Road to Oscars 2023 – kto zdobędzie nagrody? Omówienie tegorocznych nominacji

W nocy z 12 na 13 marca już po raz dziewięćdziesiąty piąty odbędzie się ceremonia wręczenia Nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Które filmy i twórcy mają największe szanse na zgarnięcie Oscarów? Oto omówienie tegorocznej gali. Zapraszamy do lektury.

Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej znajduje się w niekomfortowej sytuacji. Od lat publiczność oscarowej gali drastycznie spada, a częściej niż o płomiennych przemowach czy zaciętej rywalizacji, wspomina się o kompromitujących wpadkach (pomylenie zwycięskiego filmu przez Warrena Beatty’ego, który wskazał „La La Land”, zamiast „Moonlight” (2017 rok)) lub nieudanych eksperymentach (brak prowadzącego w latach 2019-21, czy rozdanie niektórych nagród w trakcie przerwy reklamowej). Zeszłoroczne spoliczkowanie na scenie Chrisa Rocka przez Willa Smitha w transmisji na żywo finalnie zdewaluowało wartości, jakie powinny cechować Święto Kina. Akademia posypała głowę popiołem, przyznała do błędu i obiecała, że wszelkie decyzje podejmowane przez nią w przyszłości muszą być szybkie, transparentne oraz odpowiedzialne zarówno dla niej, jak i całej branży filmowej. W kontekście samych nominacji dostrzec można wyraźny ukłon w stronę kina rozrywkowego. Tegoroczna selekcja zawiera niespotykaną w historii skalę blockbusterowych hitów. „Avatar: Istota wody” przyniósł już 2,2 miliarda dolarów wpływów z kin (co czyni go obecnie trzecim najbardziej dochodowym filmem w historii, oraz trzecim z pierwszej piątki nakręconym przez Jamesa Camerona), „Top Gun: Maverick” półtora miliarda, a całkiem nieźle poradziła sobie także „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” (855 mln) oraz „Wszystko wszędzie naraz” (107 mln). Kolejnym aspektem jest kontynuowanie strategii większej dywersyfikacji i śmielszego doceniania tytułów międzynarodowych. Dzięki „Duchom Inisherin”, „Cichej dziewczynie” oraz „Aftersun” absolutny rekord w historii, dzięki czternastu nominacjom, świętuje Irlandia, a aż dziewięć trafiło do niemieckiej produkcji „Na Zachodzie bez zmian”. Cieszę się, że Oscary wychodzą poza horyzont własnej, hermetycznej strefy zainteresowania. Umożliwia to pozyskanie różnorodnej publiki oraz prowadzi do komercjalizacji światowego kina.  

Dziewięćdziesiątą piątą ceremonię wręczenia Oscarów po raz trzeci poprowadzi legenda amerykańskiej telewizji, Jimmy Kimmel. Oto czego możemy spodziewać się po gali.

Najlepszy film dokumentalny

nawalny.jpg

Niezwykle wyrównana kategoria. Tematycznie najbardziej ujął mnie „Wulkan miłości” wyróżniony nagrodą specjalną na rodzimym festiwalu Millenium Docs Against Gravity oraz Satelitą. Dokument jest hołdem dla małżeństwa francuskich wulkanologów. Obficie korzystając z zebranych przez nich materiałów źródłowych reżyserka Sara Dosa umiejętnie oraz z szacunkiem przybliża niebezpieczną pasję i miłość Katii i Maurice’a Krafftów. To właśnie archiwalne zdjęcia oraz nagrania stanowią o głównej sile filmu. Majestatyczne ujęcia i nieszablonowy temat może niestety nie wystarczyć do tegorocznego zwycięstwa. Bez większych szans, natomiast wart wspomnienia jest „Dom z drzazg”. Dokument istotny przede wszystkim z powodu naszego geograficznego położenia. Opowiada o domu dziecka na Ukrainie w czasach kiedy to o nadzieję i bezpieczeństwo jest niezwykle trudno. Jednym z faworytów pozostaje „Całe to piękno i krew”. Film Laury Poitras dostrzeżony został na Międzynarodowym Festiwalu w Wenecji, gdzie zdobył Złotego Lwa za najlepszy film (pokonując chociażby tytuły takie jak „Tar” czy „Wieloryb”) oraz nagrodę Independent Spirit. Demonstruje on głos sprzeciwu Nan Godin (amerykańskiej fotografki oraz aktywistki) wobec wpływowej rodziny Sacklerów, która dorobiła się majątku na sprzedaży uzależniającego leku przeciwbólowego OxyContin. Lek ten przyczynił się do wielu przedawkowań w Stanach Zjednoczonych. To trzecia nominacja dla Laury Poitras (dotychczas jeden Oscar za głośny dokument o Edwardzie Snowdenie, „Citizenfour” w 2015 roku). Zwycięży najprawdopodobniej „Nawalny”. Dokument przybliża sylwetkę opozycjonisty rosyjskiego reżimu Aleksieja Nawalnego, który kontynuuje swoją polityczną misję, mimo nieudanego zamachu, jaki został przeprowadzony na jego życie. Daniel Roher za najlepszy dokument odebrał nagrodę BAFTA (Brytyjskiej Akademii Sztuk Filmowych i Telewizyjnych), nagrodę publiczności w Sundance, Critics’ Choice Documentary oraz wyróżnienie Amerykańskiej Gildii Producentów Filmowych.

Najlepszy film animowany

Rok temu, „Zaułkiem koszmarów” Guillermo del Toro walczył o nagrodę za najlepszy film. Tym razem, przy wsparciu Marka Gustafsona spełnił swoje dawne marzenie i w technice poklatkowej przywołał do życia własną wersję klasycznej baśni Carla Collodiego, „Pinokio”. Przyznaję, że do kolejnej ekranizacji historii drewnianego chłopca podchodziłem jak do jeża. Widziałem już projekcje wyobraźni Matteo Garrone, Roberto Benigniego, a nie tak dawno, spektakularną wpadkę Roberta Zemeckisa. Z drugiej strony tym razem mowa o del Toro. Twórcy, który potrafił przenieść unikalny klimat „Hellboya”, Mike’a Mignoli. Nie wspominając o wyśmienitym „Labiryncie Fauna”. „Guillermo del Toro: Pinokio” to kolejna charakterystyczna kartka z portfolio meksykańskiego reżysera. Staranność wykonania, namacalny klimat oraz mroczne baśniowe elementy w akompaniamencie nastrojowo dobranej muzyki. Animacji służy także swobodne podejście do klasycznych ram powieści. Poprzez wplecenie religijnych oraz antywojennych metafor, historia zyskuje głębię i daje podwaliny nowej warstwie interpretacji. Film zdobył Złoty Glob, Citics’ Choice, nagrodę BAFTA, pięć nagród Międzynarodowego Stowarzyszenia Twórców Filmu Animowanego i pewnie kroczy po Oscara.

