Baner
„Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – recenzja filmu. Poszukiwacze zaginionej adaptacji

14 kwietnia do polskich kin trafi film „Dungeons & Dragons: Złodziejski honor”. Czy warto czekać na produkcję bazującą na kultowej grze RPG? Czy twórcy „Wieczoru gier” stworzyli filmowe widowisko, które zapewni rozrywkę szerokiej publice? Tego dowiecie się z naszej przedpremierowej recenzji

Złodziejski honor” miał wszelkie szanse, by prześlizgnąć się przez mój radar niepostrzeżenie. Do tej pory prywatna relacja z „Dungeons & Dragons” ograniczała się bowiem do ukończenia ¼ rozgrywki „Magii i Miecza”, kilku fragmentów „Stranger Things” i współdzielenia wagonu z RPG-owymi pasjonatami w powrotnym z Pyrkonu. Całe szczęście, że Jonathan Goldstein i John Francis Daley (mózgi stojące za nową ekranizacją gry) nie obrali ścieżki w duchu ekskluzywnego klubu z hasłem strzeżonym pilniej niż wstęp do gildii magów. Targetem ich nowego filmu nie jest wyłącznie – bądź co bądź pokaźna – elita planszówkowych strategów; z powodzeniem odnajdą się tutaj również ci, którym kostki nie leżą w rękach zbyt wygodnie. To najsampierw hybrydowa uciecha, która w wyjątkowo łebskim stylu korzysta z dobrodziejstw kina gatunków. Twórcom porywającego „Wieczoru gier” tym razem wyszedł eliksir z miksturą fantasy i heist-movie o posmaku komediowego akcyjniaka. Na pierwszy rzut oka składniki pasują do siebie jak CGI do trylogii „Hobbita”, ale każdy kolejny haust utwierdza w przekonaniu, że takich trunków na rynku zwyczajnie brakuje.

Recenzje filmu „Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” możesz obejrzeć też w serwisie YouTube:

Kwestię fabularną „Złodziejskiego honoru” najkorzystniej będzie ograniczyć w tekście do minimum. Poprzez przeszłe i przyszłe dzieje filmowego lore przeprowadzą Was zresztą – w charakterystycznym dla „D&D” stylu – bohaterowie naszej kampanii. Opowieść zaczynamy w zapchlonym areszcie, gdzie odsiadkę za awanturniczy tryb życia odbywają charyzmatyczny bard Edgin (Chris Pine) i Holga (Michelle Rodriguez), barbarzynka, z którą nie chcecie zadzierać na levelu niższym niż 50. Krok pierwszy to czmychnąć z mamra, krok drugi – zebrać drużynę. Cel jest szczytny, bo w potrzasku znalazła się Kira (Chloe Coleman), córka Edgina, którą wdziękiem i blagą omamił Forge (Hugh Grant) – łotrzyk i były kompan. Misja byłaby prostsza, gdyby nie to, że cwaniak związał się z uzależnioną od nekromancji czarnoksiężniczką Sofiną (Daisy Head). Ekipę trzeba zatem dobrać tak, by raz a dobrze zmieść złoli z planszy. Pomocną dłoń użyczają: Doric (Sophia Lillis), zmiennokształtna druidka, Simon (Justice Smith), półelfi czarownik, oraz Xenk (Regé-Jean Page), OP Paladyn, w którego każdy z nas pewnie chciałby wcielić się w realu.

