MARVEL NA ŚWIEŻO #3: Po lekturze Marvel Legacy #1

W trzeciej odsłonie naszej regularnej kolumny poświęconej nowościom Marvela mamy dla Was kilka spoilerowych, raczej pozytywnych wrażeń po lekturze Marvel Legacy #1, które jednak wcale nie było najlepszą nowością tego tygodnia.

Gdyby to jeszcze nie było jasne: UWAGA, SPOILERY!

W końcu ukazało się z dawna oczekiwane Marvel Legacy #1 i opinie są, jak można się było tego spodziewać, podzielone. Komiks jest po prostu jednym wielkim teaserem kilku nadchodzących historii, zapowiedzią ogólnego kierunku, w którym zmierzać będzie teraz uniwersum, pewnego rodzaju „sceną po napisach” Secret Empire i Generations, która jedynie sygnalizuje początek czegoś nowego. W żadnym momencie nie zapowiadało się, że one-shot Legacy będzie czymkolwiek innym i świetnie sprawdza się w roli takiego wypasionego komiksu w stylu „Point One”. Frustracja niektórych fanów jest jednak zrozumiała biorąc pod uwagę, że za ten prestiżowy wariant katalogu z zapowiedziami trzeba wybulić sześć dolarów (dla porównania one-shot DC Rebirth, jak również wszystkie następne komiksy tej linii kosztują 3 dolary). Poza tym okładka Joe Quesady wypełniona jest najbardziej klasycznymi bohaterami uniwersum Marvela, w komiksie jednak nie pojawia się prawie żaden z nich, jest to więc pewnego rodzaju trolling, choć nie ma wątpliwości, że jako zapowiedź obrania ogólnego kierunku na powroty, Legacy sprawdza się świetnie.

Sam komiks ze scenariuszem Jasona Aarona oraz świetnymi rysunkami szeregu supergwiazd rysunku z Esadem Ribiciem i Stevem McNivenem na czele czyta się bardzo dobrze, a prawie wszystkie zapowiedzi nadchodzących historii wypadają interesująco, do tego stopnia, że chyba nawet sięgnę po Invincible Iron Mana Bendisa, gdzie zaczynają się właśnie poszukiwania zaginionego ciała Tony’ego Starka, który ostatnimi czasy przebywał w stanie śpiączki (do kupowania Deadpoola jeszcze się nie przekonałem). One-shot jest właściwie posklejany z kilku różnych wątków. W jednym z nich widzimy prehistorycznych Avengers, którzy milion lat przed naszą erą pokonali Celestianina, który wrócił na Ziemię w niewiadomych, prawdopodobnie niszczycielskich celach. W dzisiejszych czasach na ślad uśpionego Celestianina wpadają archeolodzy, a później także, a któżby inny, Loki. Cała historia przywodzi na myśl mitologię Prometeusza Ridleya Scotta, w której stwórcy człowieka wrócili, by go unicestwić, co, bez względu na to, co można sądzić o Prometeuszu, jest samo w sobie ciekawym pomysłem. W międzyczasie, w najsłabszym i najbardziej bezcelowym fragmencie opowieści Ghost Rider Robbie Reyes walczy ze Starbrandem z nie do końca jasnego powodu. Wygląda na to, że jest to jakoś z odnalezieniem Celestianina powiązane, ale komiks nie wyjaśnia tego w wystarczająco przekonujący sposób.

legacy1.jpg

Drugim głównym wątkiem Marvel Legacy #1 jest walka o skrzynię z tajemniczym McGuffinem przechowywanym w magazynie rozwiązywanej właśnie SHIELD, do której stają służące Lokiemu Lodowe Olbrzymy z Jotunheim oraz naprędce sformowana grupa obecnych „legacy heroes” składająca się z przywdziewającego po raz ostatni kostium Kapitana Ameryki Sama Wilsona, Thor Jane Foster oraz Ironheart. Wątek ten ma być w zamyśle rodzajem pożegnania dla postaci, które w tej formie, choćby ze względu na powrót Wilsona do tożsamości Falcona, się nie spotkają. Poza tym istnieje on w jednym głównym celu: po to, by w pewnym momencie do magazynu podjechała ciężarówka z piwem,  za której kierownicą siedzi nie kto inny jak Wolverine. Jedyny oryginalny Logan okazał się być wielkim powrotem ukochanej postaci, który miał towarzyszyć Legacy i choć znowu nie obyło się bez chóru narzekań, że przecież Wolverine’ów w uniwersum Marvela i tak jest teraz mnóstwo, to dla mnie lepiej pod względem powrotów być nie mogło, zwłaszcza, że kto jak kto, ale Aaron postarał się, żeby comeback Logana wyglądał tak, jak trzeba. Trzy lata spędzone w grobie to i tak długo, a mi tego pierwotnego Wolverine’a w uniwersum Marvela brakowało. Nie ruszajcie Laury, nie wpychajcie Logana do każdego drużynowego tytułu na półce i będzie dobrze. Ponieważ w świetnym panelu Esada Ribicia Wolverine przedstawiony jest trzymając w ręce rzeczony McGuffin, który okazał się być Kamieniem Nieskończoności, a w szoferce jego tira oprócz płyty Hanka Williamsa leży przewodnik po galaktyce, zgaduję, że Guardians of the Galaxy Gerry’ego Duggana mogą być pierwszą serią, do której zawita wskrzeszony Logan i byłby to świetny, ciekawy kierunek oraz porządny kop marketingowy dla słabo sprzedającej się kosmicznej serii.