Krótki film zza kulis, pozwalający docenić skalę pracy zainwestowaną w „Guillermo del Toro: Pinokio”

Najlepszy montaż

Pierwsza kategoria, w której każdy z tytułów jest również nominowany za najlepszy film. Z powodu powolnej narracji oraz kontemplacyjnej aury filmu, zminimalizowałbym szansę na wygraną „Duchów Inisherin”. Podobna sytuacja dotyczy „Tar”. Akademia rzadko docenia pracę montażystów w filmach stricte dramatycznych. Zdecydowanie częściej dostrzegane są „efekciarskie” rezultaty tej specjalizacji. W 2019 roku nagrodę za montaż otrzymało „Bohemian Rhapsody” co może dawać nadzieję podobnemu, choć bardziej szalonemu w realizacji „Elvisowi”. Rok 2020 należał do „Le Mans ‘66”, któremu warsztatowo blisko do „Top Gun: Maverick”. Eddie Hamilton wzorcowo uporał się z ciężkim wyzwaniem zaprezentowania powietrznych batalii myśliwców, oddając przy tym dynamikę i napięcie toczącej się akcji. Przyniosło mu to nagrodę Amerykańskiego Stowarzyszenia Montażystów za najlepszy montaż dramatu. Nie można zapominać o „Wszystko wszędzie naraz”, które szturmem wdarło się w tegoroczny sezon nagród. Paul Rogers otrzymał już za montaż nagrodę Critics’ Choice, Satelitę, Independent Spirit, nagrodę BAFTA oraz Eddie za najlepszy montaż w komedii. Myślę, że „Wszystko wszędzie naraz” przekuje to również w Oscara.

Najlepszy dźwięk

Zaskakujące, że aż cztery z pięciu filmów nominowanych za dźwięk zostały docenione także w kategorii efektów specjalnych. Jedynie miejsce „Elvisa”, zajmuje tam „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”. Zazwyczaj dźwięk jest mocniej skorelowany z montażem. Pozwala wybrzmieć sekwencjom obrazów, przez co bardzo często w nominacjach jedno nierozerwalnie wiąże się z drugim. Niezależnie od wyniku, historycznym osiągnięciem jest podwójna nominacja dla Andy’ego Nelsona (zarówno za „Batmana” jak i „Elvisa). Z liczbą dwudziestu czterech stał się on trzecią osobą z największą liczbą nominacji do Oscara, która wciąż żyje oraz niepodzielnym rekordzistą kategorii dźwięku (Do tej pory remisował z Rendym Newmanem). Przy tak wielu wyróżnieniach, Oscara zdobył dotychczas jedynie dwukrotnie (za najlepszy dźwięk do filmu „Szeregowiec Ryan” (1999) oraz „Les Miserables: Nędznicy” (2013)). Tegoroczne Złote Szpule, czyli nagrody Amerykańskiego Stowarzyszenia Montażystów Dźwięku powędrowały do „Elvisa” (za najlepszy montaż muzyki w filmie fabularnym), „Top Gun: Maverick” (za najlepszy montaż dźwięku w filmie pełnometrażowym – efekty i imitacje dźwiękowe) oraz „Na Zachodzie bez zmian” (najlepszy montaż dźwięku w filmie zagranicznym). Do Oscara typuję „Top Gun: Maverick”.

Najlepsze zdjęcia

Polecam zwrócić uwagę na kameralny dramat „Imperium światła”. Dużo mówiło się o potencjalnej nominacji aktorskiej dla Olivii Colman, ostatecznie jednak najnowszy film Sama Mendesa wyróżniony został wyłącznie za zdjęcia. Za kamerą stoi legendarny Roger Deakins, dla którego jest to już szesnasta nominacja (za poprzednią współpracę z reżyserem wyróżniony został Oscarem – film „1917” w 2020 roku). Mandy Walker dzięki swojej pracy przy filmie „Elvis” została trzecią kobietą w historii docenioną w tej kategorii. Poprzednio tego zaszczytu dostąpiła jedynie Rachel Morrison (w 2017 za „Mudbound”) oraz Ari Wegner (rok temu za „Psie pazury”). Kobieta jeszcze nigdy nie otrzymała Oscara. Szanse Walker znacząco wzmacnia zwycięstwo ASC. Nagroda Amerykańskiego Stowarzyszenia Operatorów Filmowych nie zawsze pokrywa się jednak z Oscarem (na trzydzieści sześć lat, siedemnaście razy). Myślę, że wygrana przypadnie „Na Zachodzie bez zmian”. James Friend z ogromną dozą realizmu oddał potworność frontu I Wojny Światowej oraz tragizm uczestniczących w niej żołnierzy. W odróżnieniu od poetyckich kadrów we wspomnianym powyżej „1917”, postawił na surowy realizm, dzięki któremu „Na Zachodzie bez zmian” tak silnie obnaża bezsens militarnej eskalacji. Film otrzymał za zdjęcia nagrodę BAFTA.

