„Green Lantern” tom 2: „Dzień, w którym spadły gwiazdy” – recenzja komiksu

W październiku do księgarń trafił drugi tom serii „Green Lantern” ze scenariuszem Granta Morrisona. Czy szkocki scenarzysta utrzymał poziom swojego debiutanckiego albumu? Sprawdźcie naszą recenzję.

Materiał może zawierać, w ocenie części odbiorców, spoilery do komiksu „Green Lantern” tom 1: „Galaktyczny Stróż Prawa” autorstwa Granta Morrisona i Liama Sharpa wydanego w Polsce przez wydawnictwo Egmont. Swoją drogą zajmowaliśmy się również tomem poprzednim (recenzję znajdziecie tutaj), a wiele podniesionych wówczas kwestii będzie aktualne również co do tego tomu.

Hal Jordan uratował Wszechświat. W sumie zrobił to już kilka razy, ale mówimy tu o tym najświeższym przypadku. Sprawa nie była łatwa. Hal za zgodą Strażników Wszechświata (to ta grupa stoickich smerfów) przeniknął do grupy Blackstars, aby dotrzeć do ówcześnie największego galaktycznego zagrożenia – Kontrolera Mu, zajętego konstruowaniem bardzo oryginalnej bomby. W ostatecznym starciu Hal dokonał niemożliwego – władając przekierowaną mocą Woli ze wszystkich pierścieni i latarni w Galaktyce, zneutralizował bombę. Całe zielone spektrum na moment zamigotało i przygasło, a Hal zniknął. Jak się jednak okazuje – Hal żyje, choć nie pamięta, co właściwie się stało, i znajduje się w mitycznej krainie Szmaragdowych piasków rządzonej przez Czarodzieja Myrwhyddena, w której jego przewodnikiem zostaje śliczna Pengowirr. Czy coś z tego ma sens? Pewnie niewiele, bo cała magiczna, szmaragdowa kraina znajduje się... we wnętrzu pierścienia mocy Hala Jordana. Okazuje się, że wobec zagrożenia życia nosiciela pierścień zminiaturyzował go i przeniósł go do swojego wnętrza, wypełnionego mitycznymi istotami. Jak to się ma do faktu, że pierścień to podobno super zaawansowany komputer materializujący z twardego światła konstrukty woli? Nijak. Czy takie akcje kiedyś się zdarzyły w kanonie Zielonych Latarni? Definitywnie. Najważniejsze, że podróż wraz z Halem jest zaskakująca i oryginalna. Co dalej czeka nas i najlepszego z Zielonych? Multiwersalny kryzys za kryzysem w oparach szmaragdowej abstrakcji.

Na tom drugi serii składają się kolejne zeszyty o numerach od 7 do 12 regularnej serii „Green Lantern” oraz wydanie specjalne – „Green Lantern Annual #1”. Całość spina osoba scenarzysty, przy czym dostaniemy tu de facto kilka luźno powiązanych historii – „Szmaragdowe piaski” o powrocie Hala, „Kosmiczne ćpuny” o wizycie w naszym uniwersum Xeen Lanterna i Xeen Arrowa wprost z Wymiaru Zero (nie pytajcie, bo i tak nie wyjaśnię tego w żaden logiczny sposób), „Strażnicy Multiwersum” i „Poszukiwania Świętego Graala” zasadzające się na wyprawie ratunkowej na Ziemię-15 (pamięta ktoś mapę multiversum stworzoną przez Granta na potrzeby „Multiversity”?) oraz tytułowy „Dzień, w którym spadły gwiazdy”. Załączony Annual, odstający z uwagi na oprawę graficzną, będzie z kolei opowiadał o starciu Hala z uciekinierami z rzeczywistości, której podstawą istnienia są fale radiowe.

