„Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back!

5 lipca ukazały się wydania 4K UHD, Blu-ray oraz DVD filmu „Terminator 2: Dzień sądu”. Jak wypada wydanie Blu-ray z uwielbianą przez kolejne pokolenia, kończącą właśnie 30 lat produkcją? O tym przekonacie się w poniższej recenzji.

„Terminator 2: Dzień sądu” (1991), reż. James Cameron

(dystrybucja w Polsce: Studio N)

Film

Czy jest tu ktoś, komu obce jest hasło: „terminator”? Ktoś nie wie, kim jest Sarah Connor i czym T-800 (nie, to nie robot kuchenny)? Wątpię. Po trzech dekadach od premiery trochę trudno napisać cokolwiek nowego na temat tego tytułu, który był, jest i zapewne pozostanie jeszcze przez długie lata niekwestionowaną klasyką wielkobudżetowego kina amerykańskiego. Klasyką, którą zna i lubi praktycznie każdy, niezależnie od tego, czy lubuje się w danym gatunku X muzy, czy też jest lub nie jest fanem austriackiej góry mięsa potocznie zwanej Arnoldem „get to the choppa!” Schwarzeneggerem. Sequel niepozornego, ale pobudzającego wyobraźnię thrillera SF z 1984 roku – u nas wypuszczonego pod tytułem „Elektroniczny morderca” i opowiadającego o żołnierzu z przyszłości, który próbuje ocalić matkę późniejszego przywódcy ruchu oporu w walce z bezwzględnymi maszynami – to wciąż najlepsza kontynuacja ze wszystkich „Terminatorów”, których to cykl w ogóle na dobre pomógł rozkręcić. I nie przeszkodził w tym fakt, że w kwestii fabularnej niemalże skopiowano pierwotny pomysł w tradycyjnej dla „drugich części”, bardziej rozbuchanej oprawie audiowizualnej, sięgającej tu perfekcji pod każdym w sumie względem.

Wraz z wcześniejszym o dwa sezony „Batmanem” Tima Burtona, „Terminator 2: Dzień sądu” właściwie zdefiniował pojęcie blockbustera, czyli oczekiwanego z wypiekami na twarzy, wakacyjnego przeboju kinowego, którego głównym zadaniem jest rozbicie banku. „T2” spełnił swą misję z nawiązką, nawet biorąc pod uwagę, że z dzisiejszej perspektywy jego budżet (102 miliony $) i ostateczne zarobki (ponad pół miliarda wpływów z całego świata) nie robią już większego wrażenia. Niemniej, jak na trzydziestoletnią „ramotkę”, ruchomy obraz podpisany nazwiskiem Jamesa Camerona z pewnością bezustannie dostarcza swoim twórcom niemałej gotówki, gdyż wciąż jest na niego popyt, jak i na wszelkie, od dawna kultowe już wizerunki z nim związane (widoczny na grafikach promujących film Arnold ze strzelbą na motorze to małe dzieło sztuki i jedna z ikon popkultury XX wieku). Wciąż należy też do najlepszych w swojej klasie, po 30 latach pozostając w czołówkach najlepiej ocenianych hitów. To również pierwszy wynik, jaki wyskakuje w wyszukiwarce IMDb po wpisaniu „termi”, co jakby z automatu udowadnia jego nieustającą popularność.

I nie ma czemu się dziwić, bo choć rozrywkowy rynek amerykański obrodził przez ten czas wieloma przebojami kasowymi, od których wpływów aż boli głowa (część z nich, jak „Titanic” i „Avatar”, także wyszło spod rąk Camerona), to mało który mógł dorównać słynnemu „T2”. Jakkolwiek nie jest to film idealny (a który jest?), to w perfekcyjny sposób łączy ze sobą poszczególne elementy składowe, sprawiając, iż bardzo łatwo jest dodać go do ulubionych. To jeden z tych filmów lat 80. i 90., które właściwie w ogóle się nie zestarzały. To przykład kina, które zawsze chętnie się obejrzy, niezależnie od tego, jak dobrze je już znamy – a może właśnie dlatego. Mi samemu trudno jest zliczyć ile razy widziałem „T2” choćby w telewizji czy na VHS, w epoce przed Internetem. Ile by tych seansów nie było, nigdy mi się on nie znudzi i mogę go włączyć w każdym momencie życia, wiedząc, że będę zadowolony z wyboru.

