„Jestem REN” – przedpremierowa recenzja filmu. Powiew świeżości w polskim kinie

19 czerwca do polskich kin wejdzie film „Jestem REN” w reżyserii i ze scenariuszem Piotra Ryczki. Jak wypada jeden z nielicznych polskich thrillerów science fiction? Sprawdźcie naszą recenzję.

Gdybym wyszedł teraz na ulicę i poprosił kilkunastu przypadkowych przechodniów o podanie trzech najlepszych, ich zdaniem, polskich filmów ostatnich lat – jestem pewien, że lwią część odpowiedzi stanowiłyby filmy biograficzne i komedie romantyczne. Bardzo możliwe, że któryś z ankietowanych podałby jeszcze jakąś wojenną produkcję, którą widział niedawno w TV, a gdyby głównym deptakiem mojego miasta szła akurat Blanka Lipińska, do puli trzeba byłoby dołożyć jeszcze „365 dni”. Jestem przekonany, że nie usłyszałbym o żadnym polskim filmie science-fiction, głównie dlatego, że w ostatnim czasie powstaje ich jak na lekarstwo, a ich poziom realizacji i samej promocji pozostawia wiele do życzenia. Gdy zatem usłyszycie o nowej polskiej produkcji sci-fi na pewno oprócz przeszywającej Wasze ciało niepewności spowodowanej milionem czarnych scenariuszy w głowie, powinna pojawić się ciekawość namawiająca do tego, aby wydać te kilka złotych z własnego portfela na bilet do kina. A jeśli zwykła potrzeba wspierania filmów, które są czymś innym niż, tak powszechne w Polsce, produkcje typu „wpadają na siebie przypadkiem, iskrzy, potem się kłócą, a na końcu zakochują” nie wystarcza, to zapewniam Was – „Jestem REN” to dobra inwestycja.

Reżyser i scenarzysta tego projektu – Piotr Ryczko – przedstawia nam historię Renaty i jej rodziny, której spokojne i radosne życie przerywają wydarzenia, w których kobieta zachowuje się w dziwny, niepokojący sposób. Po kolejnym takim incydencie Jan, głowa rodziny, decyduje, aby zabrać żonę i syna na wspólną terapię. Cała sytuacja komplikuje się, gdy na jednej z sesji kobieta wyznaje, że nazywa się REN i jest najwyższej klasy androidem. Dodatkowo, gdy poznaje Elę, która ostrzega ją i podburza do ucieczki, Renata postanawia walczyć o swoje życie.

jestem-ren.jpg

Początkowe minuty filmu wyglądają trochę tak, jakbyśmy oglądali najnowszy odcinek serialu „Black Mirror”. Jest nowoczesna technologia, tajemnicza aura i bohaterowie, którzy na pierwszy rzut oka wyglądają całkiem normalnie, a nawet moglibyśmy powiedzieć, że tworzą najszczęśliwszą rodzinę na świecie. Jednak mimo rozbawionych twarzy i głośnych śmiechów czujemy, że jest to tylko cisza przed burzą. Reżyser używa swego rodzaju kontrastu, zestawiając ze sobą radosne, uśmiechnięte twarze z ponurą, wręcz przytłaczającą paletą barw, znakomicie dobraną do tego, aby wprowadzić nas w niespokojny nastrój i sprawić abyśmy z niepokojem oglądali każdą kolejną scenę. Wiele osób nakręconych tym, że właśnie oglądają polską odpowiedź na bodaj najlepszy serial opowiadający o niebezpieczeństwach płynących ze strony technologii, z każdą następną minutą może się od tej produkcji odbić. Bowiem „Jestem REN” nie rozwija technologicznego wątku w żaden sposób, po kreatywnym początku wybiera inną narracyjną drogę, niż można było przypuszczać. Porzuca dążenie do ciągłego zaskakiwania widza i trzymania jego uwagi poprzez ukazywanie coraz to wymyślnych scen rodem z sci-fi, zamiast tego osiąga zamierzony cel zmianą gatunku na coś w rodzaju thrillera psychologicznego. Po seansie wiem już, że to był bardzo dobry wybór.

„Jestem REN” zachwyca szczególnie w jednym momencie – gdy już myślisz, że znasz rozwiązanie zagadkowej historii, zostajesz kolejną sceną brutalnie ściągnięty na ziemię i ponowie nie masz pojęcia, po której stronie stoi racja. Film sprawia, że jedyne, co wiemy, to że nie wiemy nic. W pewnym momencie miałem obawy, że szeroko otwarta furtka interpretacyjna powoli zostaje przez twórców zamykana. Sekwencja scen w stylu „czy na pewno zrozumiałeś, głupi widzu” była trochę niepotrzebna i gdyby nie ostatnia scena, byłbym zawiedziony, że produkcja nie daje odbiorcom pełnego pola do popisu w kwestii interpretacji historii. Na szczęście w finale po raz kolejny czujemy się zagubieni – w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Gdybym miał się przyczepić do czegoś jeszcze, no to – już niestety tradycyjnie, gdy recenzuję polskie produkcje – do dźwięku. Naprawdę nie mam pojęcia, co jest nie tak z naszymi rodzimymi produkcjami, ale momentami z wypowiadanych przez aktorów słów nie rozumiałem niczego. Całe szczęście, że podczas wytężonej pracy uszu, oczy mogły cieszyć się widokiem fenomenalnej gry aktorskiej Marty Król. We wszystkich pozytywach, jakie wyciągam z seansu, ma ona swój czynny udział, jest bez wątpienia siłą napędową całego filmu, a zdobyta przez nią nagroda na Trieste Film Festiwal nie powinna nikogo dziwić. „Jestem REN” – poza tym, że jest bardzo dobrym thrillerem psychologicznym – w dojrzały i kreatywny sposób przedstawia studium przypadku osoby chorej psychicznie. Widząc postępującą chorobę oraz to, jak wyniszcza ona umysł i cały organizm nieszczęśnika, którego dopadła, potrafimy takie osoby lepiej zrozumieć. W chwilach, w których na kilka sekund świadomość głównej bohaterki wraca – wydawałoby się – do rzeczywistości, czuje się ona jeszcze bardziej zagubiona, niż gdy żyje w wyimaginowanym przez swój umysł świecie. Najnowszy film Piotra Ryczko podejmuje trudny i mało przyjemny temat, z którym, mam nadzieję, każdy z nas będzie miał styczność tylko podczas oglądania tego bardzo udanego filmu.

Ocena: 4+/6

zdj. Holly Pictures