„Promethea” księga pierwsza – recenzja komiksu

W maju swoją premierę miał pierwszy tom serii „Promethea” wydany w ramach serii DC Vertigo. Jak wypada debiutancka część historii tworzonej przez Alana Moore'a, legendarnego twórcę „Strażników”? Zapraszamy do lektury recenzji.

Alan Moore to legenda wśród twórców komiksowych. Stworzył takie dzieła jak „Prosto z piekła”, „V jak Vendetta” czy „Miracleman”, ale prawdziwą sławę przyniosła mu współpraca z wydawnictwem DC Comics, dla którego stworzył „Sagę o Potworze z Bagien”, przełomowych „Strażników” czy „Zabójczy żart” – uznawany za najlepszą opowieść o relacji Mrocznego Rycerza i Jokera. Od roku 1988 Alan Moore nie tworzył już bezpośrednio dla żadnego z dwóch największych wydawnictw, współpracując m.in. z Image Comics (1993-1998) oraz inprintem America's Best Comics należącym do WildStorm Productions (1999-2008). W roku 2009 Moore wrócił do działania niezależnie, z dala od komiksowego mainstreamu, przy każdej okazji wskazując, jak bardzo kocha medium komiksowe, nienawidząc przy tym związanego z nim przemysłu. Nieustannie deprecjonował swoją pracę dla DC Comics oraz sprzeciwiał się wskazywaniu go jako twórcę materiału źródłowego przy adaptacjach filmowych i telewizyjnych, uzasadniając, że jego scenariusze miały na celu pokazanie możliwości medium, jakim jest komiks, i nie powinny być tłumaczone na język innych środków wyrazu. Jego najświeższe dzieła to m.in. kontynuacja „Ligi niezwykłych dżentelmenów” oraz horrory w uniwersum H.P. Lovecrafta, w tym wydane w Polsce „Neonomicon” oraz „Providence”. Moore otwarcie deklaruje światopogląd anarchistyczny i fascynacje okultyzmem.

„Promethea” została wydana przez America's Best Comics w formie 32 zeszytów w okresie od 1999 do 2005 roku. W wersji polskiej otrzymujemy wydanie bazujące teoretycznie na oryginalnym „Absolute Promethea. Book One”, zawierające pierwsze 12 zeszytów. Serię promowano jako historię splecioną z elementów magii, mistycyzmu oraz superbohaterskiej mitologii i akcji, duchowości, życia pozagrobowego, science fiction oraz oprawioną eksperymentami w zakresie stylów graficznych. Powyższa deklaracja wydawcy sprawia wrażenie, jakby do blendera wrzucono – bardzo odważnie – zadziwiająco dużo składników. Rodzi się pytanie – z jakim skutkiem i co z tego ostatecznie wyszło?

prometheat1-pl1-min.png

Aleksandria, rok 411. Pewien mężczyzna, spodziewając się najścia chrześcijan i rychłej śmierci, wyprawia swoją córkę na pustynię, zapewniając, że ich bogowie na pewno udzielą jej pomocy. Dziewczynka podczas ucieczki napotyka istoty wyglądem odpowiadające jej wierzeniom, te nie mogą jednak udzielić jej wsparcia w świecie materialnym, mogą natomiast przenieść ją do świata wyobraźni – Immaterii – przez co stanie się żywą opowieścią. Dziewczynka przystaje na propozycję i razem odchodzą, a jej ziemskie imię – Promethea – razem z nimi. Akcja przenosi się do alternatywnego, futurystycznego Nowego Yorku roku 1999. Samochody unoszą się w powietrzu, porządku pilnuje miejscowa grupa „naukowych” superbohaterów, a przechodnie bombardowani są nieustannie informacjami i pulpową rozrywką. Studentka Sophie Bangs zbiera materiały do pracy semestralnej o Promethei – bohaterce, która pojawiała się w wielu dziełach kultury na przełomie kilkuset lat, dzieląc w każdej inkarnacji zaskakujące podobieństwa. Wracając z niedokończonego wywiadu z żoną twórcy komiksu o superbohaterce Promethei z lat siedemdziesiątych, na naszą protagonistkę napada mroczny byt przyciągnięty jej poszukiwaniami. Sytuację i Sophie ratuje kobieta w średnim wieku w stroju antycznej wojowniczki. Wkrótce okazuje się, że artyści w poszczególnych epokach, tworząc dzieła o Promethei, w istocie przywoływali również do naszego świata esencję jej ducha, stając się tym samym nosicielami jej mocy oraz zyskiwali umiejętność scalania z nią swojej świadomości i ciała. Z drobną pomocą Sophie poprzez tworzony wiersz staje się nowym wcieleniem Promethei na ziemi, zyskując atletyczne ciało, antyczny napierśnik oraz opleciony magicznymi wężami kaduceusz. Przebudzenie półbogini przyciągnie do niej kilku odwiecznych wrogów, według których jej moc spowoduje nadejście apokalipsy. Sophie, wykorzystując nowe umiejętności, przeniesie się do samej Immaterii, gdzie radą i pomocą posłużą jej dotychczasowe wcielenia Promethei wraz ze świadomością i doświadczeniem ich poprzednich nosicieli. Czy Promethea to w istocie droga do końca świata, a jeżeli tak, to jak to możliwe skoro symbolizuje siłę wyobraźni?

