„Pokolenie Ikea” – recenzja filmu. Człowiek z Tindera

W kinach możecie oglądać polski film „Pokolenie Ikea” będący adaptacja książki Piotra C. To kolejny reprezentant polskiego nurtu erotycznych produkcji, który na dobre zagościł w ostatnich latach w kinowym repertuarze. Tym razem obsadzie przewodzą Bartosz Gelner i Michalina Olszańska. Czy warto wybrać się na seans? Sprawdźcie naszą recenzję.

Po kampanii erotyków „kobiecych” z ostatnich lat komuś w PISF-ie przyszło do głowy, że może czas najwyższy przypomnieć o perspektywie męskiej. Pal licho społeczne nastroje, narrację w duchu #MeToo czy seksistowską tradycję kina PRL-u; niech faceci też mają coś od życia, w końcu tyle teraz tych zakazów. No i kto byłby lepszym bohaterem tej filmowej kontrofensywy, jeśli nie Piotr C., enfant terrible polskiej literatury kioskowej, który zjadł zęby na bece z poprawności politycznej, poronionych związków i feminizmu. Jego „Pokolenie Ikea” – mekka sfrustrowanych współczesnością milenialsów – powstała na gruncie generacyjnego wkurwu wobec wyżej wymienionych. Twór skrytego za pseudonimem autora to w równym stopniu proza, co społeczność. To z jednej strony garść książek, z drugiej poczytny fanpage i blog, ale przede wszystkim światopogląd. Coś w rodzaju wspólnej przestrzeni, w której podobni metryką mogą bez wyrzutów sumienia narzekać na rozczarowanie partnerem, nieudany flirt czy pięć – zwieńczonych w ten sam sposób – ostatnich randek z Tindera.

Przeniesiona na ekran powieść „Czarnego” jest niczym innym, jak zbiorem luźno powiązanych ze sobą wpisów-spostrzeżeń, w których podmiot rozprawia się z nową korpo-rzeczywistością „warszawki”. Piotr (w tej roli Bartosz Gelner) to przedstawiciel środowiska naturalnego stołecznych lemingów. Atrakcyjny trzydziestokilkulatek na etacie w kancelarii, z mieszkaniem w nowym bloku i inną partnerką pod koniec każdego tygodnia. W wolnym czasie facet czyta o technikach podrywu Neila Straussa i uzupełnia swój alfabetyczny kajecik. Dokument skrywa spis kobiecych imion od A do Z, z którymi „Czarnemu” do tej pory udało się przespać. Jest tam trochę Ań i Ol, brakuje za to Celin i Łucji. Kobietom towarzyszą cyferki w skali od 1 do 10 i didaskalia w postaci cennych uwag o przebiegu spotkania. Bohater jest zaprawiony w boju na tyle, że towarzyszki same wskakują mu do łóżka. Podobnie jest z Olgą (Michalina Olszańska), koleżanką z pracy, która wręcz marzy o przetestowaniu jego umiejętności. Wbrew pozorom Piotr ma jednak zasady i cytując Leona Niemczyka, powołuje się na klauzulę „gdzie się mieszka i pracuje…”.

pokolenie ikea zdjecie z filmu-min.jpg

Podobnie jak pierwowzór Galla Anonima polskiej obyczajowości XXI wieku film debiutującego w kinie Dawida Grala ma bardzo luźną – okraszoną ironiczną narracją z offu – strukturę narracyjną. Poszukującym fabuły polecam zmianę adresu, gdyż wzorem utworu Piotra C. ekranizacja „Pokolenia” nie uraczy Was opowieścią poprowadzoną od A do Z. Początkujący filmowiec zdecydował się co prawda na wkomponowanie kilku dodatkowych wątków (jak choćby ten z rodzicami bohatera, który oferuje ciekawy wgląd w jego psychikę), ale projekt nie ma ambicji, by stać się czymś więcej niż casualową publicystyką. Gawędziarski „Czarny” oprowadza nas po królestwie niezobowiązującego seksu, wplątując tu i ówdzie dygresje o kondycji współczesnego człowieka. Słuchamy kazań o społecznych wymogach męskości, roli perfekcyjnego kochanka czy wreszcie charakterystyce relacji między płciami, które w oczach protagonisty na dłuższą metę skazane są raczej na porażkę. Na papierze brzmi to może intrygująco, lecz w praktyce okazuje się dokładnie tym samym, co ogół twórczości pisarza – przystępnym banałem o głębi na poziomie ckliwych postów z Kwejka czy Demotywatorów.

Gdyby grzechy „Pokolenia Ikea” kończyły się na płyciźnie, produkcji można by wiele wybaczyć. Film Grala ogląda się bowiem dość przyjemnie – ekranowej parze udało się osiągnąć chemię, aktorzy wywiązują się ze swoich zadań, zaś obraz odznacza się przystępnym komercyjnym sznytem. Szkopuł tkwi w tym, że…to ekranizacja naprawdę szkaradnej książki. Jeśli ominął Was mainstreamowy boom na Piotra C., to powinniście być wdzięczni losowi. W najlepszym przypadku lektura jest mentalną masturbacją narcyza, w najgorszym – samczą fantazją o dominacji wyznaczanej stojącym penisem. Niezależnie od tego, czy bliżej Wam do ciarek bolesnego cringe’u, czy oburzenia seksizmem spod znaku Mai Staśko, trudno przeboleć toksyczność książkowego „Czarnego”. Filmowy bohater góruje nad tym literackim z jednego prostego powodu – obecność autora jest w ekranizacji mniej wyczuwalna. Piotr w interpretacji Gelnera to bardziej błahy stereotyp niż arogancki buc znany z tekstu. Choć wciąż jest pokraczną krzyżówką Hanka Moody’ego z wczesnym Woodym Allenem, to w jakiś sposób jesteśmy w stanie mu współczuć.

To nie tak, że „Pokolenie Ikea” spóźniło się z adaptacją. Ona nigdy nie była nikomu potrzebna. Piotr C. może i wstrzelił się w czasy rozkwitu aplikacji randkowych ze swym barwnym językiem, ale dobrze by było, jakby pozostał na literackim marginesie. Ordynarni erotomani dekad filmowego PRL-u i bezpardonowi zwyrodnialcy z lat 90. odeszli przecież do lamusa. Pewnie, raz na jakiś czas z drzewa spadnie jakieś zgniłe jabłko, ale życzyłbym nam wszystkim, żeby nikomu przypadkiem nie zasmakowało.

Ocena filmu „Pokolenie Ikea”: 2+/6

 

zdj. Nex Film