Najlepsze kostiumy

Niesamowita jest ścieżka kariery Catherine Martin. Prywatnie żona oraz wieloletnia współpracownica reżysera, Baza Luhrmanna jest siódmą kobietą z nominacjami w trzech różnych kategoriach. Za pracę przy filmie „Elvis” otrzymała wyróżnienie za kostiumy, scenografię oraz jako producent, za najlepszy film. Poprzednie żeńskie przypadki wielu nominacji w tym samym roku to oczywiście Chloe Zhao (aż cztery za „Nomadland” w 2021 roku, a także po trzy: Barbra Streisand, Sofia Coppola, Fran Walsh, Emerald Fennell i Jane Campion). Martin jest zarazem pierwszą osobą z nominacją za najlepszy film i kostiumy w tym samym roku, oraz drugą po Kristi Zea, za najlepszy film oraz scenografię (Zea otrzymała je jednak w różnych latach: za najlepszy film dla „Lepiej być nie może” w 1998 oraz za scenografię do „Drogi do szczęścia” w 2009 roku). Osobiście za różnorodność, rozmach oraz pamiętną czerwoną suknię Margot Robbie, gorąco kibicuję Mary Zophres (kostiumy do filmu „Babilon”). Chłodne przyjęcie filmu przez krytykę oraz brak wyróżnienia przez Amerykańską Gildię Kostiumologów skutecznie studzi jednak moje nadzieje. Wysokie szanse za wyjątkową kreatywność oraz fantazję przy „Wszystko wszędzie naraz” ma Shirley Kurata. Film otrzymał od Gildii Kostiumologów nagrodę w kategorii najlepszych kostiumów w filmie science fiction lub fantasy. Pokonał tym samym faworyzowaną za stroje do filmu „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” Ruth E. Carter. Carter otrzymała jednak BAFTA oraz Critics’ Choice. Zdobywcę Oscara wytypować jest niezwykle trudno. Pierwsza część „Czarnej Pantery” dostała już Oscara w tej kategorii w 2019 roku. Amerykańska Gildia Kostiumologów za najlepsze kostiumy w filmie kostiumowym nagrodę przyznała Catherine Martin za „Elvisa” i myślę, że podobnie będzie podczas oscarowej nocy.

Najlepsze efekty specjalne

Kilka tygodni temu podczas ceremonii rozdania nagród Amerykańskiej Gildii Reżyserów, prowadzący Judd Apatow zażartował ze sceny z Jamesa Camerona, że mimo iż kolejny raz stworzył on najbardziej innowacyjną produkcję w dziejach, to i tak musi ustąpić pola dwójce kolesi, którzy nakręcili film z pojedynkiem na dildo. Rzeczywiście, choć „Avatar: Istota wody” nie ma najmniejszych szans w kategorii najlepszego filmu, o tyle w dziedzinie efektów specjalnych próżno szukać mu konkurencji. Jest oczywiście „Top Gun: Maverick” jednak nie wierzę, że nagroda może ominąć ekipę kreującą świat Pandory. Pierwszy „Avatar” w 2010 roku zdobył Oscara za efekty specjalne, a „Avatar: Istota wody” po otrzymaniu nagród BAFTA, Critics’ Choice oraz Satelity, również powtórzy ten wyczyn. Należy zaznaczyć, że znaczną część materiału kręcono w wodzie, na potrzeby filmu zbudowano ogromny basen oraz korzystano z rewolucyjnej technologii kamer 3D, Sony Venice. Produkcja pochłonęła monstrualny budżet (w zależności od źródeł, mówi się o kwotach od 250 do aż 460 milionów dolarów), a każdego wydanego dolara zdecydowanie widać na ekranie.

Najlepsza scenografia

babilon.jpg

Szansę na statuetkę ma „Elvis”. Na potrzebę filmu w Australii od podstaw zbudowano Graceland, odtworzono wystrój hotelu International z Las Vegas, a także zadbano o odtworzenie ulic Ameryki z lat 50. Kolejny kandydat, „Na Zachodzie bez zmian” jest totalnym przeciwieństwem tej kolorowej estetyki. Charakteryzuje go spowita błotem i brudem rekonstrukcja wojennych okopów oraz wyniszczony pejzaż linii frontu. Obydwie pozycje uzyskały szereg nominacji jednak nagrodę Amerykańskiej Gildii Scenografów za najlepszą scenografię w filmie kostiumowym, nagrodę BAFTA, a także Critics’ Choice otrzymał „Babilon”. Sądzę, że Oscar będzie następny. Sercem scenografii do filmu „Babilon” są właśnie scenografie. Florencia Martin oraz Anthony Carlino otrzymali zadanie odtworzenia Los Angeles lat 20. XX wieku. Ich praca ogniskuje się na planach zdjęciowych niemych produkcji oraz willach wyższych sfer, w których odbywały się cykliczne, nieskrępowane, dekadenckie przyjęcia. Ekranowy przepych akcentuje moc filmowego imperium oraz mimo elementów wyraźnego krytycyzmu, rozpala nostalgię za czasami, które już dawno minęły.

Krótki materiał na temat scenografii w filmie „Babilon”:

Najlepsza charakteryzacja

Zacięty pojedynek pomiędzy „Elvisem”, a „Wielorybem”. „Elvis” otrzymał dwie nagrody Amerykańskiej Gildii Charakteryzatorów, za „najlepsze fryzury historyczne lub/i postaci” oraz „najlepszy makijaż historyczny lub/i postaci”. „Wieloryb”, jedną za „najlepszy specjalny efekt w makijażu”. Kibicuję ekipie „Wieloryba”, efekt ich pracy wydaje mi się bardziej istotny w kontekście wkładu w finalną wartość filmu. Transformacja Brendana Frasera stanowi tu klucz do fabuły oraz sama w sobie kontestuje widza. Dzięki temu, reżyser Darren Aronofsky może stawiać pytania o odbiór ludzi otyłych w społeczeństwie, o wstydliwe poczucie obrzydzenia, zarówno w stosunku tych osób do siebie jak i świata ich otaczającego do nich. O poczucie wartości, a także o umiejętność dostrzegania człowieka niezależnie od jego fasady. Obawiam się jednak, że Oscar przypadnie „Elvisowi”. Wygrał on bezpośrednie starcie na gali rozdania nagród BAFTA oraz Critics’ Choice co stawia go w zdecydowanie korzystniejszym położeniu.