I bynajmniej nie jestem w tej opinii odosobniony – o czym niech świadczy chociażby ilość wydań „Dnia sądu” na domowym rynku. W samych tylko Stanach Zjednoczonych było ich co najmniej kilkanaście. A w Polsce? No cóż, ostatnią wartą wzmianki edycją jest (nie)sławne QDVD od studia Vision, które z wielką pompą wypuściło specjalną edycję „T2” w srebrnym digipacku, w środku którego szczęśliwy nabywca mógł znaleźć małą naklejkę z informacją o tym, co ostatecznie się na płytach... nie zmieściło. I na dobrą sprawę był to mój ostatni kontakt z tą częścią „Terminatora” nad Wisłą. Rzeczone wydanie ujrzało światło dzienne w roku 2004, a jakiś czas później z niemałym żalem sprzedałem swoją kopię QDVD (czego w sumie żałuję do dziś), zatem mogę powiedzieć, że moja terminatorowa abstynencja trwała blisko 15 lat. Przez ten czas pojawiały się, co prawda, kolejne rozbuchane wznowienia – już na niebieskim krążku – jak na przykład kolekcjonerska edycja z „łapą” T-800. Lecz praktycznie wszystkie one okazywały się być srogim rozczarowaniem pod względem jakości obrazu oraz możliwości, które oferuje dany nośnik. Kilka lat temu nadzieje ponownie rozbudziło pojawienie się formatu UHD aka 4K, jakby idealnie skrojonej pod ten właśnie film. Niestety i tutaj nie obeszło się bez fuszerki, w co aż trudno uwierzyć, biorąc pod uwagę renomę „T2”.

Tym większą niespodziankę zrobiło mi debiutujące na rodzimym rynku Studio N, które parę miesięcy temu zapowiedziało, a następnie wypuściło po raz pierwszy nad Wisłą zremasterowany „Dzień sądu” na Blu-ray. A ponieważ 15 lat rozłąki z jednym z moich ulubionych tytułów (niestety nie jedynych od Camerona – na ciebie patrzę, „Otchłań”! Czy ty patrzysz we mnie?) zrobiło swoje, więc do seansu zasiadłem z ekscytacją godną najlepszych lat wypożyczalni wideo, w których „Terminator 2” też przecież rządził i dzielił. I z czystym sumieniem mogę napisać, że... nic się nie zmieniło! Ten film nadal działa, a czas spędzony przy nim jest czystą przyjemnością, która mija zdecydowanie zbyt szybko. No ale przecież właśnie dlatego inwestujemy pieniądze w nośniki fizyczne, żeby zawsze mieć je pod ręką i móc oglądać ulubione filmy, kiedy tylko najdzie nas na to ochota. Także pod tym względem nie będzie zwrotu pieniędzy, bo satysfakcja gwarantowana – wciąż, niezmiennie, dwa kciuki w górę.

Z kronikarskiego obowiązku warto jeszcze wspomnieć, iż mamy tu do czynienia z wersją kinową filmu i zarazem nieznacznie poprawioną w kwestiach technicznych. To jest z nałożoną komputerowo twarzą Arnolda w miejsce wcześniej dobrze widocznego kaskadera w momencie słynnego skoku na motocyklu i brakiem cojones u nagiego Roberta Patricka oraz odświeżonymi pomniejszymi efektami specjalnymi, jak na przykład lasery w epilogu. Szczęśliwie nie są to zmiany na modłę George’a Lucasa i jego kontrowersyjnych wyborów w kolejnych wydaniach „Gwiezdnych wojen”. Fanom rzeczone poprawki z pewnością nie umkną – nawet jeśli, podobnie jak ja, mają za sobą odwyk. Ale czy wpływają na odbiór filmu i radość z obcowaniem z nim? Bynajmniej.

