„Powrót Wolverine'a” – recenzja komiksu. Marketingowa rezurekcja

Na powrót Wolverine'a, jednego z najpopularniejszych mutantów, czekało wielu fanów komiksowego uniwersum Marvela. Czy twórcy spełnili pokładane w nich nadzieje i zaserwowali nam udany powrót Logana? Sprawdźcie naszą recenzję.

Bohaterowie komiksowi umierali, można by rzec, „od zawsze”. Aż tu nagle, pewnego pięknego dnia w latach dziewięćdziesiątych, Superman legł pod ciosami Doomsdaya, czym postawiono kropkę nad i w kwestii faktu, że śmierć się sprzedaje, ale również nad tym, że można bohatera zabić, podkręcając sprzedaż, a następnie przywrócić, podkręcając ją ponownie. Jeżeli w tym wszystkim trafiał się scenarzysta z godnym pomysłem na ów powrót, mogliśmy liczyć na potencjalnie dobrą historię – jak w przypadku chociażby „Kapitana Ameryki: Zimowego Żołnierza”. Tyle tylko, że oczekiwać na taką właśnie dobrą, wskrzeszeniową historię mogły zwykle wyłącznie postacie z drugiej czy trzeciej ligi, bo ci z pierwszego rzędu – niejako w założeniu samego konceptu śmierci – mieli migoczącą ideę powrotu, nawet jeżeli nikt jeszcze nie wymyślił jego istotnych, fabularnych elementów. Na tym tle śmierć Wolverine'a była promocyjnie przygotowana perfekcyjnie, co nie znaczy, że była to jakaś porywająca opowieść. Warto nadmienić, że do właściwej miniserii prowadziła kolejna, ciągnięta przez trzy miesiące miniseria mająca nas przygotować do samego wydarzenia, z tym że pisali ją scenarzyści z łapanki, którzy zielonego pojęcia nie mieli, co Charles Soule (autor „Śmierci...”) planuje, więc kręcili się w fabularnym kółku, żeby nieco nie popsuć. Ostatecznie dostaliśmy estetycznie ładną, ale miałką opowieść o walorach, co najwyżej rozrywkowych. Od tej pory wiadomo było, że Logan powróci, pytanie brzmiało: jak i kiedy? W międzyczasie ciężko było zatęsknić za samą postacią w uniwersum. Pomijając biegających wokoło i wymachujących szponami klony i dzieci Wolverine'a, w oficjalnym składzie X-Men mieliśmy... nieco starszego Logana z alternatywnego uniwersum... Na to wszystko wchodzi ponownie Charles Soule, cały umorusany krwią, i dostaje misję przywrócenia bohatera. W swojej świadomości wyrażam to sobie tak, że na porannej naradzie wchodzi edytor i ogłasza: „Wskrzeszamy Wolverine'a! Jacyś chętni do napisania czegoś w temacie? Nikt? Kto się tam chowa za Tomem Taylorem? Soule! Ogarnij temat – ma być powrót do status quo i możesz dodać jakąś nową moc, tak dla smaku. Masz miesiąc i pięć zeszytów”. Trochę gorzka wizja, ale po lekturze naszego dzisiejszego bohatera myślę, że bardzo prawdopodobna.

Logan budzi się w tajemniczym laboratorium. Jego szpony płoną żywym ogniem, dłonie ociekają krwią. Wokoło poniewierają się porozrywane ciała żołnierzy, a nieopodal w klatce przechadza się tygrys szablozębny. Jakby tego było mało, pod ścianą kona pewien czarnoskóry naukowiec, który szybko i sprawnie sprzedaje nam niezbędną ekspozycję. Otóż Wolverine nie żył i prawdopodobnie został przywrócony do życia przez organizację noszącą nazwę Soteria, a konkretnie jej przywódczynię Persefonę. Tyle że Wolverine nie bardzo pamięta, kim był, a tym bardziej kim jest. Teraz jedyną nadzieją dla naszego bohatera ma być odnalezienie antagonistki i... hmm... wyjaśnienie sprawy razem z okolicznościami powrotu do życia naszego bohatera. Już wkrótce nasz pazurzasty X-Men napotka na swojej drodze również lokalną panią naukowiec – Anę – i jej nastoletniego syna, który zupełnie przypadkiem właśnie został porwany przez Soterię, co wymagać będzie staroszkolnego pościgu protagonisty i pomocy damie w opałach. Na swojej drodze Logan natrafi na kilku klasycznych przeciwników (z których większość powinna być martwa), aby ostatecznie zwrócić uwagę drużyny uderzeniowej X-Men. Cała sprawa byłaby prostsza, gdyby Logan przynajmniej pamiętał, kim są stający na jego drodze mutanci. Tymczasem jedynymi sprzymierzeńcami naszego bohatera wydają się historyczne aspekty jego poprzednich wcieleń, które na płaszczyźnie astralnej oczekują uwięzione w celach, aby po uwolnieniu przez naszego bohatera służyć mu wiedzą i doświadczeniem. Trzeba przy tym przyznać, że na przestrzeni czasu Logan występował zarówno w charakterze klasycznego bohatera, członka tajnej drużyny uderzeniowej X-Force, szpiega czy berserka – bezrozumnej, acz brutalnej i niepowstrzymanej siły zniszczenia – jest więc, w czym wybierać. Czy nasz bohater odzyska pamięć? Jakie są zamiary tajemniczej Persefony i czy Wolverine'owi uda się ją powstrzymać?