Miłośnicy kultowego RPG-a dobrze rozpoznają setting filmu (rzecz dzieje się w popularnych wśród graczy Zapomnianych Krainach), jak i szereg mniej lub bardziej czytelnych elementów sięgającego lat 70. dziedzictwa cyklu (z racji dwutygodniowej różnicy w premierze po anglojęzycznym jutubie śmigają już przepastne zestawienia easter-eggów). Pomimo inkluzywnego podejścia twórców legenda „Dungeons & Dragons” odnajduje w „Złodziejskim honorze” godne odzwierciedlenie. Nawet taki gatunkowy noob jak ja, doskonale zauważy, że w skrypcie zawarto najwyższej próby eksperyment przeniesienia struktury i mechaniki gry na realia kinowe. Każdy z bohaterów otrzymuje wystarczająco dużo atencji, by poznać jego backstory, poszczególne sekwencje zdają się odpowiadać wymyślnym questom, zaś ich egzekucja faktycznie przypomina kombinowanie graczy nad tym, jak najlepiej przejść przez dany etap. No i wiecie… są też lochy, i są smoki; w szczególności te czerwone, które w obrazie doczekują się dumnego reprezentanta w postaci obsesyjnie chciwego tłuściocha. Galeria kreatur budzi zresztą szczery podziw – w filmowym „D&D” nie brakuje sowoniedźwiedzi, efektów romansu ludzi i węży czy Bradleya Coopera przypominającego brownies z „Willowa”.

kadr z filmu dungeons-and-dragons-zlodziejski-honor.jpg

W harmonijnym prowadzeniu kampanii „Złodziejskiego honoru” Goldsteinowi i Daley’owi (również autorzy scenariusza, który trafił w ich ręce po pracy Michaela Gilio i Chrisa McKaya) z ogromną pomocą przyszła komedia. W „D&D” humor służy jednak nie tyle atrakcyjnemu dodatkowi do rozgrywki, ile staje się jej pełnoprawnym aspektem. Projekt od duetu stojącego za tekstami do „Spider-Man: Homecoming” i nadchodzącego „Flasha” to bowiem w równej mierze pełnoprawne kinowe fantasy, jak i subtelny pastisz jego gatunkowych komponentów. Narracyjna strategia twórców staje się wobec tego swego rodzaju filmowym odtworzeniem postaw graczy, którzy obok RPG-owej immersji potrafią z dystansem stroić żarty z tego, że „kolega jest knajtem i wali z axa. Film nie zawsze traktuje się na poważnie, ale bynajmniej nie popada przy tym w bezpardonową szyderę. Z jednej strony stanowi list miłosny do klasyków gatunku, a z drugiej jest w stanie obśmiać ikonograficzne konwenanse. I to wszystko udaje się, pozostając powiewem świeżości przy gigantach high fantasy pokroju – zbierających obecnie plony – uniwersów „Gry o tron” czy „LOTR”. Lepszego timingu na premierę chyba nie można było sobie wymarzyć.

O potwornej (w najgorszym tego słowa znaczeniu) trylogii „Dungeons & Dragons” z lat 2000-2012 chyba mało kto chce już dziś pamiętać. Zdaje się, że twórcy „Złodziejskiego honoru” myśleli podobnie, bo ich film w nawet najmniejszym stopniu nie odnosi się do monstrualnej w rozmiarach poruty, z którą jakimś cudem związał się Jeremy Irons. Od pierwszego wydania gry musiało minąć niespełna 60 lat (sic), by fani wytrwali czasów, aż znajdzie się ktoś, kto z werwą przeniesie materiał na duży ekran. Po seansie trudno o inną opinię niż ta, że Goldsmith z Daleyem byli najlepszym możliwym wyborem przy sterach. Dowodów na reżyserski fach w ręku nie brakowało we wspomnianym „Wieczorze gier”, niemniej przedsięwzięcie o takiej skali to kolejny test zdany śpiewająco. W „Złodziejskim honorze” duet prowadzi akcję według prawideł mistrzów Nowej Przygody, żonglując motywami sprzęgającymi ze sobą legendy arturiańskie wg. Monty Pythona, „Ocean’s Eleven” i „Drużynę Pierścienia”. Tu i ówdzie zdarzyło się kilka wpadek i niedociągnięć (przy fenomenalnych efektach praktycznych CGI przypomina grę wideo, a część bohaterów angażuje znacznie bardziej niż reszta), ale koniec końców ich przeprawa wieńczy się zdecydowanym zwycięstwem.

Ocena filmu „Dungeons & Dragons: Złodziejski honor”: 4/6

zdj. Paramount Pictures