„Najmro. Kocha, kradnie, szanuje” – recenzja filmu. Pewnego razu w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej

W kinach możecie oglądać już film „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”, polską komedię akcji inspirowaną życiem Zdzisława Najmrodzkiego, legendarnego „króla ucieczek”, który w czasach PRL-u był prawdziwą zmorą milicji. Czy warto wybrać się do kina? Sprawdźcie naszą recenzję.

Aż dziw bierze, że bohater taki jak Zdzisław Najmrodzki musiał czekać na swój fabularny debiut filmowy do 2021 roku. Powiedzieć, że żywot polskiego króla złodziei to gotowy scenariusz na film, to jakby nie powiedzieć nic. W swych 29 mniej lub bardziej brawurowych ucieczkach przed służbami mistrz wytykania niekompetencji milicji zmieścił co najmniej kilka potencjalnych pomysłów na kinowe adaptacje. W swych 41 przeżytych wiosnach upchnął tyle wrażeń, ile pospolici rabusie nie zdołaliby wykrzesać w kilku imponujących kryminalnych karierach. Nie licząc spektaklu w gliwickim Teatrze Miejskim, fabularyzowanej książki oraz kilku zrealizowanych dla telewizji dokumentów, Najmrodzki jest postacią, która w masowej świadomości kulturowej do tej pory raczej nie istniała. Dobrze, że polskie kino wreszcie sobie o nim przypomniało. Nie chodzi tu o to, żeby z uporem szukać narodowych symboli; żeby parafrazować sentencje w duchu „Polacy nie gęsi, iż… swojego Robin Hooda też mają” (to stanowisko zostało już zresztą zajęte przez pewnego karpackiego zbójnika). Jego wizyta w kinie dowiodła bowiem jednego – nauczyliśmy się czytać historię i sprawnie przerabiać ją w popkulturę.

W pewnym sensie „Najmro” jest spełnieniem mokrych snów wszystkich rodzimych filmowców, którzy z czempionów polskiej kultury chcieli zrobić kinowych superbohaterów. Chodzi o twórców, którzy pragnęli nie tyle zbić na historii kapitał, co zbudować filmowy panteon wyniosłych figur na wzór amerykańskich reprezentacji tamtejszych znakomitości. Do tej pory udawało się to nam stosunkowo nieczęsto. Dobrymi przykładami w tej kwestii będą „Sztuka kochania” czy filmy Łukasza Palkowskiego: „Bogowie” i „Najlepszy”. Z gorszym skutkiem radzili sobie natomiast „Piłsudski” lub „Maria Skłodowska-Curie”, no i nieco świeższy „Mistrz”, który opowiadał o uwięzionym w obozie bokserze, Tadeuszu Pietrzykowskim. Kto by pomyślał, że ciekawiej niż znane ze szkolnych podręczników postaci, lepiej w kinie zaprezentuje się PRL-owski rzezimieszek. Jak przystało na zachodnie standardy, „Najmro” to kino stworzone w celu czystej rozrywki. Wydaje się, że debiutujący w pełnym metrażu Mateusz Rakowicz doskonale wie, co kryje się za tym terminem.

Najmrodzki w interpretacji Dawida Ogrodnika to sympatyczny i pełen wdzięku cwaniak, który jest dozgonnie przekonany o własnej wyjątkowości. W swej złodziejskiej profesji uroczo upatruje miana dobrotliwego zbawcy uciemiężonego przez opresyjną władzę narodu. Wraz z ferajną, czyli „Młodą” (Sandra Drzymalska), Teplicem (Andrzej Andrzejewski) oraz niepokornym Antosem (Jakub Gierszał), obrabiają Pewexy i przywłaszczają polonezy rodaków przy forsie, po to, by opchnąć łup w promocyjnych cenach tym, którzy w normalnych warunkach nie mogliby sobie na takie atrakcje pozwolić. Gdy o Najmrodzkim zrobi się już na tyle głośno, że w telewizji emitować będą poświęcone mu odcinki „Magazynu Kryminalnego 997”, w stolicy zjawi się Barski (Robert Więckiewicz) – zawzięty stróż prawa, z którym od tej pory Najmro bawić się będzie w berka. W wir wydarzeń wplątana zostanie również Tereska (Marta Wągrocka), stanowcza i pewna siebie pracownica kina Tęcza, z którą protagonista wiązać będzie miłosne nadzieje. Trudem okaże się jednak pogodzenie tych dwóch światów – złodziejskiego i sercowego.

