„Kajko i Kokosz” – przedpremierowa recenzja serialu Netfliksa

W najbliższą niedzielę do oferty Netfliksa trafi nowy serial animowany oparty na kultowym komiksie Janusza Christy. Nim sami będziecie mieli okazję przekonać się, jak wypadła ekranizacja serii „Kajko i Kokosz” zapraszamy Was do lektury przedpremierowej recenzji pierwszych odcinków.

Żyjemy w ciekawych czasach. Dla tych, którzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku sięgali po dzieła rodzimej sceny komiksowej, „Kajko i Kokosz” to marka sama w sobie. Dziś to, co było pierwotnie sposobem na spędzenie wolnego czasu, stało się po części obowiązkiem, jako że „Szkoła latania”, jeden z tomów przygód wspomnianych bohaterów, stał się lekturą szkolną i punktem wyjścia dla dydaktycznych analiz narracji wizualnej. Co więcej, dzięki inicjatywie wydawnictwa Egmont Polska, w formie papierowej otrzymujemy nowe przygody znanych bohaterów, pochodzące wprost z umysłów i spod ołówków nowego zespołu kreatywnego, Macieja Kura i Sławomira Kiełbusa. Świeże historie pobłogosławił sam pomysłodawca świata przedstawionego i długoletni autor przygód „Kajka i Kokosza”, Janusz Christa. Ale to nie wszystko. Z lokalnych inspiracji komiksowych wyrosła właśnie nowa produkcja Netfliksa. Dwadzieścia sześć odcinków, a w każdym z nich trzynaście minut odrębnej historii. 

Jeżeli prześledzimy nazwiska stojące za projektem Netfliksowej adaptacji „Kajka i Kokosza” to moglibyśmy odnieść wrażenie, że trudno o ekipę cechującą się większą miłością do materiału źródłowego i medium komiksowego, jako takiego. Współscenarzystą serialu jest autor „Kajka i Kokosza – Nowych Przygód” Maciej Kur, projekty postaci wykonał aktualny rysownik serii Sławomir Kiełbus, reżyseruje Michał „Śledziu” Śledziński – doświadczony scenarzysta i rysownik komiksowy. Co tu mogło się nie udać? No więc... komiksowa narracja to jedno, a animacja to coś zupełnie innego.

Struktura fabularna serialu, sądząc po dwóch pierwszych odcinkach, zapowiada zestaw pojedynczych, relatywnie krótkich, domkniętych historii. Nie powinniśmy zarazem liczyć na pełnoprawne adaptacje poszczególnych albumów komiksowych,  ale na reinterpretacje i remiksy niektórych przygód. Na starcie serialu, twórcy relatywnie szybko wznoszą powszechnie znane fanom status quo świata przedstawionego z kompletem doskonale rozpoznawalnych i lubianych postaci. Z marszu dostajemy poza naszymi głównymi bohaterami, słowiańskimi wojami, również i smoka Milusia, zbója Łamignata, jego żonę Jagę, złych zbójcerzy pod wodzą Hegemona i słowiańską osadę pod przywództwem kasztelana Mirmiła. W konsekwencji przyjęcia stosunkowo krótkiej formy każdego z odcinków serialu, na wstępie zabrakło przestrzeni koniecznej do zbudowania relacji i przedstawienia postaci. Jako widzowie, wpadamy od razu w sam wir wydarzeń, a pierwsze fabuły zdają się być sklejonym z utartych, pozbieranych z całości serii i usystematyzowanych motywów. Starzy fani serii niewątpliwie poczują tu ten słodki posmak nostalgii. Co rusz postać będzie rzucać charakterystyczną dla niej odzywką, czy nawiązywać do znajomego schematu zachowania, natomiast istnieje ryzyko, że dla osób całkowicie na świeżo poznających świat z komiksów Christy, serial okaże się na poziomie narracyjnym zbyt ubogi w momenty ekspozycyjne. Na tym etapie cała nadzieja leży w pomyśle na resztę odcinków pierwszego sezonu i szerszej koncepcji na zbudowanie świata serialowego poprzez szereg krótkometrażowych historii.

kajko-i-kokosz-netflix-recenzja.jpg

Koń, jaki jest (wizualnie), każdy widzi. Mamy więc w „Kajku i Kokoszu” animację 2D starającą się emulować plastyczną kreskę pierwowzoru i chwała za to, bo przynajmniej nie uciekliśmy w nierzadko odstraszające widzów eksperymenty z trójwymiarem. Niestety miejscami animacja może wydawać się wręcz zbyt prosta i nad wyraz cyfrowo wyidealizowana, a przez to odrobinę płaska. Miejscami brakuje też miękkości w ruchach postaci, a przy bardziej dynamicznych sekwencjach zdaje się, że tu i ówdzie uciekło nam kilka klatek na sekundę. Całościowo mechanika animacji jest wprawdzie nieskomplikowana i pozbawiona fajerwerków, ale i przez to ekspresyjna i czytelna, obstawiam więc, że znajdzie swoich fanów.

No i na koniec rzecz aktorsko najtrudniejsza w animacji – voice acting. Szczęśliwie, w tej kwestii jest naprawdę solidnie. Poza Arturem Pontkiem oraz Michałem Pielą, w rolach głównych będziemy mogli usłyszeć Jarosława Boberka, Agatę Kuleszę, Krzysztofa Zalewskiego czy Abelarda Gizę. Całość wypada naturalnie, wdzięcznie i wiarygodnie.

Słowem podsumowania warto podkreślić, że to, jak serial wypadnie en masse, okaże się dopiero po premierze, ale już dziś jestem pewny, że jego streamingowy debiut będzie przyczynkiem do kilku wielopokoleniowych seansów i nostalgicznych anegdot. No chyba że ktoś poruszy przy okazji temat podobieństwa rodzimej historii do przygód pewnych Galów... Pamiętajmy – przy radykalnych fanach „Kajka i Kokosza” pewnych rzeczy mówić po prostu nie wypada.

Ocena dwóch pierwszych odcinków: 4/6

zdj. Netflix