6
Film

Obraz

Może zacznijmy od dobrej wiadomości: „T2” nigdy nie wyglądał (na polskim rynku) lepiej – co nie znaczy, że nie mógłby jeszcze lepiej. Ba! To powinien być tytuł referencyjny nie tylko względem fabularnej jakości. W końcu nie bez kozery do twórców powędrowały aż cztery Oscary w kategoriach technicznych. Niestety tak nie jest, gdyż – i tu zła wiadomość – Studio N miało dostęp do dokładnie tego samego transferu, który Studio Canal od kilku lat oferuje za granicą (przed filmem jest nawet logo rzeczonej firmy, co wzbudza u mnie niejaką tęsknotę za czasami ITI Home Video). Jeśli ktoś śledził zachodnie strony i czytał tamtejsze opinie, ten dobrze wie, czego może spodziewać po wydaniu polskim. W dużym skrócie tego:

Kadr z polskiej płyty Blu-ray od Studio N vs. ten sam kadr z polskiej płyty Blu-ray od Kino Świat.

Mamy zatem obraz generalnie solidny, ale bezsensownie przefiltrowany i wyostrzony, przez co nasze oczy trapi bezustannie wiele bolączek. Tą główną jest fakt, iż nie znajdziemy tu czystego ziarna taśmy filmowej (choć, co ciekawe, zdarzają się tu i ówdzie niewielkie zabrudzenia aka „paproszki”). Raczej chaotyczny zbiór czegoś, co ziarnem było, zanim ktoś zdecydował się odpalić komputer. Obraz niekiedy przypomina mydło – i bynajmniej nie chodzi mi o twarze bohaterów – choć szczęśliwie nigdy nie zbliża się do (anty)poziomu innego hiciora z Arnoldem, czyli „Predatora”. Co prawda, nie zwalałbym całej winy na DNR za taki stan rzeczy, gdyż detale, mimo wszystko, są dostrzegalne. Niemniej efektowi końcowemu bliżej jest do rozwodnionego cyfrą serialu telewizyjnego niż prawdziwego kina.

Kolory są OK, lecz okazjonalne przepalenia i banding oraz właściwie bezustanny efekt halo (charakterystyczne „otoczki” wokół postaci) rujnują także ten aspekt wideo. Dodatkowo sceny dzienne wydają się nazbyt jasne. I nie pomaga fakt, że gros drugiego „Terminatora” dzieje się nocą lub w półmroku, gdyż wtedy niektóre źródła światła są chwilami przesadzone i jednocześnie jakby pozbawione szczegółowości (patrz: szpital psychiatryczny). Paradoksalnie wszelkie wybuchy są silną stroną transferu – a że pod tym względem jest na co popatrzeć, to czasem łatwo zapomnieć o powyższych mankamentach. Zresztą same detale przedmiotów/skóry/tła są tu dobrze widoczne, ale ze względu na wspomnianą już ingerencję komputera wypadają nienaturalnie. I im większy ekran, tym łatwiej to wszystko dostrzec.

O dziwo kilka scen akcji zawiera w sobie także rozmyte ujęcia (pościg kanałem burzowym), jakby pochodzące z innego źródła lub w ogóle nieodświeżone, choć jest ich mało, są zdawkowe i problem leży tu w samym materiale źródłowym. W końcu nieco inna jest też kolorystyka całego filmu, który na Blu-ray idzie bardziej w zieleń względem poprzednich edycji, co powoduje u mnie mieszane uczucia, mimo iż samoistnie nie rujnuje odbioru.

