„Orzeł. Ostatni patrol” – recenzja filmu. Okręt bez kapitana [47. FPFF w Gdyni]

Na 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zadebiutowała nowa polska produkcja historyczna „Orzeł. Ostatni patrol” opowiadająca o losach załogi legendarnego polskiego okrętu podwodnego. Czy warto czekać na kinowy debiut? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Tematyka wojenna w twórczości Jacka Bławuta sięga jeszcze lat 80. Tuż przed schyłkiem PRL-u reżyser zrealizował krótki metraż poświęcony asowi polskiego lotnictwa Stanisławowi Skalskiemu, zaś na początku tego stulecia w Telewizji Polskiej furorę robiła jego „Kawaleria powietrzna”, 26-odcinkowa seria, która bez cenzury przybliżała kulisy żołnierskiego szkolenia. Nawet ostatni projekt filmowca – mimo iż rozegrany niemal w całości w świecie wirtualnym – skupiał się na światowych pasjonatach militariów. No więc, kto jak nie on, miałby raz jeszcze przenieść na duży ekran losy owianego legendą „Orła”; okrętu, który od pierwszych lat II wojny światowej rozpala wyobraźnię amatorów sił zbrojnych. „Ostatni patrol” to dopiero druga (po „Jeszcze nie wieczór”) pełnometrażowa fabuła w bogatym dorobku dokumentalisty. Wyczulone na autentyzm oko Bławuta dobrze uchwyca realia Marynarki Wojennej, ale załodze „Orła” rozpaczliwie brakuje życia. Bohaterowie okrętu pozostają bohaterami wyłącznie na papierze, natomiast debiutujący w wojennej fabule reżyser steruje po omacku. Z taką ekipą daleko się nie dopłynie.

Wielu zdziwić może fakt, iż twórca zdecydował się opowiedzieć o finalnej misji pod dowództwem kapitana Jana Grudzińskiego (w tej roli Tomasz Ziętek). W filmie nie zobaczycie zatem kluczowego dla przebiegu wojny zatopienia niemieckiego transportowca „Rio de Janeiro” czy brawurowej ucieczki „Orła” z Estonii, którą w 1958 roku na język kina rzetelnie przełożył Leonard Buczkowski. Bławut postawił sobie za cel, by ukazać oficjalnie nieodgadnione jak dotąd krańcowe dzieje okrętu. Trwa drugi rok konfliktu. Po dostaniu się do Wielkiej Brytanii „Orzeł” kursuje pod angielskim nadzorem. Podczas gdy w Dunkierce trwa aliancka ewakuacja, Grudziński wraz z załogą otrzymuje zadanie patrolu Morza Północnego. Wydawać by się mogło, że misja rutynowa – skontrolować, zaraportować, a w razie czego wyeliminować. Po europejskich wodach żegluje jednak niemało zagrożeń. Tu i ówdzie krążą morskie i powietrzne maszyny wroga, ruch ograniczają podwodne miny, z kolei sam „Orzeł” nie jest już w tym samym stanie technicznym, gdy z rąk Holendrów trafił do II Rzeczypospolitej.

Filmowi mechanicy „Orła” odwalili kawał dobrej roboty. Spreparowana w studiu imitacja okrętu wygląda i brzmi, jak rzeczywisty torpedowiec. Na pokładzie jest duszno, ciasno i przytulnie jak na całodobowym dworcu. Żeglarskie didaskalia funkcjonują jak należy, a woń sześćdziesięciu chłopa jakimś cudem pokonuje drogę z ekranu na salę kinową. Maszyna na przemian huczy i dudni, podczas gdy metalowa orkiestra wałów, rur i wręgów przygrywa skurczonym w kojach wojakom. Jeden z nich rozprawia coś o tęsknocie za rodziną, drugi, że, co do tej dziewczyny na zdjęciu, to ma poważne zamiary. No i jeśli chodzi o człowieka na statku, to by było tyle. Nieogoleni faceci przechadzają się po kajucie, przyśpiewują morskie melodie, zakładają się, kto dłużej utrzyma się na torpedzie, ale żywotu jest w nich tyle, co w statku przesuwanym palcem po mapie gry planszowej. Podczas seansu odnosi się zupełnie nieprzyjemne wrażenie, że w „Orle” to ludzie są tłem dla okrętu, a nie na odwrót. Przy takim układzie sił naprawdę trudno jest przejąć się ich sytuacją.

Emocjonalnej ingerencji w losy załogi „Orła” bynajmniej nie ułatwia reżyser (pełniący przy projekcie także rolę scenarzysty). Bławut sprawia wrażenie niedoświadczonego kapitana, który trafił na okręt, bo w pobliżu zabrakło lepszych kandydatów. Twórca „Wirtualnej wojny” prowadzi narrację bez wyraźnie obranego kursu, zapominając przy tym o naoliwieniu maszyny napięciem. Zapomnijcie zatem o psychologicznej rozgrywce rodem z niemieckiego „Das Boot”; przy filmie Wolfganga Petersena, misja w „Ostatnim patrolu” stwarza pozory manewru ćwiczeniowego wykonywanego na kacu. Ogromnie rozczarowujące okazały się również sceny batalistyczne. Utrzymana w czerni i zbyt dużym zbliżeniu kamera nie pozwala, by jakkolwiek zaangażować się w potyczkę, a jakby tego było mało, gatunkowa sztampa razi znajomą laurkowatością. Biorąc pod uwagę autorski kaliber wśród twórców i twórczyń gdyńskiego Konkursu Głównego, wręczone produkcji Złote Lwy za reżyserię wydają się nieśmiesznym żartem. Filmowy „Orzeł” nie poradziłby sobie na głębokich wodach. Może warto by wcześniej zacząć od brodzika?

Ocena filmu „Orzeł. Ostatni patrol”: 2/6

 

zdj. Kino Świat