powrot wolverine'a plansza

Ostatnio, jak pamiętamy, Logan utracił czynnik gojący oraz został teatralnie zalany płynnym adamantium, zamieniając się w gustowny posąg. Po pewnym czasie, w różnych seriach, trafiamy na resztki skruszonego metalu, w którym ewidentnie brak jest śladów samego Wolverine'a. Marvel ponownie więc jak w przypadku śmierci postanowił skapitalizować popularność herosa, czyni to ponownie w historii jego powrotu poprzez miniserię „Hunt for Wolverine” aż do konkluzji w postaci dzisiejszego bohatera – „Powrotu Wolverine'a”. No i cóż – dzieje się tu dużo i spektakularnie, ale niestety całość wypada daleko od ideału. Faktem jest, że „Powrót...” nawiązuje do struktury klasycznych opowieści o Rosomaku, gra wieloma znanymi schematami i nawiązaniami, co o ile może wystarczać dla czysto rozrywkowego odbioru, to nie oferuje wiele więcej. Sam sposób przywrócenia naszego bohatera nie bierze się z jakiegoś sprytnego pomysłu osadzonego w linii fabularnej, a z mocy postaci wymyślonej li tylko dla tej historii i tego efektu, co przekłada się na nieskrywaną powierzchowność budowanych relacji i ich jawną, fabularną jednorazowość. Pod tym względem konstrukcja historii na poziomie pomysłu przypomina mi w pewnym zakresie „Green Arrowa – Kołczan” od Kevina Smitha, gdzie sposób wskrzeszenia bohatera jest tak generyczny, że mógłby równie sprawnie posłużyć do przywrócenia jakiejkolwiek postaci. W efekcie czujemy autentyczną ulgę, kiedy mamy już za sobą te wszystkie powciskane na siłę głupotki, a historia wreszcie bez zachowania pozorów po prostu przywraca status quo, stawiając Logana na schodach Instytutu Xaviera. Na tym tle dodanie nowych mocy w postaci rozgrzewających się do czerwoności pazurów jest równie efektowne, co zbędne i ma służyć jedynie wprowadzeniu wątku, który ma szansę wytrwać nieco dłużej niż antagoniści tej porywającej historii.

powrot wolverine'a plansza

Warstwa wizualna tomiku to prace Steve'a McNivena w skrajnych zeszytach oraz Declana Shalveya pośrodku. Ci, którym wspomniane nazwiska coś mówią, stwierdzą bez wahania, że to dość oryginalne połączenie dwóch bardzo charakterystycznych stylów. Zaczynamy więc i kończymy szczegółowym i ultra realistycznym, ale przez to czasochłonnym rzemieślniczo McNivenem („Wojna domowa”, „Śmierć Wolverine'a”), aby w rdzeniu opowieści dostać relatywnie prostego, acz bardzo komunikatywnego i nieco kanciastego, ale ewidentnie pracującego szybciej Shalveya („Deadpool”, „Moon Knight”).

Wydanie polskie to miękka oprawa ze skrzydełkami w standardzie Marvel Fresh, z białym grzbietem. W zakresie dodatków dostajemy kilkanaście okładek alternatywnych, z których w kontekście historii niektóre są naprawdę świetne i klimatyczne. Do tego w polecajkach znajdzie się cała seria prowadząca do „Śmierci Wolverine'a” (gdybyście w jakiś sposób trafili tu bez poznania tej wybitnej opowieści obrazkowej), a w zapowiedziach „Uncanny X-Men: Upadek X-Men”.

Podsumowanie

Czy „Powrót Wolverine'a” to jeden z tych komiksów, które definiują postać i pozostaną w Waszej pamięci? Nie. To historia niezbędna, aby przywrócić postać do jej najbardziej rozpoznawanego status quo i dodać coś dla smaku. Czy to przynajmniej dobra rozrywkowa historia z Rosomakiem? Też nie. Niewiele trzyma się kupy i nie czuję, żeby cokolwiek organicznie wynikało z okoliczności jego śmierci. To raczej pozbieranie porozrzucanych przez różnych scenarzystów poszlak i połączenie ich w patchwork czegoś, co ma z góry założony cel sprzedażowy do osiągnięcia. Jeżeli nie nakręca Was ultra ciekawość na temat tego: „jak oni mogli go wskrzesić”, po prostu przejdźcie do porządku dziennego nad tym, że jest i już. Bez zbędnego wnikania w szczegóły, ta historia pełna jest bowiem motywów, do których pewnie nikt w najbliższej przyszłości się nie odwoła. Poza faktem, że pazury naszego bohatera rozgrzewają się teraz do czerwoności na zawołanie. No bo czemu nie.

Oceny końcowe

3
Scenariusz
4+
Rysunki
5
Tłumaczenie
4
Wydanie
4
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Charles Soule

Rysunki

Steve McNiven, Declan Shalvey

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

Kolor

Liczba stron

152

Tłumaczenie

Bartosz Czartoryski

Data premiery

28 lipca 2021

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel