„Saint Maud” – recenzja filmu

Od piątku w polskich kinach możecie oglądać nowy film studia A24 odpowiedzialnego między innymi za takie produkcje jak „Dziedzictwo. Hereditary” oraz „Midsommar. W biały dzień”. Jak wypada „Saint Maud” będący debiutem reżyserskim Rose Glass? Sprawdźcie naszą recenzję.

Ach, horrory! W ostatnim czasie gatunek ten przeżywa istny renesans. Głównie za sprawą dwóch panów – Ari Astera („Dziedzictwo”, „Midsommar”) oraz Roberta Eggersa („Czarownica”, „Lighthouse”). Ale okazuje się, że w ślady tych panów poszła również pani, co się zowie Rose Glass. „Saint Maud” bowiem jest horrorem, który stawia nie na jumpscare'y, lecz budowanie napięcia i klimatu. Film opowiada o dziewczynie imieniem Maud, pielęgniarce, której najnowszym zleceniem jest opiekowanie się ekscentryczną (i chorą na raka) Amandą. Dziewczyna bardzo szybko uznaje, że jedynym ratunkiem dla pacjentki będzie odnowienie wiary i ponowne przyjęcie Chrystusa do serca.

„Saint Maud” ciężko tak naprawdę uznać za pełnoprawny horror i można określić go mianem dramatu psychologicznego. Gdy nie udaję dziennikarza, pracuję w jednej z popularniejszych sieci kin w Polsce i podczas puszczania jednego z seansów recenzowanego tu filmu spotkałem się z reakcją dwójki widzów narzekających na zbyt duże natężenie strachu zaprezentowanego w filmie. To prawda. „Saint Maud” ewidentnie nie jest kolejną produkcją, gdzie z ekranu wylewa się krew, flaki i jucha. Film skupia się w dużej mierze na aspekcie psychologicznym życia człowieka, na religii, wierze i samotności. Przez długi okres czasu na ekranie nie uświadczymy niczego, co mogłoby nam zmrozić krew w żyłach. Mimo to, film hipnotyzuje; wzbudza zainteresowanie fabułą, a przede wszystkim tytułową świętą Maud. Morfydd Clark idealnie wcieliła się w postać opętaną przez religijny fanatyzm. Jej kreacja powinna wejść do kanonu najbardziej charakterystycznych i przerażających postaci filmowych. Ja wprost się zakochałem w jej kreacji, ale to prawdopodobnie moja słabość do niestabilnych psychicznie kobiet...

Film jest stosunkowo krótki, ale nie znaczy to jednak, że brak w nim potencjalnie kultowych scen. Rozmowa Maud z Bogiem czy samo zakończenie filmu są moim zdaniem poważnymi kandydatami do rankingu najbardziej przerażających scen w historii horroru. Jak wspomniałem, sporo tu budowania atmosfery i napięcia, ale osobiście przez cały seans ani przez chwilę nie mogłem narzekać na nudę. Klimat, sprawnie skonstruowany dzięki zdjęciom oraz fenomenalnej (FENOMENALNEJ, POWTARZAM!) muzyce, wypada znakomicie i hipnotyzuje widza. Przez cały czas da się odczuć w powietrzu niepokój, a nade wszystko ciekawość, w jakim kierunku zmierza fabuła i kim jest tytułowa bohaterka.

„Saint Maud” jest kolejnym przykładem na to, że horror nie musi ograniczać się do typowo popcornowego kina. Nie musi polegać wyłącznie na zmyślnie umieszczonych jumpscare'ach, o nie. Rose Glass pokazała, że horror może rozgrywać się bez nadprzyrodzonych sił, że zło nie bierze się wyłącznie od Szatana i jego sługusów. Źródłem zła może być również człowiek, jego – często przykre – doświadczenia oraz wyimaginowane przekonania. To bardzo gorzkie, ale – niestety – bardzo prawdziwe przesłanie. Nim nastąpi kolejny lockdown naszego pięknego kraju, filmem, na który wypada się wybrać w pierwszej kolejności do kina, jest bez wątpienia „Saint Maud”. Polecam.

Ocena: 4/6

zdj. A24