„Lokatorka” – recenzja filmu. Tanio kupię, drożej sprzedam [46. FPFF w Gdyni]

Na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni swój debiut zaliczył film „Lokatorka” nawiązujący do afery reprywatyzacyjnej. Film opowiada o sprawie niewyjaśnionego morderstwa Jolanty Brzeskiej należącej do Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Czy warto się nim zainteresować? Sprawdźcie naszą recenzję.

Z „Lokatorką” w reżyserii Michała Otłowskiego („Jeziorak”, „Diablo. Wyścig o wszystko”) jest trochę jak z teorią dysonansu poznawczego. To film, w którego trakcie odczuwa się sprzeczne emocje. Z jednej strony należałoby pochwalić twórców za społeczne zaangażowanie; za nagłośnienie wciąż nierozstrzygniętego szeregu skandali i przekrętów z udziałem wysoko postawionych osób, których działania doprowadziły do dramatów kilkudziesięciu tysięcy obywateli. Z drugiej jednak, w „Lokatorce” mamy do czynienia z seansem wyzbytym emocji; z filmem, który chciałby naśladować sprawnie przeprowadzoną fabułę, a jest jedynie pomyślnie zrealizowaną rekonstrukcją zdarzeń. Te dwa czynniki ścierają się ze sobą w obrazie Otłowskiego na tyle wyraźnie, że widzowi nie pozostaje chyba nic innego, jak tylko obrać perspektywę. Innymi słowy, jednych „Lokatorka” poruszy, a drugich zniechęci nieudolnym warsztatem. Kwestia tego, która grupa okaże się dominująca, przynajmniej do premiery filmu pozostanie nierozstrzygnięta.

Film odnosi się do rozległej afery reprywatyzacyjnej w Warszawie i śmierci jednej z działaczek społecznych, Jolanty Brzeskiej, która – tak jak tysiące innych osób w całej Polsce – padła ofiarą czyszczenia kamienic z rąk dogadanych między sobą złotoustych urzędników, prawników i polityków. „Lokatorka” skupia się na mieszkańcach kamienicy na Mokotowie, wśród których znajduje się Janina Markowska (Sławomira Łozińska), inspirowana losami Brzeskiej wieloletnia mieszkanka budynku. Pewnego dnia przed lokatorami kamienicy zjawia się nowy właściciel budynku. Do czynszu dolicza opłaty tranzytowe za chodzenie po chodniku, przeprowadza nikomu niepotrzebne remonty i terroryzuje mieszkańców. Tym, którzy zgodzą się wypowiedzieć umowę, zapewnia lokal zastępczy w postaci klitki w piwnicy. Natomiast, ci, którzy zostają, zmuszeni są toczyć bój. Na czele walki z czyścicielami staje Janina. Kobieta uczestniczy w protestach i zaczyna współpracować z ruchami lokatorskimi, aż do momentu… w którym wychodzi z domu i już nie wraca.

Film Otłowskiego można podzielić na dwie części. W pierwszej uwaga skupiona jest na Janinie oraz procederze wysiedlania. Druga koncentruje się na śledztwie prowadzonym przez świeżo upieczoną, ambitną policjantkę (Irena Melcer), która za cel stawia sobie wyeksponowanie spisku i dowiedzenie prawdy o śmierci pani Janiny. Znaczna część obrazu prezentuje zatem losy śledztwa funkcjonariuszki idealistki, która wedle starego filmowego porzekadła „ja kontra wszyscy” prowadzi spisaną na straty sprawę. Przeciwni działaniom policjantki są warszawscy adwokaci, urzędasy z wątpliwym wykształceniem, przekupni gliniarze, urodzeni w garniturach biznesmeni oraz jej przełożeni. Jacek Matecki i Tomasz Klimala (autorzy scenariusza) tkają fabułę z wyjątkowo grubych nici. Pojawiający się w filmie łańcuch postaci nie pozostawia żadnych wątpliwości, co do moralnych wartości bohaterów reprezentujących dane grupy społeczne. Elity żywią się chciwością, krętacze spędzają dni na kręceniu, gangsterzy są szpetni i mówią zachrypniętym głosem, a prawi obywatele pozostają prawymi obywatelami. „Lokatorka” to film, w którym nie ma miejsca na dwuznaczności. Otłowski reżyseruje, trzymając nas za rękę i jednocześnie – wzorem lektora z TVN-owskich paradokumentów – szepcze nam do ucha, co obecnie dzieje się na ekranie.

Irena Melcer i Kamil Nożyński w filmie Lokatorka

„Lokatorce” jak powietrza brakuje tkanki filmowej. Jest to obraz, którego idea zaczyna się i kończy na plakatowym haśle lub na wzniosłym cytacie poprzedzającym właściwą projekcję. Film Otłowskiego jest statyczny do granic możliwości, a przy tym męcząco telenowelowy w kreowaniu kolejnych scen. Zdjęcia autorstwa Artura Żurawskiego jedynie podkreślają twórczą taktykę reżysera polegającą w gruncie rzeczy na tym, by zbytnio nie utrudniać widzom przekazu. Łopatologiczność reżyserii spotyka się w „Lokatorce” z irytującą manierycznością scenariusza i nienaturalnie brzmiącymi dialogami, wśród których zaskakująco wiele jest rzucanych bez pomysłu idiomów czy trącących sztucznością aforyzmów. To, co twórcom w pewnym stopniu się udaje, mieści się w nakreśleniu niektórych z mechanizmów funkcjonowania zjawiska dzikiej reprywatyzacji. Otłowski przemieszcza się ze swą kamerą po Warszawie niczym dokumentalista, przedzierając się przez intratne kancelarie, wypełnione znudzonymi mundurowymi posterunki policyjne czy prestiżowe miejscówki, w których podawanie sobie pod stołem plików z dolarami jest na porządku dziennym.

Czy jednak „Lokatorka” w pełni odsłania nam fenomen afery reprywatyzacyjnej? Żeby tak było, film musiałby trwać chyba nieco dłużej – materiału spokojnie starczyłoby przecież na kilkusezonowy serial w stylu „Prawa ulicy”. Przy zdobytym do tej pory poglądowym i intelektualnym dorobku (licznych tekstów dziennikarskich, twórczości Jana Śpiewaka czy nawet popkulturowych atrakcji, takich jak piosenka Pablopavo) na temat zjawiska polskiej reprywatyzacji, obraz Otłowskiego wydaje się być jedynie jednym z odcinków przewlekłej i skomplikowanej sagi. Idea, która przyczyniła się do powstania filmu, jest niewątpliwie słuszna. Czasem jednak przydają się lepsi rzemieślnicy, bowiem, zamiast „Długu” mogą wyjść „Banksterzy”.

Ocena filmu „Lokatorka”: 2+/6

zdj. Kino Świat