Justin Hurwitz „Pierwszy człowiek” – recenzja soundtracku

20 lipca to w tym roku data szczególna – tego dnia mija dokładnie pięćdziesiąt lat od lądowania człowieka na Księżycu. To właśnie w ciepły, ziemski, wakacyjny wieczór Neil Armstrong jako pierwszy postawił stopę na srebrnym globie. Ten iście kosmiczny, jak na ówczesne czasy, wyczyn do dziś pozostaje symbolem eksploracji gwiazd przez naszą cywilizację. Z tej okazji prezentujemy wydanie muzyki z zeszłorocznej filmowej biografii Armstronga – „Pierwszy człowiek”.

Justin Hurwitz „Pierwszy człowiek”

(Back Lot Music, 2018)

Recenzja muzyki zawartej na płycie:

Tak zwane kino astronautyczne, czyli w dużej mierze science-fiction, przyzwyczaiło nas do pewnej elegancji w ukazywaniu kosmicznych wojaży – przynajmniej w kwestii dźwiękowej. „Odyseja kosmiczna”, „Star Trek”, „Interstellar” czy nawet te bardziej przyziemne dzieła, jak „Apollo 13”, „Pierwszy krok w kosmos” i w końcu „Marsjanin” – wszystkie one miały swoje momenty niezwykłej urody kompozycji, refleksyjnie płynących z głośników. Czasem w formie walca, innym razem dostojnie patetycznych, jakby samoistnie zachwycających się daną sceną/wydarzeniem. Nie inaczej jest z „Pierwszym człowiekiem”, którego kompozytor, Justin Hurwitz, również okrasił odpowiednią podniosłością chwili i odrobiną zadumy nad losem jednostki pośród wszechobecnej pustki.

Maestro stworzył muzykę łączącą staromodny sznyt ze współczesnym brzmieniem. Jest to trochę taka mieszanka minimalistycznej, lekko ambientowej stylistyki charakterystycznej dla mistrzów pokroju Philipa Glassa lub Michaela Nymana z bardziej nowoczesnymi rozwiązaniami, narzuconymi w ostatnich dekadach przez Hansa Zimmera i jego studio talentów. Klasę i spokój tradycyjnego instrumentarium uzupełnia więc dramatyczna akcja i elektroniczne eksperymenty, które nie zawsze radzą sobie poza filmem, oderwane od kontekstu. Hurwitz cały czas zachowuje przy tym element tak zwanej słuchalności. Jego muzyka ani razu nie staje się chaotyczną ścianą dźwięków, przez które trudno jest przebrnąć – nawet jeśli sugeruje to początek płyty, gdzie do naszych uszu dochodzą specyficzne odgłosy przypominające bardziej szybujące w powietrzu UFO niż pełnoprawną ilustrację. W najgorszych momentach jest to sprawna tapeta, jakiej na płycie szczególnie się nie zauważa, a nawet jeśli, to szybko się o niej zapomina (większość utworów nie przekracza zresztą dwóch minut). Z kolei w tych najlepszych „Pierwszy człowiek” naprawdę błyszczy.

Gwoli ścisłości – to nie jest muzyka akcji, zatem próżno tu szukać dynamicznych, pędzących przed siebie na oślep ścieżek rodem z ostatniego „Mad Maxa”. Nieliczne momenty zwiększonej energii, gdzie orkiestra i/lub syntezatory rozwijają skrzydła, oczywiście tu są, ale zdecydowanie bliżej im do nerwowo narastających struktur o sznycie iście baletowym bądź wspomnianego już walca („Docking Waltz”), acz nierzadko napędzanych agresywnymi instrumentami w rodzaju perkusji. Jak nietrudno się domyślić wszystkie one dotyczą scen testowania kosmicznego sprzętu oraz lotu na Księżyc, z wisienką na torcie w postaci lądowania na nim. Opisujące ten wyczyn „The Landing” to bez wątpienia najbardziej hipnotyzujący utwór tej ścieżki dźwiękowej, od którego wprost trudno się oderwać. To blisko sześć minut muzycznego absolutu i prawdziwie czystego piękna nut. Poza nim uwagę przykuwa także czysto suspensowe „Apollo 11 Launch”, któremu niezwykle blisko do ilustracji jakiegoś mrocznego thrillera; napisane w duchu przygody, a więc nieco lżejsze duo „Houston” – „Multi-Axis Trainer” oraz niezwykle krótkie, ale dosadne i boleśnie głośne „Spin” z samego środka materiału. Wszystko to podsumowuje jeszcze świetna suita pod napisy końcowe, czyli „End Credits”.

Rządzi jednak przede wszystkim liryka, ponieważ zarówno sam film, jak i jego bohater są raczej przedstawieni w dość kameralny, wręcz intymny sposób – wycofani, stojący w cieniu olbrzymiej tragedii, która zdaje się popędzać Armstronga ku Srebrnemu Globowi. Tutaj wyróżnić należy dwa tematy – astronauty oraz jego córeczki. To właśnie te dwie melodie definiują cały soundtrack, spajając go swoistą klamrą. Ten drugi motyw jest niezwykle delikatny, ulotny, przepełniony melancholią oraz smutkiem. Po raz pierwszy na krótką chwilę zaznacza swoją obecność w eterycznym „Karen”, aby ostatecznie powrócić w przejmującym „Moon Walk”, które niejako nadaje temu wszystkiemu sens m.in. za pomocą łagodnych solówek thereminu. Temat Armstronga („Armstrong Cabin”) jest nieco bardziej rozwinięty oraz pojawia się znacznie częściej w przekroju całej płyty, nakreślając ją rozpoznawalnym, odrobinę odrealnionym tonem, odpowiednio rozwijanym w każdym kolejnym utworze. Czasem, co oczywiste, oba tematy mieszają się ze sobą, tworząc wspólnie naprawdę ładne, ale też niezwykle smutne fragmenty („Quarantine”).