Najmro. Kocha, kradnie, szanuje Dawid Ogrodnik

W obrazie Rakowicza nie brakuje realizatorskich popisów, zabawy gatunkowymi konwencjami w stylu „heist movie”, zróżnicowanych i kolorowych postaci, reżyserskiego wyczucia rytmu, ucha do podkładu muzycznego czy też goniącej do przodu — niczym Najmrodzki w polonezie — akcji. Rakowicz bardzo szybko ustala zasady gry. Już w otwierającej film sekwencji kradzieży w Pewexie reżyser oznajmia nam, czego możemy spodziewać się przez następne półtorej godziny. Film choćby na chwilę nie przestaje być żwawy, dynamicznie (czasem aż za bardzo) zmontowany i charakterystycznie jaskrawy, zarówno w warstwie estetycznej, jak i narracyjnej. W odniesieniu do idei kina rozrywkowego wszystkie elementy reżyserskiej układanki zdają się być na właściwym miejscu. Kłopoty pojawiają się jednak w momencie, gdy będziemy chcieli wykrzesać z obrazu nieco więcej. Jest tak przede wszystkim pod względem charakterystyki postaci, albowiem nasza wiedza o nich kończy się w tym samym momencie, w którym reżyser postanawia odpalić jeszcze jedną widowiskową scenę muzyczną.

Rozrywkowość „Najmro” staje się zatem jednocześnie największą zaletą, jak i wadą filmu. Niewątpliwy reżyserski talent Rakowicza niefortunnie styka się z niedopracowaniem scenariuszowym (za tekst odpowiada reżyser oraz Łukasz M. Maciejewski), którego wyraźny brak portretu i rozwoju postaci powoduje, że produkcja momentami niepokojąco blisko zahacza o przesadzoną teledyskowość. Bohaterowie niejednokrotnie giną w gąszczu (bądź co bądź) solidnie dobranych hitów takich wykonawców jak Anna Jantar, Andrzej Zaucha czy Maanam. Stosunkowo krótki czas trwania filmu – którego prędka narracja zdaje się skracać obraz jeszcze bardziej – nie do końca pozwala zatem na zgłębienie motywacji Najmro i jego ekipy. W realizatorskim efekciarstwie Rakowiczowi z reguły udaje się zachować zdrowy umiar, aczkolwiek w kilku miejscach reżyser mógłby pozwolić widzom na wzięcie nieco głębszego oddechu. Sceptyków kwestionujących atrakcje polskiej kinematografii mogę uspokoić: „Najmro” nie podzielił losu równie hucznych, acz przekombinowanych „Disco Polo” i „Jak zostałem gangsterem”.

Rakowicz umiejętnie łączy dobrodziejstwa polskiej i zagranicznej kultury masowej z własną autorską wizją kina rozrywkowego. Swą opowieść o Najmrodzkim snuje z popkulturowych wyobrażeń spuścizny kina gatunkowego, komiksu i innych głęboko zanurzonych w sztuce tropów, z których jest w stanie zaproponować widzom porządne półtorej godziny kinowej frajdy. Debiutant wychodzi w „Najmro” obronną ręką dzięki odważnej i zdecydowanej koncepcji twórczej, która w rodzimym kinie wciąż bywa niestety utożsamiana z tandetą lub bezwstydnym podpatrywaniem zachodu. Reżyser krótkometrażowego „Latarnika” pozwala dostrzec światełko w tunelu. Chyba możemy wreszcie przestać się wstydzić. W końcu Polacy nie gęsi, iż swoją popkulturę też mają.

Ocena filmu „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”: 4-/6

zdj. Mówi Serwis / Robert Palka