Ciężko w to uwierzyć, ale Anthony Hopkins musiał czekać na swojego drugiego Oscara aż dwadzieścia dziewięć lat. Legendarny aktor odebrał swoją drugą statuetkę w 2021 roku za główną rolę w „Ojcu”, debiutanckim filmie Floriana Zellera, który powraca w tym roku z produkcją „Syn”. Jak wypada film, w którym pierwsze skrzypce gra Hugh Jackman, a na dalszym planie pojawia się także wspomniany Hopkins? Sprawdźcie naszą recenzję prosto z londyńskiego festiwalu.
Trudno namierzyć kogokolwiek, kto po seansie „Ojca” w reżyserii Floriana Zellera nie czekałby na kolejny filmowy projekt Francuza. Po niemal jednogłośnie pozytywnym odbiorze wziętego dramatu z Anthonym Hopkinsem, wszystkie oczy kinomanów zwróciły się ku wywodzącemu się z teatru twórcy i jego – ponownie opartemu na własnej sztuce – „Synowi”. Czyż niedaleko pada jabłko od jabłoni? Jeśli ująć powiedzenie w metafilmowym kluczu, okazałoby się, że z drzewkiem wszystko w porządku, ale owoc, który spadł na ziemię, okazał się na wpół zgniły. Niektórym podejdzie, ale reszcie może boleśnie siąść na żołądku. Na mój gust nadaje się do spożycia, ale to zdecydowanie już nie ten sam smak.
W swoim drugim filmie Zeller (raz jeszcze wsparty scenopisarskim doświadczeniem Christophera Hamptona) nie bierze jeńców. Zanim dobrze zorientujemy się, kto jest tutaj kim, opowieść ruszy z kopyta. Oto bowiem do mieszkania pewnej pary dobija się głęboko zaniepokojona kobieta w średnim wieku. To Kate (Laura Dern), która pojawia się u progu eleganckiego mieszkania na Manhattanie swego byłego męża Petera (Hugh Jackman). Mężczyzna jest szanowanym prawnikiem, którego pozycję społeczną o kilka stopni wzwyż podnosi szansa przedarcia się do polityki, jak i nowa, młodsza partnerka (Vanessa Kirby), z którą doczekał się drugiego dziecka. Ex-żona ma złe wieści. Ich siedemnastoletni syn Nicholas (Zen McGrath) od miesiąca nie był w szkole. Z chłopakiem jest coś nie w porządku. Nie ma przyjaciół, nie wychodzi z domu, z kolei matka stała się dla niego emocjonalnym workiem treningowym. Pojawiają się frazesy pokroju „to taki wiek” czy „ze mną było tak samo”, jednak stan Nicholasa kladzie się coraz większym cieniem na obie połówki rozbitej rodziny.
Nastolatek wprowadza się do Petera, co uruchamia lawinę wzajemnych animozji nie tylko między ojcem a synem, ale także pośród starych i nowych członków rodziny. Na wierzch wychodzą chowane przez lata urazy, na powierzchnie wypływa poczucie winy, zaś gniew znajduje ujście w najróżniejszych miejscach. Za sprawą wspomnianych wyżej czworga bohaterów przyglądamy się dynamice rodziny rozdzielonej na pół, choć fabularny trzon od początku do końca tworzą Peter wraz z Nicholasem. To ich relacją Zeller zainteresowany jest najbardziej. Francuski dramaturg kreuje międzypokoleniowe paralele. Osiąga to dzięki ograniczonemu do epizodu występowi Hopkinsa, który symbolicznie powraca do swej roli z „Ojca”. W „Synu” poznajemy jego prawdziwe – horrendalne skądinąd – oblicze, które w poprzednim filmie Zellera całkowicie zmyła choroba Alzheimera. Wszelkie familijne arterie potrafią przykuć do ekranu, aczkolwiek ich serwis pozostawia wiele do życzenia. Pióro Hamptona i Zellera nie jest już tak ostre, jak w „Ojcu’’; jest tu zaskakująco wiele scenariuszowych skrótów, no i dramaturgicznych baboli, których trudno było się po nich spodziewać.
Skrypt „Syna” nie jest w połowie tak błyskotliwy, jak tekst, który w klejnot filmowego dramatu przekształcili Hopkins z Olivią Colman. Scenarzyści zbyt często polegają na utartych konwencjach. Lotnym sentencjom nagminnie towarzyszą komunały, które w ustach aktorów brzmią niczym złote myśli z TVN-owskich paradokumentów. Twórcom nie do końca udaje się też zachować spójny ton filmu. Szczególnie w otwierającym akcie dogłębnie ponure sceny rychło ustępują miejsca nietrafionemu humorowi i vice versa. Kulminacją tej narracyjnej niekonsekwencji wydaje się przedziwna scena tańca Hugh Jackmana, którą reżyser wieńczy posępnym spojrzeniem Nicholasa wprost do kamery. Niektórych widzów mocno zniechęcić może również sposób, w jaki Zeller i Hampton portretują kwestie leczenia zaburzeń psychicznych. Terapia została sprowadzona w filmie do jednej, dość negatywnej w wydźwięku sceny, zaś finałowy akt wzbudza chyba zbyt wiele dwuznaczności. Wydaje się, że czasy kryzysu zdrowia psychicznego wymagają bardziej wyraźnego komunikatu. „Synowi” daleko wprawdzie do miana tytułu szkodliwego społecznie, ale podobną tematykę z lepszym skutkiem eksplorował chociażby Felix von Groeningen w niedocenionym „Moim pięknym synie”.
Zostając przy tym porównaniu, należałoby zaznaczyć, ze wcielającemu się w Nicholasa Zenowi McGrathowi brakuje wyczucia i swobody, którymi w bardzo podobnej roli wykazał się Timothée Chalamet. Młody aktor maluje ból swego bohatera marnymi grymasami i modyfikacją głosu tak jakby udawał przeziębienie w dniu sprawdzianu. Australijczyk znacząco odstaje od swych ekranowych partnerów i partnerek, których wcielenia najpewniej doczekają się oscarowych nominacji. Przepełnione niepokojem i bezradnością twarze Jackmana i Dern nieustannie powodują wzruszenie, podczas gdy zniuansowana kreacja Kirby ujmuje precyzją i czytelnością emocji. To dzięki temu trio druga emocjonalna bomba, którą kinu podłożył Zeller, ostatecznie wybucha. Ładunek jest jednak pozbawiony tej samej siły rażenia, co poprzednio.
Ocena filmu „Syn”: 3+/6
W Polsce film „Syn” zadebiutuje na ekranach kin 27 stycznia 2023 roku.
zdj. Sony Pictures