„Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” – recenzja filmu. 12 punktów dla Netfliksa!

Od dzisiaj na platformie Netflix znajdziecie nową komedię „Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” z Rachel McAdams i Willem Ferrellem w rolach głównych. Czy warto się nią  zainteresować? Przekonajcie się w naszej recenzji.

Podczas gdy tegoroczną edycję największego europejskiego konkursu piosenki – podobnie jak wiele innych imprez – zbojkotował COVID-19, Will Farrell, we współpracy z Davidem Dobkinem, Andrew Steelem oraz Netfliksem, wyprodukował film, który daje światu trochę uśmiechu oraz kilka piosenek, które, wpadając w ucho, wypełnią pustkę w sercach ponad 150 milionów ludzi corocznie spotykających się przed telewizorami podczas transmisji z Eurowizji. Można dyskutować nad słusznością czy sprawiedliwością tych zawodów, teorii spiskowych powstało już mnóstwo i mają one swoje solidne podstawy, jednak faktem jest, że ogromne zainteresowanie, jakie wywołuje wśród europejskiej populacji, sprawia, że to wydarzenie na Starym Kontynencie urosło do rangi kultowego, popularnością ustępującego chyba tylko piłkarskiemu Euro. Za oceanem Eurowizja jest za to zupełnie anonimowym konkursem, a większość narodów biorących w niej udział uznawanych za egzotyczne czy też za tanie miejsca na wypoczynek. Jednym z takich krajów jest Islandia, na mieszkańcach której opiera się cała fabuła filmu. I większość żartów.

Lars i Sigrit to para muzyków, którzy mieszkając w małym islandzkim mieście – Husavik – marzą o wielkiej karierze muzycznej, a ich głównym celem jest zwycięstwo w Eurowizji. Z pomocą szczęśliwego dla nich splotu wydarzeń, otrzymują w końcu szansę, by udowodnić swojej rodzinie i znajomym, że stać ich na więcej niż sobotnie występy w miejscowym barze. Reprezentowanie swojego kraju na Europejskim Konkursie Piosenki przynosi wiele nowych wyzwań i problemów, które wystawiają na próbę relację małomiasteczkowych marzycieli.

MacAdams_Ferrell_Eurovision.jpg

Jeśli spodziewacie się, że „Eurovision” będzie nowym, odkrywczym powiewem świeżości w gatunku komedii romantycznych, no to się mylicie. Wałkuje dobrze znany wszystkim, sprawdzający się od pokoleń schemat budowania scenariusza, który wcale nie musi od razu stawiać filmu na przegranej pozycji. Jeśli pozostałe elementy składowe takiej produkcji wyjdą, co najmniej, poprawnie, nadal możemy – dwie godziny przed ekranem – określić mianem przyjemnego spędzenia czasu. A ja wybierając ten film na wieczorne rozluźnienie się po całym dniu, nie mogę powiedzieć, że podjąłem złą decyzję. Na korzyść najnowszej premiery Netfliksa przemawia przede wszystkim to, na co powinien wskazywać sam tytuł – muzyka. Soundtrack, który swoją obecnością wzbogaciła między innymi Demi Lovato czy – chyba najbardziej kontrowersyjny triumfator Eurowizji w historii – Conchita Wurst, to najlepsze co do zaoferowania ma reżyserowane przez Davida Dobkina dzieło. I tak jak furorę w Internecie robił piosenko-zwiastun zatytułowany „Volcano Man”, tak samo momenty, w których Will Farrell i Rachel McAdams chwytają za mikrofony, wzbudzają najwięcej pozytywnych emocji. Od uśmiechu, po gęsią skórkę. Fantastyczny jest zwłaszcza – fabularnie najważniejszy utwór – „Husavik”. To, jak piękniejsza część głównego duetu aktorskiego czaruje swoim głosem, zachwyca. Wow, Islandia ma mój głos!

Humor, czyli najważniejsza rzecz w każdej szanującej się komedii, opiera się głównie na wyśmiewaniu stereotypów na temat Islandii, niewiedzy Amerykanów na temat europejskiej kultury i wreszcie – dziwactw i niedorzeczności tytułowego konkursu piosenki. To ostatnie szczególnie bawić będzie nas – Europejczyków – ponieważ śledzimy te zawody od lat i widzimy, że im coś dziwniejsze dla oka, tym atrakcyjniejsze dla jury. Wydaję mi się, że problem ze zrozumieniem wielu gagów czy sytuacyjnych żartów mogą mieć Amerykanie, dla których Eurowizja to kolejna odmiana popularnego u nich programu muzycznego – „The Voice”. Oczywiście wyśmiewając stereotypy, amerykański film sam popada w kolejny. Głównym rywalem naszych bohaterów jest – rzecz jasna – Rosjanin. Choć scenariuszowo „Eurovision” niczym nie wyróżnia się ponad przeciętność, to nie można odmówić mu tego, że jest po prostu przyjemną dwugodzinną rozrywką. Bardzo dobry humor, znakomita muzyka i dwójka charyzmatycznych bohaterów. Parafrazując tytuł popularnego niegdyś programu – Eurowizja da się lubić!

Ocena: 4-/6

zdj. Netflix