„Duchy Inisherin” – recenzja filmu. Kocham Cię jak Irlandię [BFI London Film Festival]

Martin McDonagh, reżyser odpowiadający za takie tytuły jak „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” czy „Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri” powraca z nowym filmem „Duchy Inisherin”, w którym na ekranie ponownie spotykają się Colin Farrell i Brendan Gleeson. Czy warto czekać na polską premierę? Przekonacie się z naszej recenzji prosto z londyńskiego festiwalu.

Dwaj zabójcy z pełnometrażowego debiutu Martina McDonagha opuścili czyściec, który w „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” odgrywała Brugia, i trafili na zachodnie wybrzeże Irlandii. Trudno jednak stwierdzić czy wyspom Aran – gdzie umiejscowiona jest akcja „Duchów Inisherin” – bliżej jest do nieba, czy może do piekła. Mamy lata 20. poprzedniego wieku, a w Zatoce Galway atrakcji dla miejscowych jest tyle, co kot napłakał. Pośród poprzecinanych kamiennymi murami zielonych nizin z ziemi ledwo wyrasta kilka domów, pub i sklep będący czymś w rodzaju lokalnego Pudelka. Po skończonej robocie zwyczajowo idzie się tu na pajnta. No chyba, że jesteś jednym z tych mniej szanowanych; wtedy siedzisz w chacie i czytasz książki albo łazisz po klifach, zbierając śmieci czy rzucając kamieniami w krowy. W otoczeniu zwierząt żyje się mimo wszystko spokojnie. Powietrze jest czyste, a rozgrywana gdzieś tam w tle wojna domowa dociera na archipelag jedynie za sprawą okazjonalnych wybuchów armaty.

W takich warunkach egzystują Pádraic oraz Colm, którzy w rzeczywistości nie mają nic wspólnego ze wspomnianymi postaciami pierwszego filmu McDonagha. Grają ich po prostu ci sami aktorzy – Colin Farrell i Brendan Gleeson dumnie dzielący z reżyserem irlandzką narodowość. Bohaterowie są najlepszymi przyjaciółmi. Przesiadywanie w pubie, upijanie się i casualowe bredzenie należą do czynności, które wspólnie uprawiają bodaj najczęściej. Ich relacja staje pod wielgachnym znakiem zapytania z dnia na dzień. Wbrew przyjętemu rytuałowi Colm nie zabiera się z Pádraicem na piwo. Pádraic pyta dlaczego. Colm mówi, że nie chce. Ale dlaczego? Po prostu. Colm nie chce już więcej przyjaźnić się z Pádraicem.

Nieco starszy od Pádraica Colm jest muzykiem. Od teraz chce skupić się wyłącznie na karierze skrzypka i zostawić po sobie coś znaczącego. Jak Mozart czy Beethoven. W odróżnieniu od Colma, Pádraic nie ma specjalnego talentu. Profesjonalnie zajmuje się sprzedażą mleka, zaś okoliczni głównie znają go z tego, że jest miły. Miły i nudny. Na tyle nudny, że dla Colma staje się to nie do zniesienia. Pádraic nie daje za wygraną, wobec czego były-już-przyjaciel postanawia podjąć odpowiednie i – jak przystało na McDonagha – drastyczne kroki.  Za każdym razem, kiedy Pádraic będzie truć dupę Colmowi, ten odetnie sobie palec. Chyba nie będzie spoilerem, jeśli zdradzę, że bohater nie dotrwa do końca filmu z ich kompletem.

Czarnokomediowy absurd, tak bardzo charakterystyczny dla twórczości McDonagha wybrzmiewa w „Duchach Inisherin” ze zdwojoną, a nawet potrojoną siłą. Niemniej niebywałą zaletą Irlandczyka okazuje się tutaj – wcześniej niespotykana u niego na tę skalę – umiejętność zachowania pozorów „normalnej opowieści” przy tak wyraźnym podpieraniu się groteską. Reżyser nie popada w przesadę znaną z „7 psychopatów” ani nie szokuje bezzasadnie, jak miało to miejsce w krótkometrażowym „Sześciostrzałowcu”. Nawet narrację udaje mu się utrzymać w ryzach bardziej niż w zbliżonych do perfekcji „Trzech billboardach za Ebbing, Missouri”. Nowy McDonagh to ten, którego dobrze znają admiratorzy jego pracy teatralnej. Autor jest równie kąśliwy i cyniczny, jak w „In Bruges”, ale w „Inisherin” nie brakuje miejsca na sentyment względem krainy przodków. Serce bije mocno. Słychać je w urzekających (ale nie wyidealizowanych) kadrach, w uchu do gwary, i w uznaniu dla folkloru.

Brendan-Gleeson-i-Colin-Farrell-w-filmie-duchy-Inisherin-min.jpg

Dość powiedzieć, że „Duchy Inisherin” pierwotnie miały być zamknięciem tzw. „Trylogii arańskiej”, w skład której na przełomie wieków weszli – wystawieni niegdyś na deskach polskich teatrów – „Kaleka z Inishmaan” oraz „Porucznik z Inishmore”. We wszystkich tych tekstach aspekt lokalny ma ogromne znaczenie. McDonagh z sarkazmem odnosi się w nich do pełnej niedorzecznej przemocy irlandzkiej historii, ale też na przemian szydzi i chwali zwykłego chłopa, zarówno tego, który znalazł się szykach IRA, jak i tego, który jakikolwiek konflikt ma w głębokim poważaniu. Podobną taktykę twórca przyjął w swym nowym filmie. Cokolwiek nie działoby się na ekranie, Irlandczyk zdecydowanie powstrzymuje się od oceny i bynajmniej nie traktuje swych pobratymców protekcjonalnie. Co więcej – pomimo tak głębokiego osadzenia historii w ujęciu etnicznym – McDonagh robi to na tyle umiejętnie, że pobudki jego bohaterów nie będą stanowiły problemu dla widza, który nie wie, jakie miasto jest stolicą Irlandii.

Traktat o nagłym rozpadzie przyjaźni służy McDonaghowi przede wszystkim pretekstowo. To punkt wyjścia do większych rozważań Irlandczyka m.in. na temat natury relacji międzyludzkich i miejsca, jakie zajmuje w nich kwestia indywidualności. W tym samym stopniu można postrzegać „Duchy Inisherin” jako rozprawkę o nieuchronności śmierci, a także idącej z nią w parze potrzebie zostawienia po sobie śladu większego niż ten węglowy. Dialogi twórcy „Trzech billboardów”, nierzadko obelżywe i pełne wulgarności, niosą ze sobą czułość i zrozumienie dla drugiego człowieka. Podobnie jak w „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” filmowiec bawi się mistycyzmem, ale tym razem w nieco mniej odrealniony i skupiony na śmiertelniku sposób. W taki, dzieki któremu cierpienie zostaje bezbłędnie zapisane w ekspresyjnych brwiach Colina Farrella.

Ocena filmu „Duchy Inisherin”: 5+/6

Film „Duchy Inisherin” wejdzie na ekrany polskich kin 20 stycznia 2023 roku

zdj. Searchlight Pictures