Przyszła pora na kolejną komiksową wizję Londynu. Tym razem na wycieczkę po spowitych mrokiem (i mackami) zakamarkach miasta i ludzkich umysłów zaprasza Mike Mignola. Czy „Jenny Finn” jest równie warta uwagi co jego inne dzieła? Przekonajcie się!
Na łamach „Jenny Finn” twórca „Hellboya” zaprezentował kolejną opowieść garściami czerpiącą z dzieł Lovecrafta i jego naśladowców. W dokach wiktoriańskiego Londynu jedni ludzie mutują i umierają przepoczwarzeni, inni są mordowani ze szczególnym okrucieństwem, a zdarzają się też i niewinne ofiary linczu. Sami przyznacie, nie jest to miejsce przyjemne. W mieście pojawiła się też tajemnicza dziewczynka, która w jakiś sposób związana jest z częścią problemów, jakie dotknęły miasto.
Fabuła „Jenny Finn” jest prościutka i choć tu czy tam próbuje się ją wzbogacić, to koniec końców starania te sprawiają wrażenie wprowadzonych niepotrzebnie bądź na pół gwizdka. Znajdziemy tu macki, zbrodnie, tajemnice, sporo steampunku oraz nieco spirytualizmu. Niby dużo tego, ale twórcy jedynie prześlizgują się po większości ze wspomnianych tematów. Te ciekawsze nie są należycie rozwinięte (np. podejście rządu do tytułowej bohaterki), a pozostałe zabierają miejsce dla ważniejszych kwestii. Mam tu na myśli przede wszystkim wizytę w klubie spirytualistów. Sam pomysł jest ciekawy, ale ta opowieść mogłaby się bez niego obyć. 136 stron, z których sporą część stanowią dodatki w postaci szkiców i okładek, to zdecydowanie za mało jak na taką mieszankę i dla dobra głównego trzonu historii lepiej skupić się na mniejszej ilości wątków. Zamiast fragmentu z klubem wolałbym, aby więcej stron przeznaczono np. na ukazywanie miasta mierzącego się z grozą bądź wspomniane wcześniej poczynania przedstawicieli władzy.
Swoje pomarudziłem, ale muszę przyznać, że mimo wspomnianych mankamentów „Jenny Finn” czytało się całkiem dobrze. Ciekawie wypada tytułowa bohaterka, intrygująco prezentują się niektóre lokacje czy postacie, a i sama fabuła jest nawet interesująca. Szkoda tylko, że lektura szybko dobiega do końca. Ten koszmar jest szalenie krótki i powinien być zdecydowanie dłuższy. Nie wykluczam, że na taki odbiór mogą mieć wpływ przyzwyczajenia nabyte podczas sięgania po inne komiks stworzone przez Mignolę. „Hellboy”, „B.B.P.O.” czy „Baltimore” przyzwyczaiły mnie do dłuższych opowieści sygnowanych jego nazwiskiem.
„Jenny Finn” została zilustrowana przez Troya Nixeya i Farela Dalrymple’a. O ile nie mogę siebie nazwać miłośnikiem obu artystów, a sam komiks też mnie do nich nie przekonał, o tyle muszę przyznać, że ich prace świetnie tworzą i podkreślają klimat tej opowieści. Zwłaszcza tyczy się to rysunków Nixeya. Londyńskie doki ogarnia szaleństwo, ludzi dopadają przedziwne mutacje, więc specyficzna kreska, przerysowane sylwetki i niemal karykaturalne oblicza pasują do tego miejsca rodem z koszmarów. Zdecydowanie wolę Nixeya z „Jenny Finn” niż Nixeya z „Zagłady Gotham”. Co prawda we wspomnianym dziele artysta stworzył kilka wspaniałych plansz i ogólnie też wpasował się w atmosferę całości, ale i tak miałem wrażenie, że trzymam w rękach album autorstwa naśladowcy. W komiksie o Batmanie widziałem, jak wychodzi mu kopiowanie Mignoli, a dzięki recenzowanej pozycji mogłem wreszcie poznać jego styl.
„Jenny Finn” to komiks, który powinien być dłuższy, ale i tak zapoznanie się z nim powinno sprawić przyjemność miłośnikom lovecraftowskich opowieści.
Oceny końcowe komiksu „Jenny Finn”
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
Scenariusz |
Mike Mignola, Troy Nixey |
Rysunki |
Troy Nixey, Farel Dalrymple |
Oprawa |
twarda |
Druk |
Kolor |
Liczba stron |
136 |
Tłumaczenie |
Jacek Drewnowski |
Data premiery |
28 lutego 2024 roku |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zdj. Egmont / Dark Horse