„Invincible” tom 8 – recenzja komiksu

W połowie lipca nakładem wydawnictwa Egmont do księgarń trafił ósmy tom serii „Invincible”. Czy warto po niego sięgnąć? Sprawdźcie naszą recenzję.

Materiał może zawierać spoilery do poprzednich tomów serii „Invincible” wydanych w Polsce przez wydawnictwo Egmont (co powinno być raczej oczywiste).

„Invincible” to seria, którą każdy fan komiksu powinien znać. Z drugiej strony warto przed lekturą mieć za sobą przynajmniej kilka pozycji z mainstreamowego komiksu amerykańskiego, przez co zauważymy i będziemy się w pełni cieszyć tymi wszystkimi drobnymi fabularnymi szlifami czyniącymi z „Invincible” wyjątkowo „żywy” komiks superbohaterski – pełen charakterystycznych dla gatunku głupotek: spektakularnych mocy, klonów i kolorowych złoczyńców, ale poza okowami żelaznej dłoni edytora i groźnego, nielubiącego zmian spojrzenia speca od marketingu, za to w ramach nieograniczonej kreatywnej kontroli twórcy. Kiedy pierwszy raz sięgałem po tę serię, zastanawiało mnie, jak ma się ona do innych wydawanych przez Image Comics, tj. czy dzielą one jedno komiksowe uniwersum (jak w Marvelu czy DC), czy też nie. Dziś wiem, że odpowiedź brzmi „to zależy”. Z jednej strony możemy być świadkami zdarzeń, w czasie których Savage Dragon czy Spawn przemknie gdzieś w tle, ale bez fanatyzmu. Przy zagrożeniu na skalę całej planety twórca nie będzie czuł się w obowiązku pokazywać nam, co bohaterowie tych innych serii właśnie porabiają, a i ci inni bohaterowie nie wspomną o wielkim, globalnym niebezpieczeństwie. Z czasem wykształciłem własne rozumienie tego fenomenu zawierające się w stwierdzeniu, że w uniwersum „Invincible” istnieją jakieś wersje superbohaterów wydawanych przez Image Comics. Niekoniecznie te, o których traktują ich regularne serie.

Do rzeczy. Po wydarzeniach z poprzednich tomów można śmiało powiedzieć, że dotarliśmy do punktów zapowiadanych od startu serii, które wydawały nam się być jej kulminacją... a jesteśmy ledwo za półmetkiem. Wielka wojna z Viltrum została zakończona. Zwycięstwo nie jest jednak tak oczywiste, jak chciałaby tego którakolwiek ze stron. Niedobitki Viltrumian rozpraszają się po Ziemi. Invincible nie zdoła ich wykryć ani pokonać bez ryzyka utraty życia przez mieszkańców planety. Jednocześnie on sam, jako potomek Viltrumianina i Ziemianki, dobrze wie, że im więcej czasu upłynie, tym na świecie może pojawić się więcej krzyżówek obu gatunków, a zagrożenie dla galaktyki może powrócić. Tymczasem na czele Koalicji Planet staje Allen the Alien, wielki sprzymierzeniec Marka i jeszcze większy przeciwnik Viltrum. Na wieść o ukrywających się na Ziemi niedobitkach oddziałów wroga stanie on wobec trudnego wyboru – ryzykowania odrodzenia śmiertelnego niebezpieczeństwa dla wszystkich świadomych istot lub zaryzykowania poświęcenia mieszkańców Ziemi w zamian za zniszczenie zaprzysięgłego wroga. Tak się bowiem składa, że Koalicja Planet weszła w posiadanie nowego szczepu wirusa, tego, który niegdyś wytępił prawie całą Viltrumiańską populację, tyle że ze względu na genetyczne podobieństwo Ziemian może on okazać się śmiertelny również dla nich. W krzyżowym ogniu pomiędzy niedawnymi antagonistami a dotychczasowymi sprzymierzeńcami Mark będzie musiał zachować się jak prawdziwy superbohater i postarać się o niewidoczne na pierwszy rzut oka rozwiązanie całej sytuacji. Niestety nasz protagonista, w całym tym ferworze przetasowań wzajemnych interesów, może stracić coś więcej, niż przy przypuszczał, a koniecznym okaże się... znalezienie dla Invincible'a tymczasowego zastępstwa (no i zagadka ciemnoskórej postaci w charakterystycznym niebiesko-żółtym stroju na okładce tego tomu zbiorczego rozwiązana). Do tego dla wszystkich ciekawych dotychczas niewyjaśnionych przygód Monster Girl i Robota w alternatywnym wymiarze – po których stali się oni sobie wyjątkowo obcy, a dziewczęca Amanda nabrała wyjątkowo kobiecych kształtów – tu możecie doczekać się wyjaśnienia... i powiedzieć, że będzie ono kreatywne i angażujące, to jak nic nie powiedzieć.

