NOSTALGICZNA NIEDZIELA #85: „Nieśmiertelny”

W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu przypominamy Nieśmiertelnego w reżyserii Russella Mulcahy'ego, do której muzykę stworzył legendarny zespół Queen

O „Nieśmiertelnym” (ang. „Highlander”) przypomniałem sobie w zupełnie niefilmowych i niefantastycznych okolicznościach. Przeglądając karty z nowego dodatku do mojej ulubionej karcianki kolekcjonerskiej, z radością skonstatowałem, że do łask wraca archetyp „Highlander” – talia w tym archetypie nie może mieć więcej niż jedną kopię każdej karty. Wiedziony ciekawością sprawdziłem, skąd ta nazwa. Otóż właśnie pochodzi ona od nazwy filmu, a konkretniej jest związana z najważniejszą frazą w filmie: „there can be only one!” („Może być tylko jeden!”). Tak oto przypomniałem sobie o jednym z lepszych obrazów fantasy lat osiemdziesiątych.

Prawdę mówiąc, bardzo cieszyłem się na myśl o ponownym obejrzeniu dzieła, ponieważ ostatni raz oglądałem je jakieś dwadzieścia lat temu. Trzeba przyznać, że „Nieśmiertelny” zestarzał się w dużej mierze z gracją. Oczywiście efekty specjalne są bardzo niedzisiejsze, ale myślę, że zostały skomponowane na tyle dobrze, że – przynajmniej we mnie – budzą raczej nostalgię niż odrzucenie.

rvf660dz.jpg

A o czym mówi nam sam film? Jest to piękna romantyczna opowieść o miłości, utracie i o szaleństwie. Connor MacLeod (nieco sztywno zagrany przez Christophera Lamberta), urodzony w 1518 roku w szkockich górach (stąd Highlander – góral), dowiaduje się, że jest nieśmiertelny i jako taki musi walczyć z innymi nieśmiertelnymi podczas legendarnego zgromadzenia o „nagrodę”, która pozwoli mu posiąść niewyobrażalne moce. Przeciw sobie ma swojego nemesis z czasów wojen klanowych, szalonego Kurgana (brawurowo zagranego przez Clancy’ego Browna), a pomaga mu i naucza go fircykowaty Hiszpan, Ramírez (Sean Connery). Ich i nie tylko ich potyczki trwają aż do naszych czasów, kiedy to nadchodzi czas zgromadzenia. 

Nie chcę więcej zdradzać na temat fabuły, natomiast chętnie podzielę się spostrzeżeniami na temat gry aktorskiej. Film prowadzi nas równolegle, przez dwie linie czasowe – teraźniejszość i przeszłość MacLeoda (w formie retrospekcji). Szczególnie podobają mi się te retrospekcje ze względu na cudowne kostiumy wszystkich postaci. Ale gdzie tu gra aktorska, zapytacie. Otóż w retrospekcjach wszyscy, nie wyłączając Lamberta, mówią z cudownym szkockim akcentem, językiem mniej lub bardziej przypominającym ten z epoki. Lambert w retrospekcjach jest mniej sztywny, gra bardziej „na luzie”. Jedynym problemem jest Connery, który, choć gra świetnie, to jego postać jest chyba pierwszym Hiszpanem z Egiptu mówiącym po angielsku ze szkockim akcentem. Fenomenem dla mnie jest natomiast Clancy Brown. W retrospekcjach grał po prostu złego, lekko szalonego czarnego rycerza i robił to dobrze. Jednakże w teraźniejszości był po prostu wybitny! Zobaczymy go jako wielkiego, z wyglądu, słuchacza heavy metalu, ubranego w czarne ćwiekowane skóry. Jest cichy, a gdy mówi, to warczy. Ale to tylko wtedy, gdy nie spotyka przeciwnika. Gdy się uruchamia, staje się jedną z najbardziej szalonych postaci. Najlepiej widać to w scenie, kiedy rozbija się swoim autem po mieście, wcześniej uprowadziwszy nową ukochaną MacLeoda – Brendę. Myślę, że w tej scenie porównać go mogę tylko do Jokera granego przez Heatha Ledgera. Pozostała część obsady wypada już tylko nieźle.

Kurgan

Co do efektów specjalnych, czuć, że trącą już myszką, niemniej jednak ich estetyka pozwala przejść obok tego bez większych problemów. Można natomiast przyczepić się do scen walki. Niestety widać było, że aktorzy nie przeszli jakiegoś dłuższego szkolenia z szermierki i okładali głównie raczej miecz przeciwnika, nie oddając przy tym żadnego ze stylów walki, które prawdopodobnie mieli zamiar pokazać. Jedynie finałowa potyczka pokazała odrobinę wyższy poziom choreografii. Oczywiście należy pamiętać, że w czasach, gdy film ten był kręcony, nie było zbyt popularnym uczenie aktorów szermierki, a efekty specjalne tamtych czasów nie pozwalały na pokazywanie tak ekwilibrystycznych pojedynków, jak te, które widzimy w filmach dzisiaj.

W ogólnym rozrachunku film wypada naprawdę dobrze. Warto przypomnieć sobie „Nieśmiertelnego” nie tylko ze względu na bardzo dobrą grę aktorską, ale również na głębię postaci i ich historii. A poza tym, to świetne widowisko fantasy, gwarantujące naprawdę niezłą rozrywkę. Jeśli to Was nie przekona, to przekona Was wszechobecna i pisana specjalnie dla widowiska muzyka brytyjskiego zespołu Queen, na którą złożyły się takie hity jak: „A Kind Of Magic”, „Who Wants to Live Forever”, „One Year of Love” i „Princes of the Universe”. I pamiętajcie, może być tylko jeden!

W Polsce „Nieśmiertelny” doczekał się jedynie wydania DVD za sprawą nieistniejącego już dystrybutora Vision, który wypuścił film Russella Mulcahy'ego między innymi w ramach wyjątkowej (jak na polskie warunki) serii QDVD zapewniającej nam digi-pack z płytą umieszczony w kartonowym boxie. Na nośniku Blu-ray „Nieśmiertelny” dostępny jest natomiast między innymi w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemczech i Australii. Niestety w żadnym z zagranicznych wydań nie znajdziemy polskiej wersji językowej.

źródło: zdj. EMI Films / 20th Century Fox / Studiocanal