„Miss Kraken. Ruby Gillman” – recenzja filmu. Mało ciekawy recykling

Miss Kraken. Ruby Gillman” to najnowsza animacja DreamWorks, która zadebiutowała w polskich kinach 30 czerwca. Produkcja opowiada – jak sama nazwa wskazuje – o młodej krakence, która musi ukrywać swoją tożsamość przed innymi. Przy tym również nie powinna zbliżać się do morza, które mogłoby uruchomić w niej pradawną moc. Fakt ten nie ułatwia głównej bohaterce kontaktu z rówieśnikami. Zapraszamy do lektury recenzji.

Na początku warto przyjrzeć się jednemu z silniejszych filarów, na których próbowano oprzeć promocję analizowanego dzieła – parodii „Małej Syrenki”. Chelsea Van Der Zee aż nadto upodobniono pod względem wyglądu do disnejowskiej Arielki. Dziewczyna posiada długie, rude włosy oraz jest syreną, a przy tym w humorystyczny sposób ukazana zostaje jako niezbyt inteligentna i żądna atencji nastolatka. Problem w tym, że nie wykorzystano jej potencjału w pełni, podobnie jak właściwie nie użyto w sposób całkowity żadnego elementu animacji, który w jakiś sposób mógłby okazać się ciekawy.

Śledząc perypetie Ruby Gillman, miałem wrażenie, że wszystko to już gdzieś widziałem. I oczywiście, żyjemy w czasach, kiedy większość możliwych historii została już opowiedziana, ale zawsze istnieje możliwość wzbogacenia znanego motywu o coś ciekawego. Tu niestety dostrzegam wyłącznie kalkę wielu produkcji, zarówno ze stajni DreamWorks jak i Pixara. Zacznijmy zatem wyliczankę znanych animacji. Po pierwsze, fabuła „Miss Kraken” bardzo przypomina historię opowiedzianą w „To nie wypanda”. W obu przypadkach główna bohaterka jest dojrzewającą dziewczyną w okresie buntu, która musi sprzeniewierzyć się swojej matce. Złamanie zasad skutkuje przeistoczeniem się w coś monstrualnego. Śmiem nawet twierdzić, że i styl postaci w obu filmach prezentuje się podobnie.

Następnie zatrzymajmy się na moment na pixarowskiej animacji „Luca”. Tu również pojawia się motyw zmiany z jednej istoty w drugą, a jednocześnie związane jest to z przestrzenią wodną. Co do samego morza i ukazania jego głębin, „Miss Kraken” daleko do „Gdzie jest Nemo?”. DreamWorks skopiował również swoje własne pomysły sprzed lat, ponieważ Ruby podczas przemiany w gigakrakena niejako naśladuje Susan Murphy z „Potwory kontra Obcy”. Przy tym kolorystyka krakenów bardzo upodabnia te stworzenia do trolli z serii filmów o tym samym tytule. Uwagę zwraca choćby brokatowe pokrycie skóry.

miss-kraken-ruby-gillman.jpg

To wszystko zebrane razem sprawia wrażenie braku posiadania na siebie jakiegoś głębszego pomysłu. Ten film mógłby okazać się dobry, nawet przy swojej wtórności, ale tu wkracza kolejny zasadniczy szkopuł – nie dochodzi do rozwinięcia absolutnie żadnych wątków. Nastoletnie problemy Ruby nie są wystarczająco nakreślone. Świat krakenów nie zostaje w żaden sposób szerzej opisany. Świata syren już w ogóle nie jest nam dane zobaczyć, bo w całym filmie występuje tylko jedna reprezentantka tej rasy i tak naprawdę nie wiadomo, co stało się z całą resztą.

Konflikt międzypokoleniowy co prawda występuje, lecz szybko udaje się go zażegnać. Ponadto przez wspomniane słabe nakreślenie pewnych wątków wydają się one nielogiczne. Matka Ruby ucieka z podwodnego królestwa, aby żyć normalnie i uchronić swoją córkę. Nie dowiadujemy się jednakże, dlaczego życie pośród innych krakenów miałoby okazać się bardziej niebezpieczne i dużo gorsze. Zwłaszcza że na lądzie grasuje opętany kapitan polujący na morskie potwory.

Wreszcie przejdźmy do samej antagonistki, która miała wpisywać się w modną konwencję ukrytych złoczyńców. Początkowo słodka i głupiutka, okazała się posiadać ukryte intencje. Problem w tym, że jej zdrada jawiła się od samego początku jako przewidywalna, ponieważ… pokazywał to w dużej mierze zwiastun. Brakowało zatem zaskoczenia. „Miss Kraken. Ruby Gillman” cierpi na jeszcze jedną chorobę, która nie stanowi akurat wady samego filmu. Chodzi mi tu o drugą część „Kota w butach”. Okazał się on arcydziełem, prezentując ciekawą historię, piękną grafikę, godne zapamiętania postaci jak i kilka bardzo dojrzałych wątków. Po obejrzeniu tak dopracowanej produkcji widz wymaga więcej od kolejnej. Pixar również mocno przejechał się na tych oczekiwaniach i nawet w przypadku, gdy uda się mu stworzyć coś przynajmniej przeciętnego, i tak będzie to postrzegane o wiele gorzej, niż powinno być w rzeczywistości.

Analizowany film nie jest czymś, co mógłbym zaliczyć do dziesięciu najlepszych animacji DreamWorks. Już właściwie zaczynam o nim zapominać. Nie był on całkowicie zły, jednak nie odkrył niczego nowego, przypominając na szybko sklejone elementy wyjęte z odzysku. Humoru także tu ewidentnie brakowało.

Ocena filmu „Miss Kraken. Ruby Gillman”: 3/6

zdj. Universal Pictures / DreamWorks