Invincible t8 plansze 02.jpg

Jesteśmy w tomie ósmym, a Kirkman nie zwalnia. Nadal robi wszytko, żeby udowodnić, że żaden element stworzonego przez niego świata nie jest na tyle święty, żeby nie można było go zmodyfikować, wzbogacić i trwale zmienić. Gra przy tym naszymi oczekiwaniami wytworzonymi przez lata funkcjonowania w popkulturalnej świadomości superbohaterskiego subgatunku oraz bawi się kliszami, aby co rusz udowodnić, że może nas jeszcze zaskoczyć. W efekcie postacie będą się starzeć, tyć, chudnąć, dojrzewać i organicznie zmieniać zdanie co do istotnych dla nich kwestii. Niby szczegół, acz niezwykle przyjemny dla czytelnika. No i Dinosaurus – czyli miejscowa wariacja na temat Hulka (w pewnym sensie) – to, co dzieje się z nim w tym tomie... jest niesamowite w każdym aspekcie. Warsztatowo to nadal narracja wykorzystująca wszystkie walory medium wizualnego, jakim jest komiks, płynąca przez wiarygodne relacje na pajęczynach dialogów. Wszystko to, jak również fakt stałości zespołu kreatywnego przez cały czas wydawania serii, czyni „Invincible'a” niesamowitą i niezwykle satysfakcjonującą czytelniczą przygodą, bardzo dosadną i poważną pomimo teoretycznie prostej oprawy graficznej.

No właśnie, aspekty wizualne... Oprawa graficzna to w znacznej mierze rysunki głównego rysownika serii Ryana Ottleya z dodatkiem Cory'ego Walkera, z którego pracami seria startowała. Obaj utrzymują się w estetyce umiarkowanego realizmu z silnym konturem, na szczęście bez przesady w zakresie efektów cyfrowych. O ile Walker podrasował warsztat na przestrzeni czasu i jego rysunki są mniej płaskie niż na początku, to Ottley pozostaje niedoścignionym znakiem rozpoznawczym serii. Zapamiętamy przede wszystkim ten niezrównany dynamizm kadrów i umiejętność uchwycenia w mrowiu detali momentu kluczowego dla fabuły, a jednocześnie przepięknego, bardzo czystego przedstawienia scen przeładowanych brutalnością i agresją. Dziś mogę to przyznać z delikatnym wstydem, że pierwotnie nie byłem do oprawy wizualnej przekonany. Wydawała mi się zbyt prosta, wręcz ciosana i płaska – obecnie nie wyobrażam sobie innego ilustratora w tej serii, a rysunki wydają mi się idealnie pasować do bazującego na dialogach i narracji wizualnej scenariusza Kirkmana. Do tego, gdybym kiedyś miał osobiście zilustrować jakąś trwającą serię komiksową, to chciałbym mieć talent i umiejętności Ryana Ottleya. Trzeba również oddać sprawiedliwość zarówno tuszyście Cliffowi Rathburnowi, jak i kolorom autorstwa Johna Raucha i FCO Plascencia. Idealne zestawienie palet barw i ich sprawne użycie nadaje pełni rysunkom i jeszcze bardziej wizualnie wzbogaca ten wspaniały świat.

Invincible t8 plansze 01.jpg

Wydanie polskie to egmontowski standard twardej oprawy i kredowego papieru charakterystyczny dla wydań na naszym rynku, m.in. imprintu Vertigo, treściowo wzorowany na amerykańskiej „Ultimate Collection”, czyli dwa standardowe trade'y w jednym. Do tego w zakresie dodatków dostajemy tyle dobroci, że aż wstyd nazywać jakimkolwiek bonusem to, co dostajemy w tomikach od Marvela czy DC. Kilkadziesiąt stron przedruków szkiców koncepcyjnych, szkicownika, projektów poszczególnych plansz, wrysów konwentowych, a wszystko to wraz z komentarzami ilustratora i scenarzysty to wysoki standard, do którego „Invincible” już nas przyzwyczaił. Bardzo miły i obszerny akcent, który czyni każdy z tomów serii wyjątkowym przeżyciem.

Podsumowanie

Kolejne tomy serii „Invincible” trzymają poziom wyznaczony początkiem historii i w pełni korzystają z kreacyjnej kontroli twórcy nad światem przedstawionym. Tu nie ma utartego status quo, do którego trzeba wracać, a jedynie nieustający i niepohamowany rozwój postaci i relacji, dzięki czemu mamy wrażenie, że historia dojrzewa wraz z głównym bohaterem. Z tej perspektywy tom 8. robi szczególnie dobrą robotę, ponieważ po przełomowych wydarzeniach z końcówki tomu 7. Kirkman wkłada sporo energii w wykazanie, że punkt widzenia poszczególnych postaci zależy od punktu, w którym się znalazły, i nic w tym świecie nie jest fabularnie zacementowane na tyle, żeby nas nie zaskoczyć. Do tego Ottley to, nie ukrywajmy, jeden z najlepszych aktywnych rysowników mainstreamowego komiksu, który już na tym etapie pokazywał, że jego warsztat poczynił niesamowite postępy i potrafi zilustrować wizualia, które zawsze chcielibyśmy zobaczyć w komiksie. Całościowo „Invincible” to świetna superbohaterska seria pozbawiona rdzy, jaką gatunek obrósł dzięki marketingowym zabiegom wielkiej dwójki wydawców. Tu autentycznie wszystko może się zdarzyć, a z naszej perspektywy naprawdę przyjemnie jest to obserwować, scena po scenie.

Oceny końcowe

5
Scenariusz
6
Rysunki
5
Tłumaczenie
6
Wydanie
4
Przystępność*
5
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Robert Kirkman

Rysunki

Ryan Ottley, Cory Walker

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

Kolor

Liczba stron

296

Tłumaczenie

Agata Cieślak

Data premiery

15 lipca 2020 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Image