wolverine legacy.jpg

Poza tym one-shot pełen jest krótkich, często jedno-stronnicowych zapowiedzi przeróżnych wątków z różnych serii, które w większości intrygują i świetnie spełniają swoją rolę. Mamy więc narysowaną przez Chrisa Samnee’ego stronę ze Stevem Rogersem, który rozmyśla nad tym, jak odzyskać zaufanie Ameryki, jest strona Russella Dautermana, która zapowiada nadejście Mangoga do dziesięciu światów, mamy świetną, dowcipną stronę Jima Cheunga z Human Torchem i The Thingiem. Całość zeszytu, w sposób, który nie może nie przywołać na myśl Rebirth, jest spięta przez narrację wznoszącą historię na poziom meta, która porusza wątek samego znaczenia pojęcia „dziedzictwa” oraz zwraca uwagę na fakt, że postaci takie, jak Black Panther, Iron Fist, czy Doktor Strange także w swojej istocie są „legacy heroes.” Na samym końcu okazuje się, że narratorem była Valeria Richards, co daje mnóstwo nadziei, że jednak powrotu Fantastycznej Czwórki się wkrótce doczekamy. Trudno nie brać słów Valerii z przedostatniej strony komiksu za osobiste wyznanie miłości Aarona do medium: „(…)  Imagine a better, brighter, more amazing tomorrow. Then bring it to life. Something grand and fun and mind-staggeringly ridiculous. Something full of hope and compassion. Something both real and profoundly unreal. Something mad. Something magical. Something fantas--.”

richards legacy.jpg

Przy tym wszystkim Marvel Legacy wcale nie jest najlepszym komiksem Marvela, a nawet najlepszym komiksem Jasona Aarona z tego tygodnia. To miano przypaść musi Mighty Thor #23 narysowanej przez Valerio Schitiego, która konkluduje historię Volstagga w roli War Thora w formie dynamicznie narysowanej i świetnie rozpisanej scenariuszowo walki z Thorem Jane Foster. Ponieważ we wszystko wplątuje się także Niegodny Odinson, mamy zeszyt kręcący się wokół wszystkich trzech Thorów, który dostarcza w równej dawce dramatyzmu, głębii emocjonalnej, ambicji w budowaniu świata przedstawionego oraz nieskrępowanej komiksowej zabawy. Moment, w którym Thor dowiaduje się, że za maską War Thora skrywa się Volstagg i postanawia pokonać go przez konfrontację ze swoją pozbawioną mocy postacią umierającej na raka Jane jest pełen humanizmu, który świetnie koresponduje z głównym kręgosłupem tematycznym całej nordyckiej sagi Aarona, w której bogowie są upadłymi istotami niegodnymi ludzkiego uwielbienia, zaś na piedestał wyniesione jest właśnie człowieczeństwo. Za parę tygodni Mighty Thor #700 i początek historii The Death of Mighty Thor, która zapowiada się na jedną z ważniejszych propozycji Marvel Legacy i zdecydowanie wiążę największe nadzieje odnośnie jej jakości.

mighty thor.jpg

Zaskakująco dobry wydał mi się zeszyt Generations: Sam Wilson Captain America & Steve Rogers Captain America, choć ponieważ pisał go Nick Spencer, i tak wylały się na niego w internecie pomyje. Owszem, pomysł, że Sam Wilson, w odróżnieniu od pozostałych postaci, spędził w Znikającym Punkcie prawie całe życie, jest przedziwny, ale przecież właśnie tego typu niedorzeczności są w komiksach na miejscu. Spencerowi udało się w tym zeszycie mniej więcej uzasadnić dlaczego właściwie Wilson porzuca rolę Kapitana Ameryki i oddaje ją Steve’owi. Sam gest ma potencjał bycia bardzo niewygodnym z politycznego punktu widzenia, a jednak one-shot Spencera pokazuje Wilsona jako postać nigdy nie garnącą się do centrum uwagi i blasku świateł, której rola Kapitana Ameryki pomogła wyjść z kompleksu niższości, w jaki popaść mogą postaci grające zawsze drugie skrzypce. Decyzja o tym, że symbolem amerykańskości powinien być znowu biały blondyn o niebieskich oczach nigdy nie będzie wątpliwa z punktu widzenia kontekstu ideologicznego, a jednak komiks Spencera i Renauda pozwala ją jakoś przełknąć, starając się przenieść gest z poziomu rasowego symbolu na poziom relacji między bohaterem a jego sidekickiem.

Jeśli chodzi o ważniejsze newsy, dowiedzieliśmy się w końcu o co chodzi z Avengers #675. Nie jest to wcale początek runu Jasona Aarona, Avengers przejdą jednak na cotygodniową częstotliwość wydawania w ramach historii No Surrender, za której scenariusz odpowiadać będą Mark Waid, Al Ewing oraz Jim Zub. Pozostałe serie, a więc Uncanny Avengers oraz U.S. Avengers zostają na ten czas zawieszone, a nawet wydaje się zawieszone bezpowrotnie, chyba że powrócą z nowymi zespołami twórców, bo No Surrender reklamowany jest jako „koniec początku” oraz konkluzja obecnych historii. Całe wydarzenie ma się ciągnąć przez cztery miesiące oraz 16 zeszytów i można sobie łatwo wyobrazić, że zakończy się wielkim relaunchem tytułów z Avengers akurat w synchronizacji z premierą filmowej trzeciej części franczyzy. Mój portfel wcale się z tej cotygodniowej częstotliwości nie cieszy, zwłaszcza, że na jakąkolwiek obniżkę ceny raczej nie można liczyć.

avngrs675.jpg

Tyle na dziś, za tydzień między innymi omówimy pierwsze serie wchodzące już w skład Marvel Legacy.

źródło: Marvel