Najlepsza muzyka

margot robbie w filmie babilon.jpg

Jestem rozczarowany pominięciem muzyki do filmu „Batman”. Michael Giacchino nie ugiął się pod ciężarem spuścizny kultowych motywów Danny’ego Elfmana oraz Hansa Zimmera i zaproponował własną, niepokojącą oraz zapadającą w pamięć ścieżkę dźwiękową. Niezmiernie szkoda, że nie uzyskała ona odpowiedniej atencji Akademii. Nic nie jest w stanie zatrzymać Johna Williamsa, który otrzymał swoją pięćdziesiątą trzecią nominację. Tym samym brakuje mu już jedynie sześciu, żeby wyrównać nieprawdopodobny rekord Walta Disneya. Gorąco trzymam kciuki za legendarnego muzyka, choć cel jest tym bardziej ambitny, że Williams wspomina powoli o przejściu na emeryturę po premierze nadchodzącego „Indiany Jonesa i artefaktu przeznaczenia”. Szansę na zwycięstwo ma „Na Zachodzie bez zmian”. Niemiecki kompozytor, Volker Bertelmann zdobył nagrodę BAFTA. Myślę jednak, że Oscar powędruje do Justina Hurwitza za muzykę do filmu „Babilon”. Jest to pewne zadośćuczynienie za 2019 rok, kiedy po odebraniu Złotego Globu, zaskakująco nie dostał nawet nominacji za wyśmienity soundtrack do „Pierwszego człowieka” („Landing” wciąż jest stałym reprezentantem mojej prywatnej playlisty). Będzie to drugi Oscar Hurwitza i drugi za film Damiena Chazelle’a (wcześniej „La La Land” (2017)). Całkowicie zasłużona nagroda, choć mam lekki zarzut, że partytury „Babilonu” niekiedy zbyt ochoczo romansują z wcześniejszym dorobkiem autora. Słychać to przede wszystkim w „Gold Coast Rhythm (Jack’s Party)”, gdzie podobieństwo do „La La Land” jest wręcz oczywiste. Ostatecznie to jednak marginalny przytyk, który z nawiązką rekompensuje energetyczne „Voodoo Mama”:

Najlepsza piosenka

naatu naatu.jpg

Zapowiedziano już, że podczas gali na żywo wystąpi Rihanna. Zaśpiewa ona promujący „Czarną Panterę: Wakanda w moim sercu” utwór „Lift Me Up”. W podobnym tonie, inspirującej i chwytającej za serce ballady jest także piosenka „Hold My hand” Lady Gagi do filmu „Top Gun: Maverick”. W mojej opinii są to dwa najlepsze utwory na liście tegorocznych nominowanych, a po dłuższym zastanowieniu pewnie przychylałbym się do wyboru tego pierwszego. Faworytem jest natomiast „Naatu Naatu” z indyjskiej produkcji „RRR”. Utwór stanowiący kontrast do powyższych jest skoczną afirmacją tańca utrzymaną w akcencie humorystycznego pastiszu. Być może to element pewnej kulturowej bariery lub nieprzyswajalność Bollywood, ale ciężko mi traktować pretendenta poważnie, kiedy parafrazując, z głośników płyną frazy pokroju „Tańcz jakbyś zjadł zielone chili […]”. „Naatu Naatu” wyróżnione zostało Złotym Globem oraz Critics’ Choice i najpewniej otrzyma także Oscara.

„Naatu Naatu” z filmu „RRR”. Muzyka: M. M. Keeravaani, słowa: Chandrabose:

Najlepszy film międzynarodowy

na zachodzie bez zmian.jpg

„Na Zachodzie bez zmian” zgromadziło w tym roku aż dziewięć wyróżnień. Czyni go to drugim nieanglojęzycznym filmem pod kątem ilości nominacji (ustępuje jedynie „Romie” oraz „Przyczajonemu tygrysowi, ukrytemu smokowi”, które otrzymały ich po dziesięć). Nas z pewnością napawa dumą obecność polskiego „IO”. Muszę przyznać, że mimo iż niezwykle cieszę się z rodzimego akcentu, o tyle nie jestem fanem najnowszego filmu Jerzego Skolimowskiego. Jest to historia, która działałaby na etapie pracy dyplomowej początkującego filmowca, pokazując jego wrażliwość i kreśląc potencjalne kierunki rozwoju. Na tym poziomie doświadczenia twórcy, uniwersalność historii osiołka wydaje mi się zbyt banalna w swojej metaforze, a użyte środki wyrazu – choćby sposób portretowania pseudokibiców, uproszczone i bazujące na stereotypach. Po seansie zostały ze mną wyłącznie wysmakowane zdjęcia Michała Dymka. Nie przekreślałbym szans wzruszającego „Blisko” oraz argentyńskiego „Argentyna, 1985”. Nagroda przypadnie jednak przytoczonemu już wyżej, „Na Zachodzie bez zmian”. Jest on ósmym nieanglojęzycznym filmem nominowanym także w kategorii za najlepszy film (poprzednio: „Z” (1970), „Życie jest Piękne” (1999), „Przyczajony tygrys, ukryty smok” (2001), „Miłość” (2013), „Roma” (2019), „Parasite” (2020), „Drive My Car” (2022)).

Najlepszy scenariusz adaptowany

Przerażająca historia stała się inspiracją dla „Women Talking”. Scenariusz oparty jest na książce Miriam Toews, „Głosy kobiet”, która czerpie z prawdziwej historii chrześcijańskiej Wspólnoty Mennonitów z Boliwii. W latach 2005-2009 dokonywano tam masowych gwałtów. Znarkotyzowane, pozbawione pamięci krótkotrwałej kobiety oraz dziewczyny budziły się często w poszarpanym ubraniu, zakrwawione, ze śladami obić oraz oznak napaści. Ze względu na konserwatyzm religijny całej społeczności, decydowały się na milczenie, przekonane, że zdarzenie było karą za ich grzechy, czy nawet bezpośrednią interwencją szatana. Sprawa ujrzała światło dzienne, dopiero kiedy dwóch mężczyzn zostało złapanych na gorącym uczynku, a po przyznaniu się do winy, wskazało na udział także kolejnych sprawców. Scenariusz Sary Polley otrzymał Critics’ Choice, nagrodę Amerykańskiej Gildii Scenarzystów oraz wyróżnienia Stowarzyszenia Krytyków Filmowych z Chicago i San Francisco. Liczącym się kontrkandydatem jest adaptacja książki Ericha Marii Remarque’a „Na Zachodzie bez zmian”, sądzę jednak, że to właśnie „Women Talking” zostanie zwycięzcą.