green-lantern-t2-plansza-01.jpg

Morrison w tym tomie to nadal klasyczny Morrison. Jeżeli ktoś posmakował jego ostatniej twórczości – nie będzie zaskoczony ani przez chwilę. Będą eksperymenty strukturalne (w tym wierszowana narracja w „Szmaragdowych piaskach”), ale przede wszystkim będzie garść za garścią czerpania motywów z przeszłości Zielonych Latarni i ich uniwersum. Scenarzysta porusza się niczym w duchu narracji komiksów superbohaterskich sprzed pół wieku, w konstrukcji tworzenia na łamach każdego zeszytu gigantycznych modyfikacji, które zmienią wszystko... aby ostatecznie nie zmienić nic lub tylko trochę w utartym status quo. Historia tytułowa tego tomu – „Dzień, w którym spadły gwiazdy” – to taki typowy, słodki Morrisonowy bełkot z mrowiem postaci powyrywanych z różnych ciągłości fabularnych, znanych i nieznanych. Wiedzieliście, że istnieje świat, w którym Bruce Wayne ma pierścień Zielonej Latarni? Pewnie tak. A wyluzowany dziecię-kwiat emanujący miłością i oparami zielonej energii woli? To już trudniej. To może wersja Hala Jordana z magiczną kosmiczną latarką mocy? Ten scenarzysta upodobał sobie snucie opowieści na wszystkim, co jego wyobraźnia i bogaty komiksowy świat DC mają do zaoferowania, nie zamierza się więc ograniczać, co miejscami będzie skutkowało przerostem formy nad treścią i śledzeniem karkołomnych fabularnych wolt oraz wiedzy i kunsztu autora kosztem płynnej rozrywkowej historii. Z tym zastrzeżeniem, ten tom jest porównywalny poziomem do tomu pierwszego lub nawet ciut odstaje – in plus. Coś mi mówi, że w swoim szaleństwie Morrison nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Oprawa wizualna serii regularnej to ponownie prace Liama Sharpa, brudne szarpane i przywodzące na myśl najlepsze historie z Latarniami z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – idealnie staroszkolny gruby lineart z wykorzystaniem dominującej czerni, przesadzonymi proporcjami sylwetek i miejscami wyłącznie zasygnalizowanymi detalami. Mając na uwadze fabularne zakorzenienie historii w mitologii Zielonych Latarni sprzed ponad czterdziestu lat, stylizowana oprawa graficzna wydaje się być przemyślanym i trafionym uzupełnieniem całości. Zgoła odmiennie prezentuje się „Green Lantern Annual #1” ilustrowany przez Giuseppe Camuncoliego i wykończeniami Trevora Scotta. To coś, czego spodziewalibyśmy się w aktualnym superbohateskim mainstreamie – delikatne, lekko kanciaste i dynamiczne kadry wypełnione obróbką cyfrową i bogatymi kolorami. Krótko mówiąc, bardzo smaczne i kontrastowe zestawienie stylów ilustrowania oraz sposobów prowadzenia narracji wizualnej.

green-lantern-t2-plansza.jpg

Wydanie polskie to miękka oprawa ze skrzydełkami w standardzie DC Universe z czarnym grzbietem. Niestety w opozycji do tomu pierwszego w ramach dodatków nie dostaniemy już uwag scenarzysty i rysownika, a wyłącznie standardowo kilka okładek alternatywnych. Trochę szkoda, bo po pierwszym wydaniu zbiorczym spodziewałem się również tutaj zerknięcia poza kadry komiksu do pełnej chaosu świadomości twórcy.

Podsumowanie

Niektórzy do stworzenia roztrzaskującego rzeczywistość kryzysu potrzebują miniserii i stada historii pobocznych. Grant Morrison potrafi zrobić kryzys na łamach jednego zeszytu, a czasami nawet upchnąć kilka kryzysów w jednym tomie. W porównaniu do tomu pierwszego tu jest więcej, mocniej i jeszcze bardziej w oparach fabularnego szaleństwa. Ta pozycja to rarytas dla długoletnich fanów, którzy wyłapią wszystkie historyczne smaczki, lekko chaotyczna i rwana lektura dla tych, którzy przygody z Latarniami zaczęli niedawno. Jednym zdaniem – multiwersalne koncepty i abstrakcja w najczystszej formie oraz staroszkolnie brudnej oprawie graficznej. Twórczość Morrisona można lubić albo nie, ale niewątpliwie nikogo nie pozostawia obojętnym. Jeżeli podobał Ci się tom pierwszy, ten również Cię nie zawiedzie.

Oceny końcowe

+4
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
3
Przystępność*
+4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Grant Morrison

Rysunki

Liam Sharp

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

Kolor

Liczba stron

204

Tłumaczenie

Marek Starost

Data premiery

Październik 2020

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / DC