I po krzyku: 5 mniej znanych filmów Wesa Cravena, które warto zobaczyć

Był czas, kiedy Wes Craven władał masową wyobraźnią. Nikt nie zliczy osób, które po seansie „Koszmaru z ulicy Wiązów” toczyły nierówną walkę ze snem, bojąc się, że przymknięte choć na moment powieki to aż nazbyt nęcące zaproszenie dla Freddiego Kruegera. Dziś reżyser, który opuścił ziemski padół w roku 2015, ma okazję, by świętować w zaświatach pozagrobowy sukces lub – odpowiednio – w grobie się przewracać. Na ekrany kin zawitała bowiem piąta część slashera nad slasherami, czyli „Krzyku”. Z tej okazji zagłębiliśmy się w filmografii Cravena – tak obfitej, jak i obfitującej w perełki. Oto lista pięciu nieco mniej znanych filmów mistrza horroru, którym warto poświęcić uwagę.

„Ostatni dom po lewej” (1972)

Ostatni dom po lewej (1972)-min.jpg

Wypada zacząć od początku, a był to początek wyrazisty. Tak – nie hukiem, lecz skomleniem – kończyła się epoka dzieci kwiatów. Bo, choć debiut Cravena dziś niesprawiedliwie przyćmiony jest przez remake z roku 2009, to „Ostatni dom po lewej” szybko urósł do rangi manifestu burzliwych czasów, w których powstał. Historia dwóch nastolatek brutalnie torturowanych przez grupę zbiegłych z więzienia psychopatów w niektórych kręgach zyskała status kultowej. Swój pierwszy obraz Craven celowo zrealizował z surową prostotą balansującą na granicy kina klasy B. „Ostatni dom…” stał się punktem wyjścia dla całej plejady horrorów z lat 70. i 80., a zarazem perłą w koronie kina spod znaku grindhouse oraz rape and revenge. I choć wydawać by się mogło, że Craven to zupełnie inna filmowa planeta niż, powiedzmy, Ingmar Bergman, to w rzeczywistości za bazę dla nieopierzonego jeszcze amerykańskiego reżysera posłużyło Bergmanowskie „Źródło” z 1960 roku. Craven przeniósł opowieść z XIV wieku do czasów mu współczesnych, pokazując, że o błędnym kręgu przemocy można mówić językiem popkultury.

„Zbrodnia ze snu” (1989)

Zbrodnia ze snu (1989)-min.jpg

Nie przeczę, elektryczność ma swoje zalety. Jednak gdy za pomocą prądu zaczyna przemieszczać się duch zwyrodniałego mordercy, radośnie wyżynający bogu ducha winnych ludzi, czas wyjąć kabel z gniazdka. Z takim to nietypowym przeciwnikiem w filmie „Zbrodnia ze snu” w szranki staje młody futbolista. Nie jestem fizykiem i nie znam praw rządzących przewodnictwem elektrycznym psychopatów, wiem jednak, kiedy reżyser puszcza w moją stronę oko. Bo w tym postrzelonym horrorze nic nie dzieje się na serio. Craven młotem (buldożerem?) ironii zręcznie burzy czwartą ścianę. Wraca też do swojego ulubionego tematu – grozy czyhającej we śnie. Po trzydziestu latach i setkach slasherów zbudowanych na mniej lub bardziej niedorzecznych założeniach, chłodno przyjęta przez krytyków „Zbrodnia ze snu” wręcz domaga się nowego spojrzenia.

„W mroku pod schodami” (1991)

W mroku pod schodami (1991)-min.jpg

Wyobraź sobie, że masz trzynaście lat, a twojej rodzinie kiepsko wiedzie się w życiu. Gnany pustką w kieszeni i ssaniem w żołądku włamujesz się do domu sąsiadów, który kryć ma niezliczone bogactwa. Zamiast baśniowego Sezamu znajdujesz tam uroczą parę psychopatów. Tak zaczyna się najbardziej znana pozycja na naszej liście, czyli „W mroku pod schodami”. W tej nasyconej ironią, trochę campowej, czarnej komedii widz znajdzie chyba najbardziej wyrazisty duet szwarccharakterów w filmografii Wesa Cravena: Mamusię i Tatusia. Niech was nie zwiodą te niewinne ksywki. Spotkanie z ojczulkiem, który odziany w skórzany kostium à la BDSM krąży wokół z nabitą strzelbą, nie może należeć do przyjemnych. A już zupełnie poważnie: trudno przecenić wpływ filmu Cravena na twórców takich współczesnych hitów jak „Nie oddychaj” czy nawet „Uciekaj!” („Ludzie pod schodami” byli jednym z niewielu wówczas obrazów z ciemnoskórym protagonistą).

„Wąż i tęcza” (1988)

Wąż i tęcza (1988)-min.jpg

Tego, jak mają wyglądać zombie, nauczył nas już George Romero. Nadgniłe truposze z fetyszem świeżego mózgu. W „Wężu i tęczy” Wes Craven porzuca ten, na dobre już zadomowiony w naszej świadomości, obraz. Opowieść o antropologu wkraczającym w mroczny świat voodoo to kino na swój – „cravenowski” –  sposób zaangażowane. W tle mamy bowiem całkiem realną dyktaturę Duvalierów, a otępiałe żywe trupy przywodzą na myśl tłamszone przez reżim masy. Podobnie jak w ledwie rok młodszym, znakomitym „Harry Angel” Alana Parkera, haitańska czarna magia nie służy Cravenowi za papierowe dekoracje czy rodzaj karaibskiej cepelii. Jest niezbędnym i z punktu widzenia realiów pieczołowicie odtworzonym elementem przenikającej film grozy.

„Potwór z bagien” (1982)

Potwór z bagien (1982)-min.jpg

Dwa lata przed „Koszmarem z ulicy Wiązów” Craven postanowił udowodnić szychom ze studiów filmowych, że jest w stanie wziąć na barki stworzenie wielkobudżetowej produkcji po brzegi wypełnionej nowatorskimi, jak na owe czasy, efektami specjalnymi. Tak powstała osobliwa wariacja na temat pięknej i bestii – ekranizacja komiksu DC o genetyku, któremu w życiu nie wyszło i po nieudanym eksperymencie przeobraził się w tytułowego potwora z bagien. Wkrótce na jego drodze staje ponętna niewiasta. Co tu kryć, film nie zestarzał się zbyt dobrze, ale sporemu gronu jego fanów zdaje się to wcale nie przeszkadzać.

Od voodoo po bagienne monstra, od sadystów w skórzanych wdziankach po senne koszmary, od slasherów po science fiction klasy B – wpływ Wesa Cravena na historię popkultury nie sposób obejść milczeniem, tak jak trudno oprzeć się wrażeniu, że przy kręceniu większości filmów reżyser po prostu świetnie się bawił. A czy Wy dodalibyście coś do naszej listy? Może macie film, do którego nieustannie wracacie, choć w dzieciństwie prawie zrujnował Waszą kruchą psychikę. Koniecznie się nim podzielcie – Cravena nigdy dość.

zdj. New Line Cinema / Dimension Films / Hallmark Releasing / AIP / Universal Pictures / Carolco Pictures / Embassy Pictures