Kamerdyner - recenzja filmu

Od 21 września w kinach będzie można oglądać nową polską superprodukcję pod tytułem Kamerdyner z Sebastianem Fabijańskim i Anną Radwan w rolach głównych. Kilka dni temu  film otworzył 43. edycję Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, a dzisiaj  mamy dla Was jego recenzję. Zapraszamy do lektury.

W teorii Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni nie mógł wybrać sobie lepszego filmu na otwarcie imprezy. Oto bowiem obraz przedstawiający dzieje kaszubskiego ludu, opisujący jego losy na przestrzeni kilkudziesięciu lat, które ściśle związane są z regionem. W praktyce jednak film, ogłaszany jako epicka produkcja z rozmachem, rozpada się na dramaturgiczne kawałki, a od najlepszych kontrkandydatów w konkursie głównym dzielą go lata świetlne. Plany były ambitne: budżet zapewniony przez regionalnych sponsorów skompletowany (mówi się o kwocie ok. 17 mln złotych), artyści wynajęci, malownicze i pięknie sfotografowane lokacje załatwione. Rozmach oczywiście się tu znalazł, ale bałaganu po nim nikt nie posprzątał.

Ostatnią osobą, która mogłaby to zrobić, okazał się być Filip Bajon. Reżyser, okrzyknięty przez współtwórców na konferencji prasowej autorem filmu, w rzeczywistości stał się jego katem. Doświadczony twórca nieraz realizujący (raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem) kino historyczne, w tym przypadku porwał się z motyką na słońce. Od samego początku Kamerdyner razi mało przemyślaną konstrukcją dramaturgiczną, zostawiając głównego bohatera gdzieś w tle i czyniąc go przy tym najmniej interesującą postacią w filmie. Dalej jest już tylko ciężej dla widza, by z ciekawością pozostać w fotelu, ponieważ mnogość wątków, a co ważniejsze brak zdecydowania w obraniu tego najważniejszego, zniechęca do emocjonalnego zaangażowania. I tak właśnie kierowani za palcem Bajona, wędrujemy przez historię Kaszub pierwszej połowy XX wieku, raz skupiając się na miłosnym wątku młodych kochanków (notabene mało wiarygodnym), raz na politycznej działalności tzw. Króla Kaszubów, a kiedy indziej jeszcze na dworskim życiu pruskich arystokratów, w ostateczności nie otrzymując satysfakcjonującego zwieńczenia żadnego z wątków.

KAMERDYNER_Filmicon_fot. Rafal Pijanski.SebastianFabijanski.jpg

Zaczynamy w roku 1900, gdy Mateusz (w dorosłej wersji w ciele Sebastiana Fabijańskiego), osierocony kaszubski noworodek, przyjęty zostaje do majętnego pruskiego rodu von Kraussów (rodzice grani przez Adama Woronowicza i Anny Radwan). Obserwujemy jego dorastanie u boku przybranego rodzeństwa, naukę gry na fortepianie i dojrzewanie na przemian wśród Kaszubów i Niemców. Pośród tych pierwszych znajduje się jego ojciec chrzestny i lokalny mędrzec, Bazyli Miotke (Janusz Gajos niejako ratujący tę produkcję), a w gronie tych drugich przyszywana siostra, Marita (grająca bezbłędnie Marianna Zydek), z którą później łączyć będzie chłopaka uczucie. Dziewczyna wyjeżdża do szkoły do Berlina, młody Kaszub nieco bliżej, bo do Brodnicy. Ich losy zostają rozłączone, ale obojgu przyglądamy się na tle najważniejszych wydarzeń tamtego okresu – I i II wojny światowej wraz z ciągle zmieniającą się mapą Europy.

To, co w gruncie rzeczy otrzymujemy od filmu, zamyka się w ślicznej pocztówce z Kaszub z dopisaną obok notką historyczną. Za zdjęcia do Kamerdynera odpowiada Łukasz Gutt, który z miejsca stał się jednym z głównych kandydatów do otrzymania statuetki w swojej kategorii. Jego operatorska praca nie tylko uchwyciła piękno Pomorza, ale była w stanie dodać marnej historii odrobinę głębi, a widzom zapewnić nieco wrażeń estetycznych. Mimo wszystko, przed kiepską reżyserią zdjęcia filmu nie uchroniły – Bajon zbyt często zmienia punkt widzenia, co rusz podejmując różne kuriozalne decyzje, przez co wprowadza odbiorcę w narracyjny zawrót głowy.

KAMERDYNER_Filmicon_fot.Rafal Pijanski-min.jpg

Lepiej dla Kamerdynera byłoby, gdyby głównym bohaterem opowieści został grany przez Gajosa Bazyli. Być może wtedy dowiedzielibyśmy się czegoś więcej o kaszubskim folklorze, muzyce bądź zwyczajach. Naturalnie, należy docenić aktorów odgrywających swe role po kaszubsku, lecz nawet pod względem zarysu kultury regionalnej produkcja pozostawia duży niedosyt. Te elementy, które z kolei wypadły dobrze, widzieliśmy już zrobione znacznie lepiej, np. dwa lata temu w Wołyniu.

Ocena: 2/6

źródło: zdj. Next-film