„Ostatni Komers” – recenzja filmu. Szczerze i bez przypału

W piątek na ekranach polskich kin zadebiutuje film „Ostatni Komers” z Sandrą Drzymalską, Mikołajem Matczakiem, Michałem Sitnickim i Agnieszką Żulewską w rolach głównych. Jak wypada laureat zeszłorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Konkursie Filmów Mikrobudżetowych? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Powoli odchodzący do lamusa zwrot „komers” stanowi określenie zwyczaju celebrowanego przez młodych ludzi z okazji ukończenia pewnego etapu edukacji, dawniej najczęściej utożsamianego z końcem matur lub – współcześnie – z ukończeniem gimnazjum albo szkoły podstawowej. W swoim debiutanckim filmie Dawid Nickel przedstawia nam kilka dni z życia młodzieży jednego z niewielkich polskich miast właśnie przygotowującej się do imprezy wieńczącej koniec roku szkolnego. Jego „Ostatni Komers” nie jest jednak wiwisekcją wychowanego w blasku ekranu smartfona pokolenia Z. To raczej uniwersalne spojrzenie na nastolatków stojących przed bramą z napisem „dorosłość”; zostawiających za sobą beztroskość szkolnych lat młodzieńczych i zamieniających ją w pytania odnośnie tożsamości, relacji czy uczuć. W perspektywie Nickela mieści się wyraźny pierwiastek osobisty, lecz nie odbiera to jego obrazowi cech wspólnych dla ogółu. Barwni i zróżnicowani bohaterowie jego opowieści żyją bowiem wśród nas. Mieszkają na naszych osiedlach, chodzą do okolicznych szkół i z podrobionymi dowodami stoją z nami w kolejce do monopolowego. Każdy, kto miał kiedyś kilkanaście lat, był jednym z nich.

„Ostatni Komers” łączy w sobie kilka wątków postaci, których losy są mniej lub bardziej powiązane ze sobą. Część fabularnego trzonu filmu wywodzi się z fragmentów nagradzanej powieści Anny Cieplak, „Ma być czysto”, traktującej o dziewczęcej perspektywie wkraczania w pełnoletniość. To stamtąd wzięła się historia Oliwii (Nel Kaczmarek), piętnastolatki, która zaszła w ciążę z Chomikiem (Jakub Wróblewski), troskliwym chłopakiem, co „ma grzywkę jak Bieber”. Reszta to wkład reżysera. Brat Chomika, „Łysy” (w tej roli naturszczyk Michał Sitnicki), mimo iż w związku z Moniką (Sandra Drzymalska) zapatrzony jest w nieco starszą sąsiadkę, która gustuje w tańczeniu topless. Z kolei Tomek (Mikołaj Matczak), brat Moniki, eksploruje swą seksualną orientację, będąc widocznie zafascynowanym chłopakiem swej siostry. Losy kierowanych reżyserską ręką Nickela postaci stanowią okraszony realizmem – jak i szczyptą impresji – grupowy portret młodzieży stojącej w rozkroku między letnią sielanką a dojrzałością. Paleta młodego reżysera jest pełna wysmakowanych kolorów, a ruchy jego dłoni zaskakują pewnością i brakiem fałszu. Oprócz tego, że szykowny, jego debiut to film rozważny i przenikliwy.

ostatni komers fot. Jakub Socha

Narracja u Nickela opiera się na swobodnym reżyserskim „flow”. Trudno w „Ostatnim Komersie” o jednoznaczny początek, jak i zakończenie historii. Styl młodego twórcy sprowadza się do bezpretensjonalnego i niewymuszonego niczym naturalizmu w prowadzeniu akcji. Czas płynie w filmie niespiesznym rytmem, przez co reżyserowi świetnie udaje się uchwycić czerwcową, laidbackową aurę szczególnego okresu między ostatnimi tygodniami szkoły a początkiem wakacji. Spokojnej – nieco zaspanej niczym uczeń na pierwszej lekcji – narracji towarzyszą adekwatnie dobrane i dodające do tonacji sobotniego chilloutu wybory muzyczne, wśród których, obok elektroniczno-trance’owych brzmień duetu Kalwi & Remi, wydarzeniom przygrywać będą amatorski rap czy aranżacje Belli Ćwir. Odpowiedzialny również za scenariusz Nickel dobrze zadbał jednak o to, by jego debiut nie był wyłącznie estetyczną wydmuszką. Obok melanżu, skręcania jointów, grania w „Wiedźmina” i tańczenia hakken, zostaje w „Ostatnim Komersie” sporo miejsca na refleksję.

Penetrując swą kamerą skąpane w słońcu blokowiska miejskie kąpieliska i wyludnione, małomiasteczkowe ulice, reżyser wraz z operatorem Michałem Pukowcem przyglądają się swoim postaciom z niesamowitą czułością i ogromnymi pokładami zrozumienia i empatii. Nickel nie stara się patronizować lub tłumaczyć konkretne wybory czy zachowania swoich bohaterów. Unikając powszechnej w filmie tendencji patrzenia na młodych z góry i protekcjonalnie, reżyser traktuje ich z wyczuciem i bezpiecznym, dalekim od banalnych sądów czy oskarżeń dystansem. Problemy sercowe, mimo iż na pozór błahe i tymczasowe, odnajdują w „Ostatnim Komersie” reżyserską troskę, a liczba wątków nie przeszkodziła w oddaniu zbiorowej niepewności i lęku przed wchodzeniem w nowy etap. Na dodatkowe uznanie zasługuje również oddanie specyficznego, zanurzonego w „tu i teraz” młodzieżowego języka, z którym mniej wyczuleni reżyserzy zwykli sobie w naszym kinie nie radzić.

Na chwilę obecną „Ostatni Komers” jest być może najszczerszym i najbardziej aktualnym obrazem „coming of age”, jaki w przeciągu kilku lat zagościł na naszych ekranach. Autorzy pozerskich TVN-owskich paradokumentów à la „19+”, jak i nawet utalentowani twórcy przestrzelonego Netfliksowego „Sexify” powinni zacząć robić notatki. Oto bowiem film, który ma posmak pierwszej, pitej w krzakach żołądkowej gorzkiej; pierwszego przekaszlanego szluga; albo pierwszego, trwającego dwa letnie miesiące zauroczenia.

Ocena końcowa: 5/6

zdj. Galapagos Films / Jakub Socha