„Infinite Storm” – recenzja filmu. Żyj wolnym lub zgiń

27 maja na ekranach polskich kin zadebiutuje „Infinite Storm”, pierwszy amerykański film Małgorzaty Szumowskiej, w którym główną rolę zagrała Naomi Watts. Jak wypada najnowsza produkcja autorki „Śniegu już nigdy nie będzie”? Zapraszamy do lektury recenzji.

Dumna dewiza stanu New Hampshire „Live Free or Die” bodaj najlepiej oddaje myśl przewodnią amerykańskiego debiutu Małgorzaty Szumowskiej. Osadzone na tablicach rejestracyjnych tamtejszych aut hasło, które widzimy w jednej ze scen filmu, zawiera w sobie kwintesencję żywotu protagonistki. Historia, która przydarzyła się Pam Bales, doświadczonej alpinistce i ratowniczce górskiej, miała miejsce w rzeczywistości. Kiedy w 2010 roku Pam zdecydowała się na wędrówkę w stronę Góry Waszyngtona, bohaterka odmieniła losy przypadkowo poznanego mężczyzny. Wyprawie Bales nie przeszkodziły ekstremalne warunki pogodowe, zbliżający się zmierzch czy też brak wsparcia ze strony służb ratowniczych. „Infinite Storm” ma w zasadzie trzech bohaterów: samotną wędrowczyni, kapryśnego pasażera, który na szczycie góry postanowił odebrać sobie życie, no i temperament przyrody na wysokości niemal 2 km n.p.m. Bezkompromisowa misja ratunkowa Pam (w tej roli Naomi Watts) względem mężczyzny nazwanego przez nią „Johnem” (Billy Howle) doprowadziła nieznanych sobie ludzi do fundamentalnych idei o życiu i jego relacji z naturą.

W reżyserowanym do spółki z Michałem Englertem (również autor zdjęć) filmie Szumowska kreśli przede wszystkim liryczny poemat o niezachwianym przez cywilizację przywiązaniu człowieka do przyrody. Tragiczne podłoże historii dwojga nieznajomych służy scenariuszowi Josha Rollinsa do eksploracji równie niebezpiecznego co wynagradzającego piękna żywiołu. Twórcy „Infinite Storm” wędrują na czubek krajobrazu w poszukiwaniu nadziei, a w szalejącej zamieci starają się odnaleźć sens życia po katastrofie. „To tańsze niż terapia, a góry zawsze słuchają; nigdy nie odpowiadają” – mówi protagonistka, zanim wyruszy w dzicz. Ten w założeniu kameralny i bardzo intymny obraz chce dać nam do zrozumienia, że za oknem huragan szaleje z tą samą siłą, co w duchu. Survivalowy aspekt „Infinite storm” mieści się zatem tak samo pośród śniegu i wiatru, jak i w emocjonalnej rehabilitacji – demaskowaniu ran za pomocą wystawiania organizmu na niemożliwą próbę przetrwania. Kiedy wola „Johna” spada wraz z temperaturą, zacięcie Pam rośnie wprost proporcjonalnie do mroku na niebie.

infinite storm Naomi Watts 01-min.jpg

Przy tak sugestywnie nacechowanym zamyśle psychologicznym twórców niestety trudno jest ująć „Infinite Storm” w ramy sprawnie przeprowadzonego filmu dramatycznego. Odnosi się tutaj wrażenie, iż większość z wyobrażeń autorów pozostała w sferze scenariusza i nie udało się uchwycić ich językiem kamery. Watts wykonuje powierzone zadanie z profesjonalizmem godnym jej bogatego dorobku, jednak odważna i wymagająca fizycznego wysiłku rola nie jest w stanie unieść mało atrakcyjnej inwencji realizatorskiej. Reżyseria zawieszona zostaje między zapatrzeniem się na majestat przyrody a przytwierdzeniem do głównej bohaterki, często kręconej na zbliżeniu czy nawet w detalu. Nieangażująca narracja sprawia, że w ostateczności koło losów Pam i „Johna” przechodzimy zwyczajnie obojętnie, a ekranowy ziąb nie przedostaje się na salę kinową. Karkołomna przeprawa bohaterów nie wywołuje w widzu silnych wrażeń, zaś bierne odmierzanie czasu spędzonego w Appalachach prowokuje efekt przeciwny – grupowe spoglądanie w stronę telefonu. Koniec końców wychodzi na to, że thrillerowi zabrakło thrillera, a zamiast wiatrem, zawiało nudą.

Film działa całkiem nieźle gdy o żywotach naszych śmiałków wiemy stosunkowo niewiele i otrzymujemy jedynie drobne wskazówki na temat ich przeszłości. Powody, dla których los zesłał ich w góry, są ledwie sugerowane na przestrzeni pierwszych dwóch aktów, aczkolwiek ulega to zmianie, kiedy przychodzi czas na podsumowanie. Kilkanaście ostatnich minut, które wieńczy „Infinite Storm” wykłada dramaturgiczne karty na stół w sposób okrutnie oczywisty, co nie tylko odbiera opowieści perspektywy uniwersalnej, ale też burzy konstruowany wcześniej wydźwięk metafizyczny. W ostatecznym rozrachunku hollywoodzka inauguracja Szumowskiej jawi się jako gatunkowa sztampa z ambicjami, które pozostały w Europie. Cóż z tego, że takie kino to dla Polki pierwsze kroki, jeśli wiemy, że stać ją na więcej. To obraz w najlepszym wypadku poprawny i bezpieczny. „Infinite Storm” sprawia wrażenie jakby reżyserka nie była jeszcze gotowa na zdobycie szczytu i dopiero co badała grunt. Czas pokaże, czy to tylko ćwiczenia, czy może początek większej wyprawy.

Ocena filmu „Infinite Storm”: 3/6

zdj. Gutek Film