Najlepszy scenariusz oryginalny

Bardzo mocna kategoria, a dokładnie to samo zestawienie filmów nominowane jest także za reżyserię. Mimo łącznie dwudziestu dwóch nominacji to dopiero pierwsza w historii za scenariusz dla Stevena Spielberga (wspólnie z Tonym Krushnerem - „Fabelmanowie”). Bez szans jest „W trójkącie” oraz „Tar”. Czarnym koniem może okazać się „Wszystko wszędzie naraz”. Dan Kwan oraz Daniel Scheinert wśród pięciu nagród Critics’ Choice otrzymali między innymi właśnie tę za scenariusz oryginalny, a także triumfowali na gali Amerykańskiej Gildii Scenarzystów. Stawiam jednak na Oscara dla Martina McDonagha za „Duchy Inisherin”. Twórca jest specjalistą od tragikomedii utrzymanych w tonie groteskowej satyry. Jego scenariusze w równej mierze potrafią rozbawić, co wywołać smutek oraz refleksję. Za scenariusz „Duchów Inisherin” otrzymał już Złoty Glob, nagrodę BAFTA, a także nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Niepokoi jedynie pewien trend historyczny. McDonagh był już bowiem kilkukrotnie nominowany do Oscara i otrzymał go wyłącznie za najlepszy krótkometrażowy film aktorski („Sześciostrzałowiec” w 2006 roku). W dziedzinie scenariopisarstwa musiał zawsze uznawać wyższość innych produkcji („Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” przegrało z „Obywatelem Milk” (2009), a „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” z „Uciekaj!” (2018)). Mam nadzieję, że Akademia będzie tym razem bardziej łaskawa i Brytyjczyk odbierze złotego rycerza.

Najlepsza aktorka drugoplanowa

angela bassett w filmie czarna pantera wakanda w moim sercu.jpg

Rozpoczynając omawianie kategorii aktorskich, warto zaznaczyć, że dla aż szesnastu z dwudziestu wyróżnionych jest to pierwsza nominacja. Jedynie Cate Blanchett, Michelle Williams, Angela Bassett oraz Judd Hirsch byli pretendentami już wcześniej. Jest to największy udział debiutantów od osiemdziesięciu sześciu lat, kiedy to w 1937 roku proporcja była identyczna. Cieszę się z nominacji dla Hong Chau za rolę w filmie „Wieloryb”. Szkoda, że film Aronofsky’ego zaistniał jedynie w trzech kategoriach. Jestem przekonany, że potencjał oraz aspiracje twórcy sięgały zdecydowanie wyżej. Chau podobnie jak Stephanie Hsu nie mają najmniejszych szans na zwycięstwo. Każda z pozostałych trzech aktorek liczy się w rywalizacji i otrzymała istotne wyróżnienia podczas obecnego sezonu nagród. Jamie Lee Curtis – nagrodę Amerykańskiej Gildii Aktorów Filmowych, Kerry Condon – nagrodę BAFTA oraz liczne wyróżnienia Stowarzyszeń Krytyków Filmowych, Angela Bassett – Złoty Glob, a także Critics’ Choice. Największe wrażenie zrobiła na mnie przełamująca wizerunek kreacja Jamie Lee Curtis we „Wszystko wszędzie naraz”. Komediowa, wręcz absurdalna rola, pod maską farsy, celnie i z zaskoczenia uderza w melancholijne tony oraz chwyta za serce. Ciężko uwierzyć, ale postać królowej Wakandy jest pierwszą nominowaną do Oscara rolą w filmie Marvela. Angela Bassett wyraziście i z emocjami kreuje postać charyzmatycznej Ramondy. Mimo wszystko nie mogę wyzbyć się poczucia dziejowej niesprawiedliwości. Robert Downey Jr. czy Chris Evans, korzystając z kulturowej spuścizny stworzyli kreacje silniejsze niż kino. Oczywiście, Oscara za aktorstwo nie wyznaczają zdarzenia typu niezliczonych wizyt w szpitalach dziecięcych Roberta Downeya Jr., przebranego za Tony’ego Starka i niosącego nadzieję nieuleczalnie chorym, czy nagranie wysłane przez Chrisa Evansa pod postacią Kapitana Ameryki do okaleczonego chłopca, który uratował młodszą siostrę przed atakiem psa. Nawet pomijając cały ten aspekt rezonowania społecznego, jestem zwyczajnie przekonany, że za kilka miesięcy nikt nie będzie pamiętał o roli Angelli Bassett, tymczasem kultowe „I’m Iron Man” czy „Avengers assemble” na stałe wpisały się już w historię X muzy. W kontekście historycznego dziedzictwa Oscar dla Angeli Bassett, który najprawdopodobniej otrzyma za „Czarną Panterę: Wakanda w moim sercu” wydaje mi się nieprzystający i zdecydowanie na wyrost.

Najlepszy aktor drugoplanowy

ke huy quan everything everywhere all at once.jpg

Aż pięć tegorocznych nominacji aktorskich dla Irlandczyków (Brendan Gleeson, Barry Keoghan, Kerry Condon, Colin Farrell oraz Paul Mescal) przełamuje dotychczasowy rekord trzech z 1990 roku kiedy to nominowani byli Daniel Day-Lewis i Brenda Fricker za film „Moja lewa stopa” oraz Kenneth Branagh za „Henryka V”. Brendan Gleeson oraz Barry Keoghan rywalizują ze sobą występami w tym samym filmie („Duchy Inisherin”). Starcie doświadczenia z młodością nie przyniesie jednak żadnemu z nich złotej statuetki. Również Brian Tyree Henry zakończy wieczór wyłącznie z nominacją. Interesujący jest przypadek Judda Hirscha. Dzięki wyróżnieniu za występ w filmie „Fabelmanowie” stał się on drugim najstarszym aktorem nominowanym do nagrody. W Wieku osiemdziesięciu siedmiu lat o rok ustępuje Christopherowi Plummerowi. Zmarły już niestety Plummer miał osiemdziesiąt osiem wiosen, odbierając nominację za rolę w filmie „Wszystkie pieniądze świata” (2018). Jest to druga nominacja w karierze Hirscha. Czekał na nią wyjątkowo długo, bo aż czterdzieści dwa lata. W 1981 roku udział na gali zapewniła mu drugoplanowa rola w „Zwyczajnych ludziach”. Grany przez niego wujek Borys pełni bardzo ważną funkcję w „Fabelmanach” i mimo krótkiego czasu na ekranie, jako głos sumienia oraz niespodziewany mentor głównego bohatera, wyraziście zaznacza swój udział. Solidny występ nie wystarczy do wygranej. Szczególnie że niemal każdą dotychczasową nagrodę za najlepszą męską rolę drugoplanową otrzymał w tym roku Ke Huy Quan za „Wszystko wszędzie naraz”. Aktor, którego wielu widzów pamięta jako małego chłopca w „Indiana Jones i Świątyni Zagłady” oraz „Goonies” zgarnął Złoty Glob, Saturna, Critics’ Choice, Satelitę, a także wyróżnienie Amerykańskiej Gildii Aktorów Filmowych. Osobiście nie podzielam entuzjazmu i sam uhonorowałbym kogoś z obsady „Duchów Inisherin” jednak myślę, że Oscar trafi właśnie do niego.

