„Ostatnia wieczerza” – recenzja filmu. W końcu Polakom się udało

Pod koniec października na platformie Netflix zadebiutował polski horror „Ostatnia wieczerza” w reżyserii Bartosza Kowalskiego. Jak wypada opowieść grozy o milicjancie szukającym w ponurym klasztorze rozwiązania sprawy znikających kobiet? Zapraszamy do lektury recenzji.

Kiedy słyszę określenie „polski horror”, to włos mi się jeży na głowie. I to bynajmniej nie tak, jak tego rodzaju kino powinno u mnie ten efekt wywoływać. Nie neguję faktu istnienia dobrych polskich produkcji grozy (choćby „Medium” z 1985 roku w reżyserii Jacka Koprowicza), ale na jeden taki dobry lub choćby przeciętny film przypada kilka słabych. Przyznaję więc, że do „Ostatniej Wieczerzy” Bartosza Kowalskiego, którą oglądać można od niedawna na platformie Netflix, podszedłem z dużym sceptycyzmem. Zwłaszcza że co jak co, ale „mnie jednak udało się zasnąć w lesie”. Muszę napisać to tu i teraz – szczerze polecam Wam „Ostatnią wieczerzę”, bo choć nie jest to film idealny, to buduje napięcie, a w momencie kulminacyjnym całkowicie zmienia swój ton. Dla jednych będzie to atut (i w tej grupie znajduje się ja), dla innych wada.

Polski horror został przyodziany w szaty „nunsploitation”, czyli podgatunku filmowego, który łączy motyw zakonnic (choć w tym przypadku braci zakonnych) z rzeczami iście perwersyjnymi takimi jak bestialstwo, kanibalizm czy satanizm. Przy tym stanowi on dość poważną krytykę katolickiej mentalności, punktując zachowania, które wydają się bardzo dostrzegalne w obecnym społeczeństwie. Dominuje tutaj niepokojąca może nie tyle klaustrofobiczność, co hermetyczność, gdyż zdecydowaną większość czasu widz spędzi na podróżach po pustym klasztorze, zwanym też przez przeora „sanatorium”. Wokoło nie będzie znajdować się zbyt wiele osób, ale ciągle będzie się miało wrażenie, że gdzieś jakaś czai się za gzymsem czy konfesjonałem, aby zabrać resztki prywatności.

Właściwa akcja dzieje się na Dolnym Śląsku w 1987 roku. Wobec niepokojących informacji o zaginięciach młodych kobiet milicjant Marek (w tej roli Piotr Żurawski), podając się za egzorcystę, odwiedza odległy klasztor, który stanowi ostatni element kryminalnej układanki. Spędzając czas wśród zakonników, odkrywa on niepokojące praktyki przez nich stosowane. Uzyskanie informacji, co tak naprawdę dzieje się na terenie starego budynku, oraz próba ucieczki okazują się trudniejsze, niż pierwotnie zakładał główny bohater.

Olaf-Lubaszenko-w-filmie-Ostatnia-wieczerza-min.jpg

Początkowo w widowisku przygotowanym przez Bartosza Kowalskiego jesteśmy niemal trzymani za rączkę, co nieco mnie odrzuciło. Jeśli obejrzało się już przynajmniej kilka filmów o nawiedzonych czy skorumpowanych klasztorach, to pewne motywy są proste do przewidzenia. Ta postać na pewno okaże się taka i taka, tamto zachowanie na pewno skończy się dokładnie w taki, a nie inny sposób. Nie mogę zbyt wiele zdradzać, lecz trzy lub cztery razy „Ostatnia wieczerza” serwuje widzowi utarte schematy, które wcale nie mają wyglądać banalnie, aby zmylić odbiorcę. One po prostu są banalne. To niestety ten sam problem jak we wspomnianym slasherze „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Rozumiem, że Polacy eksperymentują i próbują po raz pierwszy odtworzyć to, czego dokonali Amerykanie, lecz ja to odbieram jako męczące. Jest to jednakże zrobione na tyle zgrabnie, że naprawdę byłem ciekaw obranego przez twórcę kierunku poprowadzenia całej narracji.

Na uwagę zasługują ostatnie minuty, kiedy to uczucie ogólnej pustki i osaczenia połączone z ograniczeniem dialogów do absolutnego minimum zostają porzucone na rzecz bardziej niespodziewanego wydźwięku. To właśnie ten moment, kiedy horror całkowicie zrywa z wcześniej wspomnianym prowadzeniem za rączkę. Trudno przewidzieć, co właściwie wówczas nastąpi. Gdy już jednak dostajemy odpowiedź, przybliżona zostaje nam symbolika, którą wpleciono nie tylko w samo zakończenie, ale i również do napisów końcowych. A to wszystko okraszono całkiem przyzwoitymi efektami specjalnymi. Myślę, że warto o tym wspomnieć, bo – choć jest to pewnie dość krzywdzące – ja sam nadal mam przed oczami smoka z polskiego „Wiedźmina” i wpływa to na całokształt postrzegania przeze mnie CGI oferowanego w rodzimych produkcjach. Może teraz wreszcie takie stereotypowe myślenie z mojej strony się zmieni. Mnie osobiście ostatnia scena skojarzyła się z konwencją mroczniejszych filmów Guillermo del Toro, a to chyba dobry znak.

„Ostatnia wieczerza” stanowi pozytywne zaskoczenie i na pewno przeciera szlaki dla kolejnych polskich reżyserów, którzy będą chcieli wykreować grozę na ekranie. Myślę, że może lepiej jednak ograniczyć odtwórczość, a skupić się na czymś nowym. Czymś, co będzie nasze i czego jeszcze należycie nie wyeksploatowano.

Ocena filmu „Ostatnia wieczerza”: 4/6

Film „Ostatnia wieczerza” dostępny jest na platformie Netflix od 26 października.

zdj. Netflix