Być może aby nieco rozświetlić doznanie, krążek uzupełnia jeszcze parę bonusów. Za wyjątkiem ostatniej ścieżki, której faktycznie towarzyszy taki dopisek – salonowego „Sep Ballet”, przy którym miło się odpoczywa – mamy tutaj rytmiczną, aczkolwiek nieco prostacką piosenkę o podtekście politycznym „Whitey on the Moon” oraz bardzo tradycyjny fragment „Lunar Rhapsody”. Ten ostatni – dostępny jedynie na fizycznym nośniku, a więc nieobecny na elektronicznej wersji „Pierwszego człowieka” – był ponoć ulubionym utworem Armstronga. I trzeba przyznać, że stylistycznie pasuje do ilustracji Hurwitza, który z pewnością w jakiś sposób się nim inspirował przy tworzeniu score’u. Oba fragmenty pojawiają się zresztą w filmie, podobnie jak płytę stosownie go ubarwiając.

Cała płytka jest dość długa, gdyż sięga blisko siedemdziesięciu minut. Film trwa prawie dwa razy tyle i usłyszymy w nim nieco więcej muzyki, głównie źródłowej. Natomiast jeśli idzie tylko o pracę Justina Hurwitza, to wydanie Back Lot Music wyczerpuje w pełni temat. Nie jest to, wbrew pozorom, łatwa do przyswojenia muzyka, choć z całą pewnością posiada momenty atrakcyjne dla każdego słuchacza. Przeważają na niej jednak stonowane utwory, na których często trzeba się skupić, aby wyłapać te najciekawsze fragmenty oraz niuanse aranżacyjne.

Na pewno jest to soundtrack niebanalny, do którego warto czasem wrócić, zwłaszcza jeśli poszukujemy w kinie czegoś więcej niż tylko niezobowiązującej rozrywki. Niemniej już choćby sam fakt, że wydanie to trzeba sprowadzać z zagranicy, powoduje, iż jest to oferta przede wszystkim dla chętnych i cierpliwych. W tym konkretnym wypadku wytrwałość zostaje jednak nagrodzona wysoką klasą i jakością pracy. Polecam, nawet jeśli z małą rezerwą.

4
Muzyka na płycie

Spis utworów:

  1. X-15 (1:22)
  2. Good Engineer (1:06)
  3. Karen (0:45)
  4. Armstrong Cabin (1:15)
  5. Another Egghead (1:05)
  6. It’ll Be an Adventure (0:41)
  7. Houston (2:16)
  8. Multi-Axis Trainer (2:54)
  9. Baby Mark (0:47)
  10. Lunar Rhapsody – Dr. Samuel J. Hoffman feat. Les Baxter (3:04)
  11. First to Dock (1:27)
  12. Elliot (0:28)
  13. Sextant (1:45)
  14. Squawk Box (1:54)
  15. Searching For the Aegena (1:51)
  16. Docking Waltz (3:22)
  17. Spin (1:15)
  18. Naha Rescue 1 (1:05)
  19. Pat and Janet (1:34)
  20. The Armstrongs (2:25)
  21. I Oughta Be Getting Home / Plugs Out (1:10)
  22. News Report (0:42)
  23. Dad’s Fine (1:03)
  24. Whitey on the Moon – Leon Bridges (1:48)
  25. Neil Packs (1:25)
  26. Contingency Statement (1:56)
  27. Apollo 11 Launch (5:50)
  28. Translunar (1:01)
  29. Moon (1:07
  30. Tunnel (0:52)
  31. The Landing (5:31)
  32. Moon Walk (1:29)
  33. Home (1:51)
  34. Crater (2:00)
  35. Quarantine (2:15)
  36. End Credits (4:19)
  37. Sep Ballet [Bonus Track] (1:17)

Czas trwania płyty: 67:57

Opis i prezentacja wydania:

Back Lot oddało w nasze ręce stylowy digipack okraszony filmową grafiką, ze schowaną w jego skrzydle książeczką. W niej znajdziemy sporo zdjęć z „Pierwszego człowieka” oraz same informacje techniczne – od spisu utworów i artystów biorących udział w nagraniu, przez wyliczankę osób odpowiedzialnych za dźwięk/wydanie, a na skromnych podziękowaniach kończąc. Szkoda, że zabrakło tu jakiejś notki o samej muzyce, listu od reżysera bądź kompozytora lub innego krótkiego tekstu, jakie zwykły pojawiać się w tego typu albumach. Nie można jednak narzekać, bo całość prezentuje się naprawdę ładnie, schludnie i stylowo, stanowiąc ładne dopełnienie każdej kolekcji.

first-man2-min-1.jpg first-man4-min-1.jpg

first-man5-min-1.jpg first-man3-min1.jpg

first-man6-min-1.jpg first-man7-min-1.jpg

Warto tu jeszcze wspomnieć, że istnieje również edycja winylowa z zupełnie inną szatą graficzną, za którą odpowiada Mondo.

+4
Wydawnictwo

Oceny końcowe:

4
Muzyka na płycie
+4
Wydawnictwo
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić soundtrack „First Man”?

Płytę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Back Lot Music.

źródło: zdj. Universal Pictures / Back Lot Music