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa

Andrew Dominik kręcąc ekranizację powieści Joyce Carol Oates manifestował, że tak oto powstaje jeden z najlepszych filmów w historii kina. Swoisty następca „Obywatela Kane’a” czy „Wściekłego Byka”. Materiał wyjściowy dawał ku temu nadzieję, ponieważ „Blondynka” to naprawdę bardzo wartościowa książka, a także wielowymiarowy, bezkompromisowy portret elektryzującej postaci, jaką bez wątpienia była Marilyn Monroe. Ostatecznie powstało dzieło nieprzystające do oczekiwań, przygniecione ciężarem wybujałego ego reżysera. Film nie zaskarbił sobie sympatii widzów ani krytyków. Jedno się mimo wszystko udało. Ana De Armas dała wzorowy popis aktorskiego rzemiosła, transformując się w pełni w tytułową bohaterkę. Kubańska aktorka na wskroś uchwyciła wewnętrzny konflikt Normy Jeane Baker należycie oddając tragizm jej historii. Ogromne kontrowersje wzbudziła nominacja Andrei Riseborough. Film „To Leslie” przyniósł z kin jedynie dwadzieścia siedem tysięcy dolarów wpływów, co jednoznacznie wskazuje, do jak niewielkiego grona produkcja trafiła. Na kontach społecznościowych wielu gwiazd (m.in. Gwyneth Paltrow, Kate Winslet, Edwarda Nortona czy Amy Adams) pojawiły się posty promujące Riseborough i doceniające jej występ. Doprowadziło to do wątpliwości, czy kampania na rzecz aktorki nie nosiła znamion nieuczciwej konkurencji oraz lobbingu. Sprawa trafiła nawet pod lupę Akademii, która finalnie zdecydowała, że regulamin nie został naruszony. Przed zarzutami broni się zresztą sama rola. „To Leslie” w całości opiera się na barkach Riseborough, przez cały seans rzadko gubiąc ją z kadru. Doświadczona życiem bohaterka, starająca się rozliczyć z przeszłością i odnaleźć wewnętrzne katharsis to chyba najbardziej złożona kreacja w portfolio aktorki i w mojej opinii zasłużona nominacja. Zacięty pojedynek o Oscara rozegra się między Cate Blanchett a Michelle Yeoh. Blanchett swoją ósmą nominacją ustanowiła rekord aktorki mającej na swoim koncie najwięcej udziałów w filmach nominowanych za najlepszy film (aż dziesięć tytułów: „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, „Babel”, „Aviator”, trzy części „Władcy Pierścieni”, „Elizabeth”, „Zaułek Koszmarów”, „Nie patrz w górę” oraz „Tar”). Pomijając podział płci, tylko jeden tytuł dzieli ją do absolutnego rekordzisty, Roberta De Niro. Kolejnym wyczynem jest przeskoczenie Meryl Streep i zostanie pierwszą kobietą pięciokrotnie wyróżnioną nominacją do Oscara za odegranie tytułowej roli („Tar”, „Carol”, „Blue Jasmine”, „Elizabeth”, „Elizabeth: Złoty wiek”). Gorąco kibicuję Cate Blanchett i, mimo że od seansu „Tar” minęło już sporo czasu, jestem pod nieustannym wrażeniem jej roli. Skomplikowana, dychotomiczna postać dyrygentki to według mnie najciekawszy i najlepszy tegoroczny występ. Zdawał się to potwierdzać Złoty Glob, BAFTA oraz Critics’ Choice, jednak na ostatniej prostej to Michelle Yeoh za „Wszystko wszędzie naraz” otrzymała nagrodę Amerykańskiej Gildii Aktorów Filmowych, Saturna oraz Satelitę. Myślę, że perspektywa historycznego wręczenia pierwszego Oscara za pierwszoplanową rolę żeńską azjatyckiej aktorce jest scenariuszem nad wyraz prawdopodobnym.

Najlepszy aktor pierwszoplanowy

Rok po tym jak w gronie nominowanych pierwszoplanowych aktorów nie było żadnego debiutanta, tym razem mamy ich aż pięciu. To pierwszy taki przypadek od osiemdziesięciu ośmiu lat, kiedy to w 1935 roku wśród tylko trzech pretendentów także nie było aktora dzierżącego wcześniejszą nominację. Pozytywnym zaskoczeniem jest dostrzeżenie Paula Mescala. „Aftersun” jest przytłaczającym w odbiorze, ale bardzo wartościowym debiutem Charlotte Wells. Nie jest to przyjemny tytuł. Wymaga on od widza zaangażowania i chęci interpretacji ekranowych wydarzeń. Jest to zarazem aktorskie wyzwanie w uchwyceniu ciężkiego do identyfikacji oblicza depresji. Mescalowi nie ustępuje pola trzynastoletnia Frankie Corio, która mogłaby równie dobrze otrzymać nominację w kategorii żeńskiej. Skromne kino, podejmujące ważne tematy. Byłbym ostrożny, aby polecić je każdemu kinomanowi, jednak koneserzy studyjnych produkcji powinni z pewnością obejrzeć. Wydaje mi się, że szansę stracił Colin Farrell. Rola Padraica w „Duchach Inisherin” zapewniła mu co prawda Złoty Glob (dla aktora w komedii lub musicalu), jednak na późniejszym etapie sezonu nagród systematycznie przegrywał z Austinem Butlerem lub Brendanem Fraserem. To spośród tej dwójki wyłoniony zostanie zwycięzca. Obydwie kreacje w pełni wkomponowują się w gusta Akademii. „Elvis” jest biografią legendarnego Elvisa Presleya, gdzie przykładów Oscara za odegranie postaci historycznej wymienić można bez liku, natomiast Charlie z „Wieloryba” jest przejmującą postacią dramatyczną. Obydwie kreacje wymagały od aktorów dużego poświęcenia. Butler wszedł tak głęboko w rolę, że na długo po nakręceniu filmu wciąż ma problem z wyzbyciem się charakterystycznej barwy głosu oraz akcentu należącego do Presleya, natomiast Fraser spędzał nawet po sześć godzin w charakteryzatorni oraz grał z fizycznym obciążeniem 130-kilogramowego kostiumu. Nie jestem w stanie stwierdzić, komu bardziej należy się zwycięstwo. Wiem natomiast, że ludzie kochają historie, które mimo wszelkich przeciwności losu kończą się happy endem. Taka właśnie ma miejsce z udziałem Brendana Frasera. Aktor po nakręceniu „Mumii” był jednym z gorętszych nazwisk w Hollywood i wydawało się, że drzwi do wielkiej kariery stoją przed nim otworem. Niestety wiele czynników złożyło się na inną rzeczywistość. Aktor miał problemy ze zdrowiem, przechodził operacje kręgosłupa, stawu kolanowego, strun głosowych i lata spędził na odwiedzaniu kolejnych szpitali. Problemy w życiu prywatnym, rozwód, śmierć matki, a także molestowanie (Fraser oskarżył o nie Philipa Berka – ówczesnego prezydenta Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej) przyczyniły się także do depresji. Aktor stracił wygląd i posturę, z jaką był kojarzony, co pociągnęło za sobą niepochlebne komentarze i hejt w internecie. W obliczu tych faktów rola Brendana Frasera w „Wielorybie” nie tylko zyskuje dodatkowy wymiar, ale też sama w sobie stanowi doskonałą przypowieść o podążaniu za marzeniami.