Komiks od pierwszych stron sprawia wrażenie jednej wielkiej metafory. Początkowo narracja przypomina wcześniejsze dzieła Moore'a z motywem wątków pobocznych, toczących się w tle głównych wydarzeń, poprzez serwisy informacyjne i uliczne wymiany zdań. Na drugim planie wdzięcznie przewija się również jednokadrowy komiks z płaczącym gorylem, zwykle opatrzony cyniczną lub dołującą wypowiedzią. Geneza bohaterki jest solidnie przeprowadzona i pełna oryginalnych pomysłów bazujących na relacjach pomiędzy światem materii a światem wyobraźni. Pierwsza wizyta w Immaterii jest naprawdę intrygująca i pełna zaskakujących motywów (absolutnie kupiła mnie postać spotkanego tam konceptu Czerwonego Kapturka). Im jednakże dalej w historię, tym bardziej zamienia się ona w wykłady filozoficzne Moore'a lub – jak inaczej bym to określił – filozoficzną bombę ekspozycyjną. Na przestrzeni kilku zeszytów dostajemy w formie obszernych dialogów między postaciami wyłożone kolejne rzeczywistości i zasady ich współistnienia oraz zasady funkcjonowania magii i mistycyzmu okraszone sporą porcją kabalistyki i konceptu drzewa życia. Nie zaprzeczam, całość jest przemyślana i wychodzi z założeń mitologii, folkloru czy filozofii, niemniej jednak jest tego miejscami tak potężna ilość, że utrudnia to przetrawienie całości informacji ekspozycyjnych i spowalnia rytm właściwej historii (stwierdzam to jako osoba, która generalnie przepada za tego typu filozoficznymi dywagacjami w lekturach). Prawdopodobnie na odbiór w wydaniu zbiorczym wpływa forma wydania, bowiem łatwiej byłoby te fragmenty przyjmować w zeszytówkach, z refleksyjnymi przerwami. Opowieść w księdze pierwszej kończy się na etapie zeszytu 12., nie jest więc wykluczone, że całość tej ekspozycji służy jakiejś większej narracji rozplanowanej na całość 32 zeszytów serii, jednakże nie sposób tego stwierdzić po omawianym tomie. W tym kontekście na wspomnienie zasługują trzy ostatnie zeszyty albumu, każdy z innych przyczyn. Zeszyt 10. to zdobywca nagrody Eisnera w roku 2001 w kategorii najlepszego pojedynczego zeszytu i zawiera w sobie opowieść o nauczaniu magii poprzez relacje seksualną głównej bohaterki – żywej opowieści z pewnym magiem. O ile oprawa wizualna i koncept treści są imponujące, to nie potrafiłem przy lekturze pozbyć się wrażenia, że fabuła stanowi swego rodzaju komentarz czy wręcz fantazje związane z procesami twórczymi autora lub oczekiwaniami autora względem nich. Zeszyt 11. to eksperyment konstrukcyjny poprzez stylizowanie komiksu na panoramiczne kino, realizowany poprzez konieczność odwrócenia tomu o 90 stopni i stosowanie wyłącznie długich, wąskich kadrów. Pomysł i wykonanie ciekawe, jednakże w praktyce niezbyt wygodne. Całkowicie subiektywnie – nie jestem fanem konieczności odwracania komiksu w trakcie lektury (no może z wyjątkiem komiksu „Batman: Trybunał Sów” Scotta Snydera, gdzie taki fragment był uzasadniony fabularnie). Wreszcie zeszyt 12. to teatr umysłu – wyjaśnienia na całostronicowych kadrach historii wszechświata w formie nawiązań do poszczególnych kart Tarota, okraszone wizualnymi grami słownymi oraz anegdotą opowiadaną przez cały zeszyt na drugim planie. Innowacyjne w formie, jednakże służące historii – ponownie – głównie ładunkiem ekspozycyjnym. Z perspektywy lektury całego tomu nie do końca rozumiem zabieg umiejscowienia historii w alternatywnej i futurystycznej wersji roku 1999 (będącego również rokiem debiutu komiksowej „Promethei”). Sama historia korzysta z faktu istnienia tego fabularnego setupu dość skąpo m.in. w kontekście zeszytu traktującego o pluskwie milenijnej – oczywiście, może to również docelowo służyć rozwiązaniom, które poznamy w dalszych zeszytach serii.

