„Małgosia i Jaś” – recenzja filmu. Przepiękna nuda...

Od 31 stycznia w polskich kinach możecie oglądać horror „Małgosia i Jaś” wyreżyserowany przez Osgooda Perkinsa. Czy warto wybrać się na nową interpretację popularnej historii o rodzeństwie walczącym z przerażającą wiedźmą?

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, gdy żadnego z nas nie było jeszcze na świecie, a kino i Internet były tylko nieznanymi słowami, po dobrze znanej nam kuli ziemskiej stąpało dwóch braci, którzy wytwory swojej wyobraźni postanowili przelać na papier, stając się tym samym najlepszymi autorami scenariuszy do horrorów w historii. Niestety dla Jacoba i Wilhelma Grimmów, bo o nich oczywiście mowa, ludzie przełożyli ich upiorne baśnie na bajki dla dzieci, które wszyscy doskonale znamy, niszcząc przy tym to, co twórcy chcieli osiągnąć. Na szczęście po wielu, wielu latach pojawił się śmiałek, który powszechnie znaną opowieść o Jasiu i Małgosi pragnie ukazać w oryginalnej upiornej formie, przeznaczonej tylko i wyłącznie dla starszego widza. Czy dzielny reżyser – Oz Perkins – sprawił, że niemieccy pisarze będą mogli zaznać wiecznego spokoju, wiedząc, że w końcu powstał znakomity, przerażający film oparty na ich twórczości, który na zawsze wpisze się do horrorowej galerii sław? Nie.

„Małgosia i Jaś” szybko daje nam odpowiedź na pytanie, dlaczego tytuł pisany jest wyjątkowo w tej kolejności. Oczywiście nie jest to ukłon w stronę feministek, jak wiele osób twierdzi, a oddanie tego, co widzimy na ekranie. Perkins postawnowił zrobić z tytułowej Małgosi opiekuńczą starszą siostrę, która ma grać w tym filmie pierwsze skrzypce. I gra. Sophia Lillis, znana głównie z „To”, tworzy znakomitą kreację aktorską, a dodatkowo wspierana przez fenomenalne zdjęcia buduje przeraźliwie piękny klimat. Sam film jest niczym ogromny statek, który wizualnie z każdej strony wygląda jak dzieło sztuki. Jednak gdy rusza, okazuje się, że jest zrobiony z najtańszych części, a jego kadłub jest pełen dziur. Wciąż wygląda doskonale, tylko co z tego, jeśli tonie.

Naprawdę, każdy pojedynczy, wyjęty z filmu kadr nadaje się nie tylko na tapetę komputera czy do powieszenia nad kominkiem, ale również do galerii sztuki na fotograficzną wystawę na temat piękna natury i lasu. Galo Olivares swoimi zdjęciami przenosi nas w ponury świat, w którym raczej mało kto chciałby się znaleźć, co oczywiście jest komplementem. Przy małym budżecie filmu korzysta w pełni z tego, co daje natura. Szara, ponura, jesienna aura i światło dzienne przebijające się przez drzewa to dwa główne elementy, które składają się na końcowy efekt świetnie wyglądających ujęć. Takie proste, a takie piękne. Tym bardziej wielka szkoda, że te wszystkie cudowne zdjęcia są opakowaniem tak beznadziejnego scenariusza.

r470hy55.jpg

Jestem cierpliwym człowiekiem i zwykle, gdy film długo się rozkręca, nie mam problemu, żeby dać mu szansę i grzecznie poczekać, aż zacznie się coś dziać, ponieważ wierzę, że po coś to się tak powolnie ciągnie. W przypadku „Małgosi i Jasia” widzę tylko jeden powód. Gdyby nie wydłużanie filmu niepotrzebnymi scenami, seans trwałby pewnie pół godziny. Wspomnę tylko, że mianem „za długiej” określam produkcję, która trwa 87 minut. O czymś to świadczy. Fabuła jest strasznie podziurawiona, a wątki, wokół których początkowo buduje się akcję, w dalszej fazie są zapominane lub urywane, bez wyjaśnień, napisami końcowymi. Jeszcze większy chaos wprowadzają ciągłe, mało czytelne wizje głównej bohaterki oraz stosowanie przez Perkinsa ogromnej ilości cięć i skoków z jednej sceny do kolejnej. Rozumiem, co reżyser chciał osiągnąć tym zabiegiem, ale finalnie dostaliśmy zdecydowany przesyt pomysłów obiecującego twórcy. Całkowicie pozbawiony logiki i sensu finał tej produkcji również nie pomaga w jej pozytywnym odbiorze. Zwykle, gdy fabuła zawodzi, ma się nadzieję, że ostatni akt wszystko zrekompensuje – w tym przypadku nadzieja okazała się matką głupich, a ostatnie minuty tego horroru chciałbym jak najszybciej wymazać z pamięci.

Wielka szkoda, że baśniowa opowieść, do której zaprosił nas Oz Perkins, okazała się rozczarowaniem. Bardzo chciałem, aby ten film mi się spodobał, ponieważ uwielbiam, gdy w pełni potrafię wczuć się w przedstawiony na ekranie klimat. Z lepszym scenariuszem i bardziej dopracowaną historią byłby to, już w lutym, jeden z lepszych filmów roku. A tak „Małgosia i Jaś” przepadnie gdzieś wśród produkcji znacznie lepszych od siebie i za pół roku mało kto będzie o tym filmie pamiętał.

Ocena: 2+/6

źródło: zdj. Orion pictures