„Mroczne przejście” (1947). Mumia w wielkim mieście

Można iść do kina, ale sporo osób chodzi też na filmy. W 1947 roku niemałe zdziwienie musiało pojawić się w umysłach (podejrzewam, że licznych) przedstawicieli drugiej z grup. Oto obraz z Humphreyem Bogartem bez Humphreya Bogarta, a gdy ten się wreszcie pojawia, to w sumie nadal jest tak, jakby go nie było. Oto „Mroczne przejście”.

Technika ta (wykorzystanie ujęć nakręconych z perspektywy pierwszej osoby - dop. KŚ) przez pewien czas ukrywa pana Bogarta przed wzrokiem widzów. Kiedy ten w końcu pojawia się przed kamerą, wydaje się niezwykle stonowany i powściągliwy, to stan, w którym pan Bogart nie wypada najlepiej.

W ten oto sposób w 1947 roku Bosley Crowther na łamach The New York Times podsumował występ Bogarta w „Mrocznym przejściu”. I jak mam ochotę podpisać się pod większą częścią powyższej opinii, tak słowa o nie najlepszym zaprezentowaniu się Bogarta wywołują mój sprzeciw. Dlaczego? O tym za chwilę. Najpierw wypadałoby powiedzieć/przypomnieć, o czym jest ten film. W swoim dziele Delver Daves przedstawia losy niejakiego Vincenta Parry’ego. Pewnego dnia ów jegomość został niesłusznie skazany za zamordowanie żony i trafił do zakładu karnego, z którego jakiś czas później uciekł. Na swojej drodze Vincent spotkał sprzyjającą mu Irene, ale by w pełni uwolnić swój kark od oddechu organów ścigania i skupić się na poszukiwaniu dowodów niewinności trzeba było zrobić jeszcze jedno. Z twarzą widoczną w każdym dzienniku trudno poruszać się po mieście, więc pod osłoną nocy bohater udał się w podejrzane miejsce, by fachową ręką przemodelowano mu buźkę. Operacja plastyczna się powiodła, widzowie pożegnali ujęcia ukazujące akcję z perspektywy pierwszej osoby i powitali Bogarta-mumię.

Minęło jeszcze trochę czasu, zanim opadły bandaże. Po ich zrzuceniu Bogart rzeczywiście prezentował się na ekranie nieco inaczej, ale zupełnie nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem o nie najlepszym występie aktora. O nie! Vincent jest zmęczony, pozbawiony blasku, a zamiast żartami czy kąśliwymi uwagami rzuca jedynie smętnymi spojrzeniami. Rozumiem, że komuś taki Bogart może nie odpowiadać, że za mało tu Bogarta w Bogarcie, ale z drugiej strony taka gra idealnie odzwierciedla nastrój postaci. Obserwujemy poczynania zbiega, osoby niesłusznie oskarżonej o morderstwo i żyjącej w nieustannym napięciu. Trudno oczekiwać tu kogoś na miarę Sama Spade’a z „Sokoła maltańskiego” czy Philipa Marlowe’a z „Wielkiego snu”. Ten, najpierw niewidoczny a później sprawiający wrażenie bycia cieniem samego siebie, Bogart pasuje świetnie do treści filmu. 

Humphrey Bogart i Lauren Bacall w filmie Mroczne przejście recenzja

Jednak „Mroczne przejście” jest tytułem godnym uwagi nie tylko ze względu na unikalną pracę kamery (swoją drogą, jeśli chcielibyście zobaczyć obraz w całości ukazany z perspektywy pierwszej osoby, to możecie poszukać „Tajemnicy jeziora”/„Lady in the Lake” z Robertem Montgomerym w podwójnej roli – głównej i reżysera) czy nietypowy występ Bogarta. To przede wszystkim szansa na zapoznanie się z udaną kreacją Lauren Bacall. Kreacją, którą można nazwać zrehabilitowaniem się po „Wielkim śnie”. W dziele Howarda Hawksa jej gwiazda lśniła wyjątkowo blado w porównaniu z blaskiem roztaczanym przez Marthę Vickers, Humphreya Bogarta czy dalszy plan z Dorothy Malone i Elishą Cookiem na czele. W filmie Delmera Davesa Bacall otrzymała szansę na pokazanie swoich umiejętności i trzeba przyznać, że w pełni ją wykorzystała. Ciężar wielu scen spoczywał na jej barkach, a część z nich nie należała do najłatwiejszych. Wspomnieć tu można chociażby fragment z samego początku ukazujący wjazd bohaterów do San Francisco, kiedy Bacall musiała grać wyłącznie twarzą. Podejrzewam, że rozmowy z mumią również nie były proste w nakręceniu (choćby przez sam fakt, że Bogart w bandażach wyglądał pociesznie). „Mroczne przejście” warto również obejrzeć dla przywołanego przed chwilą San Francisco. To miasto z jednej strony osacza i przeraża, a z drugiej fascynuje swoim mrocznym charakterem i zepsuciem. 

Pod względem fabularnym „Mroczne przejście” nieco rozczarowuje. Zbyt wiele tu zbiegów okoliczności, by seans w pełni był satysfakcjonujący. Odnoszę jednak wrażenie, że to nie sama opowieść była najważniejsza dla twórców, a główną uwagę skupiono na formie. Więc jeśli macie ochotę na sprawdzenie, jak wypadły zabawy z kamerą i jak ogląda się film z Bogartem bez Bogarta, to podpowiadam, że obecnie omawianą produkcję można wypożyczyć na iTunes lub Amazon Prime Video. 

Zdj. Warner Bros.