prometheat1-pl3-min.png

Oprawa graficzna to prace J.H. Williamsa III, znanego w Polsce m.in. z albumu „Sandman: Uwertura” do scenariusza Neila Gaimana – realistyczne, pełne detali, choć w większości dość statyczne. Sam Williams tworzył na planszach odpowiadających rozmiarem podwójnemu rozmiarowi strony, przez co wielokrotnie układ kadrów prowadzony jest od lewej do prawej poprzez dwie strony – metoda ta choć efektywna, odrobinę traci w wydaniu klasycznym, przez zagięcie ilustracji w miejscu szycia tomu (omnibus „Promethei” został wydany w sposób ujmujący na każdej ze stron oryginalną planszę artysty, czyli po dwie strony standardowego wydania). Wraz z rozwojem fabuły i wizytami w różnych rzeczywistościach zmienia się również sposób oddawania historii, miejscami ulega cartoonowemu uproszczeniu, by następnie zaskoczyć hiperrealizmem przechodzącym w stosowanie w kadrach fotografii, co jest ciekawym rozwiązaniem, choć niewyglądającym idealnie na zastosowanych tłach. Okładki poszczególnych zeszytów w większości nawiązują graficznie i konstrukcyjnie do charakterystycznych motywów popkultury, od okładki albumu „Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band” Beatlesów do plakatów horrorów z lat pięćdziesiątych. Dobra, przemyślana, artystyczna robota.

Wydanie polskie to egmontowski standard DC Vertigo w twardej matowej oprawie z lakierowanymi detalami. Tłumaczenie musiało być wyzwaniem z racji ilości zarówno zapożyczonej, jak i autorskiej liryki oraz elementów narracyjnych wplecionych w konstrukcje opowieści, o czym wzmiankę od tłumacza możemy znaleźć w samym komiksie. W zakresie dodatków w sumie nie ma o czym mówić, ponieważ to wydanie jest ich pozbawione, jeśli nie liczyć przedmowy Alana Moore'a i posłowia Brada Meltzera. Jest to o tyle zawodem, że w oryginalnym wydaniu „Absolute Promethea. Book One” znajduje się przedruk scenariusza Moore'a, czyli dodatek szczególnie cenny dla każdego fascynata procesu tworzenia dzieł w ramach medium, jakim jest komiks.

prometheat1-pl2-min.png

Podsumowanie

„Promethea” księga pierwsza to ciekawy i oryginalny mariaż futurystycznego komiksu superbohaterskiego z wykładami na temat filozofii Moore'a, okraszonymi postacią głównej bohaterki. Rzemieślniczo jest bardzo dobrze, jest kilka trafiających w punkt fragmentów, natomiast momentami komiks potrafi znużyć. Znajdziemy tu sporo ciekawych eksperymentów wizualnych i konstrukcyjnych, czasami przerastających przedstawianą treść. Jest to pozycja, której ciąg dalszy niewątpliwie sprawdzę, ale nie będę go oczekiwał z niecierpliwością. Reasumując – lektura fakultatywna dla miłośników twórczości Alana Moore'a, klimatycznych grafik J.H. Williamsa III oraz oczekujących bogatych filozoficznych treści.

Oceny końcowe

4
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
4
Wydanie
6
Przystępność*
5
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

kpSYnKxmqaWYlaqfWGao,promethea_1_okladka.72.jpg

Historia została pierwotnie opublikowana w zeszytach Promethea Vol. 1 #1-12 (sierpień 1999 roku-luty 2001 roku).

Zachęconych recenzją odsyłamy do wpisu „Promethea” księga pierwsza – prezentacja komiksu, w którym znajdziecie obszerną galerię zdjęć oraz prezentację wideo.

 

Specyfikacja

Scenariusz

Alan Moore

Rysunki

J.H. Williams III, Mick Gray

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

328

Tłumaczenie

Paulina Braiter

Data premiery

15 maja 2019

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źrodło: zdj. Egmont / DC Comics / Vertigo