Najlepsza reżyseria

Dziewiątą nominacją w karierze za reżyserię, Steven Spielberg zrównał się z Martinem Scorsese. Panów wyprzedza jedynie nieżyjący już William Wyler (trzy Oscary przy dwunastu nominacjach). Spielberg za reżyserię „Fabelmanów” otrzymał Złoty Glob oraz National Board of Review. To bardzo osobisty film w dorobku reżysera, wyraźnie czerpiący z jego biografii. Mógłby to być więc sentymentalny wybór, domykający klamrą niezwykle bogatą karierę. Sęk w tym, że nikt się jeszcze ze Spielbergiem żegnać nie zamierza, przez co tegoroczny Oscar powędruje prawdopodobnie do kogoś innego. Nie będą to z pewnością ręce Jamesa Camerona. Mimo że po raz kolejny zrewolucjonizował on branżę oraz osiągnął trzeci wynik w historii box office’u, to stracił nominację na rzecz Rubena Ostlunda. Ucieszyłbym się z wyboru Todda Fielda. Szesnaście lat po „Małych dzieciach”, Field powrócił z kolejnym ambitnym projektem. Na „Tar” zdecydowanie warto było aż tak długo czekać. Sądzę, że Oscara za reżyserię otrzymają Daniel Kwan oraz Daniel Scheinert za „Wszystko wszędzie naraz”. Panowie niedawno zostali laureatami Amerykańskiej Gildii Reżyserów. Przez ostatnią dekadę, jedynie dwukrotnie wynik Gildii rozminął się z wyborem Akademii. W 2019 roku zamiast Sama Mendesa za „1917”, Oscara odebrał Bong Joon Ho za „Parasite”, a w 2013 Ben Affleck, zaskakująco nie otrzymał nawet nominacji. Zarówno przed rokiem jak i dwa lata temu nagrodę Gildii oraz Oscara zgodnie odbierały Jane Campion („Psie Pazury”) oraz Chloe Zhao („Nomadland”).

Bardzo interesujący materiał ukazujący pracę reżysera na przykładzie dekompozycji sceny z filmu „W trójkącie” przez Rubena Ostlunda:

Najlepszy film

wszystko wszedzie na raz.jpg 

Na zakończenie najważniejsza kategoria wieczoru i zarazem najbardziej popularna filmowa nagroda globu.

Przyznam, że wynudziłem się na seansie „Avatar: Istota wody”. Oczywiście doceniam całe zaplecze techniczne filmu Camerona, pietyzm wykonania i urzekające piękno wykreowanego świata. Piętą achillesową ponownie jest jednak niezbyt skomplikowana fabuła oraz rozwleczona narracja. Część scen podwodnej eksploracji przypomina dokumenty przyrodnicze Discovery i aż prosi się o montażowe cięcia. Finalnie „Avatar” zbyt mocno wchodzi w rolę dema technologicznych możliwości, zamiast zadbać o dostarczenie angażującej i satysfakcjonującej historii.

Wspaniałe grono utalentowanych aktorek zwerbowała do swojego filmu Sarah Polley. Przywilejem jest oglądanie scen, kiedy ekran dzielą Jessie Buckley, Claire Foy oraz Rooney Mara. „Women Talking” nakręcone jest w formie teatralnej rozprawki. Podejmujący szokujący temat film przypomina mi mocno filozoficzne dzieła Terrenca Mallicka oraz kultowych „Dwunastu gniewnych ludzi”. Nie ma tutaj tradycyjnie płynącej fabuły, a trzon stanowi seria słownych dysput na argumenty. Szczególnie w czasach ruchu #metoo oraz formującego się feminizmu, istotny i ważny społecznie temat, należycie nakręcony, który słusznie zwrócił uwagę Akademii.

„W trójkącie” to w mojej opinii film wyraźnie słabszy od poprzednich dzieł reżysera, „The Square” czy „Turysty”. Ruben Ostlund jest wciąż uważnym obserwatorem i niezmiennie celnie punktuje przywary współczesnej cywilizacji. Krytyka wyższych sfer, próżność bogaczy oraz tarcia systemu klas są tu jednak aż nazbyt dosłownie i klarownie podane. Brakuje mi większej wiary w inteligencję odbiorcy.

Ogromnym, pozytywnym zaskoczeniem jest komercyjny oraz artystyczny sukces „Top Gun: Maverick”. Sequel, o który nikt nie prosił oraz na który nikt nie czekał, okazał się solidnym oraz niegłupim kinem rozrywkowym. Cruise kolejny raz potwierdził, że jest jak wino i mimo mijających lat, nie ma dla niego na planie rzeczy niemożliwych. W konwencji równie dobrze odnalazł się reprezentant młodszego pokolenia, Miles Teller. Jedyny zarzut to niezbyt eleganckie spuszczenie zasłony milczenia na postać Charlotte Blackwood. Wątek romantyczny od podstaw oparto na roli granej przez Jennifer Connelly. Kelly McGills komentując swoją absencję w obsadzie napisała wprost, że jest gruba, stara oraz wygląda dokładnie na swój wiek, a chyba nie o to chodzi w tym przemyśle. „Top Gun: Maverick” otrzymał nagrodę Saturna za najlepszy film akcji/przygodowy, Satelitę za najlepszy dramat oraz statuetkę People’s Choice za ulubiony film akcji. W historii Oscarów tylko dwie kontynuacje zdobyły miano najlepszego filmu: „Ojciec chrzestny II” (1975) oraz „Władca Pierścieni: Powrót Króla” (2004).

