta czy relacja Fiska z jego nowym pomocnikiem Danielem (Michael Gandolfini), który początkowo służy głównie jako źródło żartów – z czasem zostają poprowadzone w bardziej interesującym kierunku. Finał to zdecydowanie najlepszy odcinek serialu – krwawy, emocjonujący i w pozytywnym sensie nostalgiczny. Szczególnie ci, którym brakowało brutalnego Punishera siejącego chaos i zniszczenie, powinni być zadowoleni.

Pod względem walorów produkcyjnych również następuje poprawa i powrót do wizualnych korzeni serialu. Sceny są znacznie lepiej oświetlone – wracają niskie klucze oświetleniowe, wysoki kontrast, półmrok i neony, które zastępują płaskie, pozbawione charakteru kadry z miękkim i jasnym światłem. Montaż staje się bardziej przejrzysty, nie rzuca się w oczy i nie przytłacza nadmiarem cięć. Pojawiają się dłuższe ujęcia i kilka ciekawych scen walki – choć żadna nie dorównuje kultowej sekwencji korytarzowej w jednym ujęciu z pierwszego sezonu oryginalnego „Daredevila”. O wiele lepiej wykorzystano również muzykę, która staje się bardziej stonowana, mniej „bohatersko-epicka” i w końcu buduje klimat nocnych ulic Nowego Jorku, rozwijającej się intrygi, a także momentami niemal horrorowego wątku związanego ze złoczyńcą o nazwie Muse. Przy okazji muzyki wrócę jeszcze do problemów tonalnych pierwszej części sezonu – przypomniała mi się jedna z najdziwniejszych scen serialu: Matt Murdock w swoim stylu śledził kogoś w ciągu dnia, a muzyka była tak głośna i epicka, jakby zaraz mieli nadlecieć Avengersi.

Podsumowanie

Był moment, w którym poważnie wątpiłem w nowego „Daredevila”. Na szczęście druga połowa sezonu naprawiła większość niedociągnięć – problemy tonalne zniknęły, a początkowo kiepsko poprowadzone wątki zostały rozwinięte w satysfakcjonujący sposób. Jeśli ktoś po drugim czy trzecim odcinku uzna, że Marvel całkowicie zepsuł nowe przygody Diabła z Hell’s Kitchen, radzę przetrwać i oglądać dalej – rozczarowanie minie. Po obejrzeniu finału nie mogę się doczekać kontynuacji. Można się cieszyć, że Marvel poszedł po rozum do głowy i zdecydował się przerobić serial – bo choć całościowo jest to najsłabsza odsłona „Daredevila”, to dzięki znacznie lepszej drugiej połowie buduje solidne fundamenty pod kolejne sezony, które mają szansę osiągnąć poziom wersji Netflixa.

Ocena 4-/6 

zdj. Marvel