„Maryjki” – recenzja filmu [Tofifest 2020]

Na tegorocznej edycji festiwalu Tofifest swój pełnometrażowy debiut pokazała Daria Woszek, scenarzystka i reżyserka krótkometrażowego „Hycla” z 2015 roku. Czy warto zobaczyć „Maryjki”? Przekonajcie się z naszej recenzji.

Mamy w polskim kinie pewną tradycję erotyzmu; nieśmiałego, miałkiego, niekiedy nawet nieco nieudolnego – ale mimo wszystko – erotyzmu. Seksualność w naszej kinematografii w znacznej mierze dotyczyła głównie młodych kobiet (rzadziej mężczyzn) – tych w sile wieku, sprawnych fizycznie bądź ledwie wchodzących w dorosłość. Dopiero stosunkowo niedawno polska X muza otworzyła się pod tym względem na osoby starsze. Przypomniano nam, że osoby po pięćdziesiątce, cieszące się emeryturą czy spokojną starością, również mają swoje potrzeby. Polscy filmowcy zdają się coraz odważniej sygnalizować, iż te nie ograniczają się wyłącznie do spożywania leków lub wertowania kartek programu telewizyjnego – seniorzy też mają popęd seksualny, chęć do życia i zabawy. Filmy takie jak „Zjednoczone stany miłości” Tomasza Wasilewskiego albo popularna ostatnio rewelacja rodzimego dokumentu „Lekcja miłości” świadczą nie tylko o brawurze autorów, lecz przede wszystkim o przełamywaniu barier i zanikaniu tematów tabu. Od niedawna do grona wspomnianych produkcji dołączył także pełnometrażowy debiut fabularny Darii Woszek. Jej „Maryjki” wciąż czekają na ogólnopolską premierę, ale obraz został już doceniony za granicą (Fantasia Film Festival, gdzie otrzymał Nagrodę Główną) i na krajowym podwórku (kilka tygodni temu zdobył Nagrodę Publiczności na krakowskim OFF Camera).

Główną bohaterką filmu jest Maria (świetna Grażyna Misiorowska) – samotna, pięćdziesięcioletnia dziewica, która pracuje w supermarkecie, a po godzinach kolekcjonuje dewocjonalia poświęcone Maryi i zaczytuje się w tanich romansidłach. Kobieta żyje w swoim ustalonym świecie, a jedyną odskocznią od niego są regularne wizyty jej siostrzenicy Heleny (Helena Sujecka), frywolnej imprezowiczki, nieustannie narzekającej na podłość facetów. W związku z klimakterium ginekolog przepisuje Marii terapię hormonalną. Przez roztargnienie kobieta myli dawki, co prowadzi do przebudzenia stłumionej przez całe życie seksualności. Osnuty chłodnymi barwami świat nabiera neonowych kolorów; afrodyzjakalny dżem dyniowy rozpala zmysły do czerwoności, a nic nieznaczący wcześniej mężczyźni stają się potencjalnymi zaspokajaczami potrzeb. Poprzez zwrot rzeczywistości o 180 stopni Woszek nakreśla nam świat odkrytej na nowo cielesności, uśpionego temperamentu i nieskrępowanej erotyki.

maryjki-film.jpg

„Maryjki” istnieją jakby na pograniczu. Niemal każdą warstwę filmu reżyserka konstruuje według wyraźnych kontrastów i przeciwstawieństw. Realizm romansuje tu z hiperbolą, wiara wiąże się z napięciem seksualnym, PRL-owska smuta spotyka się z dyskotekowymi barwami, a podzieleni dwubiegunowo bohaterowie są wyłącznie wzajemnymi sprzecznościami. Tragikomiczna rzeczywistość jest w jej obrazie podzielona na dwie części – z jednej strony ma wymiar farsowy, rozsadzający seksualność bohaterów do granic możliwości, a z drugiej poważny, niosący na barkach istotną i przemilczaną tematykę. Woszek udaje się balansować między tymi dwoma światami z pewną łatwością, lecz nie oznacza to, że nie zdarza się jej popaść w skrajność tudzież zawieruszyć gdzieś po drodze dystansu. Mimo fantastycznych rozwiązań, w obrazie znalazło się też sporo fałszywych nut i prostych decyzji. Absurd nie zawsze wybrzmiewa tak, jak powinien, a poszczególne fragmenty opowieści można by ukoronować mianem kreatywnej sztampy. Brakowało mi również nieco więcej humoru, który pozwoliłby na wytchnienie oraz zachowanie miary w koncepcyjnym szaleństwie.

Trudno odmówić „Maryjkom” oryginalności i świeżego podejścia do tematu, lecz oglądając film, zbyt często ma się odczucie utraty równowagi. Woszek ma natomiast nosa do aktorów i potrafi prowadzić ich w sposób nieoczywisty, a przy tym absolutnie przystępny. Film stoi przede wszystkim wybornymi rolami kobiecymi. Nieznana dla świata kina Grażyna Misiorowska (aktorka znana w głównej mierze z opolskiej sceny teatralnej, którą dumnie reprezentowała w Teatrze Kochanowskiego) zyskuje u mnie status aktorskiego objawienia, Sujecka frapuje, a pojawiająca się w niewielkim, acz istotnym epizodzie Katarzyna Nosowska zachwyca wszechstronnością. Kolejnym z atutów produkcji jest warstwa audio-wizualna. Zostawiając na boku autorskie rozproszenie, wypadałoby pochwalić twórców „Maryjek” za nietuzinkowość i niepokorną próbę zmierzenia się z nieprzeciętnym tematem poprzez nieprzeciętną formę. Zdjęcia autorstwa Michała Pukowca są wystarczająco atrakcyjne, by zostawić po sobie wrażenie udanego tripu, który stanowczo podsyca efektowna i bogata w detale scenografia oraz muzyka wsparta udziałem wspomnianej wcześniej Nosowskiej.

W tej twórczej terapii reżyserka – podobnie zresztą jak jej protagonistka – pomieszała dawkę leków. „Maryjki” plasują się gdzieś pomiędzy dosadnym, halucynogennym kopem w rozpalone od namiętności cztery litery a niecodzienną narracją o odkrywaniu siebie na nowo. Film Woszek jest jak stosunek seksualny, który zamyka opowieść – niespodziewany, krótki i chaotyczny, ale ostatecznie pozostawia satysfakcję.

Ocena: 3+/6

zdj. Jutrzenka Studio / Solopan