Trudno wyobrazić sobie lepsze czasy na ekranizację antywojennej książki Ericha Marii Remarque’a, „Na Zachodzie bez zmian”. Zbrojna agresja Rosji na Ukrainę dobitnie pokazuje, jak iluzoryczne może być poczucie terytorialnego bezpieczeństwa. Warto więc podkreślać znaczenie i wagę ludzkiego życia, bezsensowność, brutalność i terror zbrojnego konfliktu oraz dramaty ludzi w nich uczestniczących. Film Edwarda Bergera jest takim właśnie manifestem. Na ogromne uznanie zasługuje również strona techniczna. Świetne zdjęcia, scenografia oraz muzyka dodatkowo potęgują wrażenia przedstawionych wydarzeń z frontu I wojny światowej. „Na Zachodzie bez zmian” zostało wybrane najlepszym filmem przez Brytyjską Akademię Sztuk Filmowych i Telewizyjnych.

Pod fasadą personalnego konfliktu dwóch mieszkańców lokalnej społeczności, Martin McDonagh przygląda się tak naprawdę całej Irlandii. W swojej tragikomedii na przykładzie trudności w porozumieniu się bohaterów, demonstruje podziały i antagonizmy, które kształtowały historię kraju. „Duchy Inisherin” obnażają bezsensowność bezrefleksyjnego uporu. Przestrzegają przed konsekwencjami, jakie może odcisnąć eskalacja nierozładowanych i niewyjaśnionych nieporozumień.

Zazdroszczę energii, jaką posiada sześćdziesięcioletni Baz Luhrmann. Historia Elvisa Presleya to odpowiedzialny materiał, potrafiący niewykwalifikowanego filmowca uwięzić w szablonie schematycznej biografii. Twórca „Moulin Rouge” oraz „Wielkiego Gatsby’ego” narzucił swój charakterystyczny styl, zapewniając dynamiczne, żywiołowe widowisko. „Elvis” to także, a może i przede wszystkim, aktorski popis Austina Butlera. Film otrzymał aż jedenaście nagród Australijskiej Akademii Sztuk Filmowych i Telewizyjnych (w tym także za najlepszy film).

Swój głos, gdybym go posiadał, oddałbym na „Tar”. Monumentalne dzieło Todda Fielda jest w mojej opinii najlepszą tegoroczną produkcją. Sam nabrałem się na konstrukcję biograficznej iluzji, kiedy w czasie seansu wypominałem własną ignorancję za brak znajomości dokonań tak sławnej dyrygentki jak Lydia Tar. Rzadko kiedy można spotkać na ekranie tak bogato zniuansowaną i skomplikowaną postać. Nawet reżyser, zapytany o swój stosunek do bohaterki wspomina, że jest on zmienny od czasu i sytuacji, w której o niej myśli. „Tar” to fascynująca dekompozycja pomnika, ukazanie jak mało dzieli sukces od upadku, a geniusz od arogancji. Niesamowita rola Cate Blanchett, która mimo dwóch Oscarów w kolekcji, to właśnie tutaj zagrała rolę życia.

Swoją perspektywą, inspiracjami oraz historią miłości do kina dzieli się z widzami Steven Spielberg. „Fabelmanowie” to osobista pocztówka, którą reżyser w pewien sposób rozlicza się z przeszłością. Dużo w tym ciepła oraz humoru, ale także wiele bolesnych wspomnień i doświadczeń, które kształtowały go jako człowieka oraz artystę. Udana, sentymentalna podróż, która nie wzbudza jednak tak wielkich emocji jak choćby podobne w swoim przesłaniu „Cinema Paradiso”. Nominacja dla „Fabelmanów” za najlepszy film to dwunasta, jaką w tej kategorii otrzymał Steven Spielberg. Film zdobył Złoty Glob za najlepszy dramat.

Wszystko wskazuje na triumf filmu „Wszystko wszędzie naraz”. Dan Kwan oraz Daniel Scheinert już w 2016 roku dali próbkę swoich nietuzinkowych możliwości, oraz charakterystycznego spojrzenia podbijając Festiwal Sundance filmem o pierdzących zwłokach („Człowiek-Scyzoryk”). „Wszystko wszędzie naraz” mocno polaryzuje widzów. Dla jednych seans jest włożeniem głowy do pralki lub niemożliwym do wytrzymania zlepkiem chaotycznych pomysłów, dla innych, nieskrępowanym przykładem siły wyobraźni oraz przesunięciem granicy filmowego medium. Uważam, że są tutaj pomysły mniej udane i żarty budzące konsternację. Doceniam jednak stojące za tytułem przesłanie. Ta lawina absurdu, koncepcji i bodźców to tak naprawdę przestroga na obecną erę spod szyldu TikToka. Z każdej strony atakowani jesteśmy najróżniejszymi treściami. Nieprzerwanie mierzymy się z lawiną kontentu: informacyjnego, komercyjnego, opiniotwórczego, rozrywkowego etc. To właśnie tytułowe wszystko, wszędzie, naraz, które odrywa nas od istoty codzienności. Wciąż podążając za tym, co powinniśmy mieć, kim powinniśmy być, zapominamy o tym, co tak naprawdę najważniejsze. O najbliższych oraz potrzebie skupienia się na byciu tu i teraz. Wtedy nawet wspólne siedzenie przy stole nad stosem rachunków oraz dopinaniem domowego budżetu, może zamiast niepożądaną prozą życia, okazać się chwilą, z której warto czerpać. Produkcja ma już na swoim koncie Satelitę za najlepszą komedię lub musical, Saturna za najlepszy film fantasy, Critics’ Choice, Independent Spirit oraz Złoty Laur Amerykańskiej Gildii Producentów Filmowych.

zdj. Disney / Universal Pictures / Warner Bros. Pictures / Netflix / A24 / Paramount Pictures / Sony Pictures