W październiku do sprzedaży trafił pierwszy tom „Miasto latarni” i śmiało mogę go nazwać jednym z najbardziej fascynujących komiksów, jakie w tym roku przeczytałem. Dlaczego? Dowiedzcie się z recenzji!
Na kartach „Miasta latarni” poznajemy niejakiego Sandera oraz tytułowe miasto, które jest niczym więcej jak steampunkową dystopią, gdzie silni wyzyskują słabych, a cała para pochodzi nie z silników a z głów mieszkańców tej okrutnej metropolii. Głów parujących od nieustannego knucia. Jedni główkują, jak tu przetrwać następny dzień, inni pragną odmienić swoją sytuację, a pozostali szukają sposobu na to, by jeszcze mocniej zacisnąć pięść na szyi przeciwników i/lub osób gorzej usytuowanych.
W wyniku pewnych okoliczności Sander zdobywa mundur kapitana strzegącej porządku i budzącej grozę Gwardii. Dotychczasowy właściciel munduru jest martwy, ale to Sander sprawia wrażenie, jakby ustała praca jego mózgu. Bohater daje się namówić na wstąpienie do szeregów Gwardii. Nie w roli rekruta – to byłoby za proste. Ma on udawać martwego kapitana… I nie chodzi tu o jakąś szybką misję w stylu „wchodzę i znikam, zanim ktoś się zorientuje, że pod hełmem kryje się uzurpator” - to też byłoby za proste. Sander ma zinfiltrować oddziały Gwardii i troszeczkę sobie pokapitanować.
Powiedzieć, że los mu sprzyja, to jak nie powiedzieć nic. Facet ma naprawdę ogromne szczęście. Opatrujący go lekarz okazał się agentem przeciwników Gwardii i pomaga mu w ukryciu prawdy o sobie. Może chociaż żona oryginalnego kapitana napsuje krwi naszemu bohaterowi? Skądże znowu! Dla niej to nawet na rękę, że nagle ktoś inny pojawił się we wdzianku jej męża. I tak dalej, i tak dalej. Scenarzyści co chwila wpędzają Sandera w jakąś nieciekawą sytuację, by nieco później przedstawić coraz to bardziej nieprawdopodobne sposoby na wypchnięcie go na prostą. O ile część z tych rozwiązań można jakoś zaakceptować, jak przywołane podejście żony, o tyle większość wymaga ode mnie zbyt dużego zawieszenia niewiary. Już sam motyw wyjściowy jest trudny do zaakceptowania. Mam uwierzyć, że nikt nigdy nie widział twarzy oryginalnego kapitana, mimo że sam Sander, będąc w mundurze, często pokazuje się bez hełmu?
Po kolejnym, karkołomnym uratowaniu skóry Sandera zacząłem podejrzewać, że wina nie leży po stronie scenariusza, a mojego nastawienia. Oczekiwałem czegoś poważniejszego, a otrzymałem coś mocno odbiegającego od treści, jakich się tu spodziewałem. Może i główny pomysłodawca „Miasta latarni” chciał stworzyć bardzo poważną opowieść o bardzo ponurym miejscu i jego mieszkańcach, ale pozostali scenarzyści sprawiają wrażenie, jakby chcieli napisać lekką (może nawet balansującą na granicy parodii) opowieść sensacyjną. I patrząc na omawianą pozycję, jako na dzieło twórców o skrajnie odmiennym spojrzeniu, zaczęło mnie ono fascynować.
Z jednej strony poczułem się autentycznie zaciekawiony tym, w jaką sytuację znowu wpakuje się Sander i jaką głupotę wymyślą autorzy, by go z niej wyciągnąć. Z drugiej strony zacząłem całość bacznie analizować i doszukiwać się starć pomysłów na tę historię. Konflikt pomiędzy poważnym dramatem a opowieścią sensacyjną najbardziej widać na fragmencie ukazującym zamieszki w Spirali (miejscu będącym czymś na kształt zakładu karnego). Widzimy tu bohatera tłumiącego w sobie odruchy, wcielającego się w rolę Gwardzisty, stawiającego na pierwszym miejscu siebie i swoją rodzinę, a nie dawnych kompanów. Ten motyw niestety szybko tonie w mordobiciu między skazańcami a siłami porządkowymi, a później ustępuje miejsca kolejnym dziwnościom fabularnym. Szkoda, bo komiks mógłby wiele zyskać, gdyby chociaż jeden zeszyt poświęcono nie na sceny akcji lub kolejne tarapaty protagonisty, a jego wewnętrzne rozterki i kuszącą siłę pozycji, w jakiej się teraz znajduje. To niby jest, ale zostało skrzętnie przykryte pomysłami pozostałych scenarzystów. Ze względu na opisane starcie pomysłów na serię, a także z powodu kilku wątków, z zaciekawieniem wyczekuję kontynuacji.
Większych powodów do marudzenia nie dostarczyła za to warstwa wizualna. Być może stało się tak dlatego, że za rysunki we wszystkich zeszytach odpowiada ta sama osoba. Carlos Magno z jednej strony przedstawił wyjątkowo duszny i przytłaczający świat, w czym pomogły mu też kolory Chrisa Blythe’a, ale niestety odbiór jego prac często psuła mimika postaci. Najbardziej w pamięci utkwił mi moment ukazujący rozmowę między małżonkami, podczas której padło: popatrz na mnie, ukochany, co niestety wymusiło na mnie popatrzenie na twarz z naprawdę kiepsko narysowanymi emocjami. Niemniej kreacja miasta i poszczególnych lokacji robi wrażenie.
„Miasto latarni” jest komiksem specyficznym, stawiającym na akcję i nieprzejmującym się logiką świata przedstawionego. To tytuł wyłącznie dla miłośników historii steampunkowych, którzy sięgną po wszystko stworzone w tym stylu, lub czytelników potrzebujących chwili wytchnienia w postaci niewymagającej opowiastki sensacyjnej.
Poniżej możecie zapoznać się z prezentacją komiksu.
Oceny końcowe komiksu „Miasto latarni” tom 1
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
Specyfikacja
Scenariusz |
Trevor Crafts, Matthew Delay, Paul Jenkins, Bruce Boxleitner, Mairghread Scott |
Rysunki |
Carlos Magno |
Oprawa |
miękka ze skrzydełkami |
Druk |
Kolor |
Liczba stron |
128 |
Tłumaczenie |
Bartosz Czartoryski |
Data premiery |
30 października 2023 |
Dziękujemy wydawnictwu Lost In Time za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zdj. Lost In Time / BOOM Studios