Jak więc widać problemów jest dużo, acz nie odpowiada za nie bezpośrednio wydawca, który wypuścił to, co udało mu się dostać. Trudno wszak spodziewać się po rynkowym debiutancie cudów w chwili, gdy cała reszta świata narzeka na dokładnie to samo (inna sprawa, że dawno temu Pro-Motion udała się ta sztuka z m.in. „Pulp Fiction”). No cóż, może następnym razem. W końcu przytoczony wcześniej „Predator” również przez lata nie miał szczęścia do domowego rynku – dopiero wydanie UHD zmieniło ten stan rzeczy. Inna sprawa, że dostępne już za granicą, a od teraz również w Polsce, 4K „Terminatora 2” opiera się na dokładnie tym samym transferze. Jak żyć?

„Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back! „Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back!

„Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back! „Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back!

„Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back! „Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back!

„Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back! „Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back!

„Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back! „Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back!

„Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back! „Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back!

„Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back! „Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back!

„Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back! „Terminator 2: Dzień sądu” – recenzja wydania Blu-ray. I'm back!

Wykres bitrate'u wideo na płycie Blu-ray

Poniżej prezentujemy wykresy bitrate'u video recenzowanej płyty Blu-ray, a dodatkowo także płyty Blu-ray z pierwszego polskiego wydania ze starym transferem.

Po kliknięciu w obrazek przejdziecie do narzędzia, w którym można wyłączyć wybrany wykres i sprawdzać bitrate w konkretnym miejscu.

Wykres bitrate'u wideo na płycie Blu-ray „Terminator 2: Dzień sądu”

3
Obraz

Dźwięk

Na płycie są do wyboru cztery ścieżki – DTS Master Audio 5.1 i Dolby Digital 5.1, po dwie opcje na każdy język. Razić może brak Dolby Atmosa, ale biorąc pod uwagę, że jest on nieobecny również na wydaniach zachodnich, to nie ma co kruszyć kopii. Szczególnie, że DTS i DD radzą sobie całkiem dobrze – wszystko jest przejrzyste, a poszczególne efekty ścieżki dźwiękowej ładnie rozlewają się po kanałach, dając wrażenie przestrzeni. Sporo pola zagarniają dla siebie oczywiście wszelakie wybuchy oraz wystrzały, ale nawet w tych spokojniejszych sekwencjach żaden, choćby najmniejszy dźwięk, nie jest przytłumiony lub niesłyszalny. Dialogi są wyraźne, również w scenach akcji. Muzyka Brada Fiedela też daje o sobie odpowiednio znać, podobnie jak okazjonalne piosenki (świetnie wypadają motocyklowe rajdy Johna przy akompaniamencie Guns N' Roses – cierpliwi mogą też poczekać do napisów końcowych, kiedy to piosenka promująca film wybrzmiewa w pełni). Generalnie w sferze audio trudno jest się do czegoś przyczepić, nawet jeśli raz jeszcze nie osiągamy szczytu danego formatu. Ja w każdym razie byłem zadowolony.

Natomiast co do kwestii polskiej: tłumaczenie w opracowaniu Bartosza Zielińskiego czyta Maciej Gudowski. Napisy czasem rozmijają się z lektorem na korzyść tego drugiego, lecz nie psują odbioru filmu. Bluzgi są obecne, nawet jeśli nie zawsze adekwatne względem oryginału. Co ciekawe, Studio N zapowiedziało niedawno odrębne wydanie z polskim dubbingiem – trochę dziwne, że nie znalazł się on już tutaj i fani będą zmuszeni ponownie sięgnąć do portfela, żeby przekonać się o tym, jak wypada (również na tle pozostałych tłumaczeń). No cóż, najwyraźniej nie można mieć wszystkiego...

5
Dźwięk

Menu i materiały dodatkowe

terminator-2-bd-menu-min.jpg

Po włożeniu płyty do odtwarzacza wita nas charakterystyczna, „uśmiechnięta” głowa T-800 oraz... krzyki ludzkie. W takim klimacie lawirujemy po menu, trochę zbędnie podzielonym na dwa menu językowe, z których każde oferuje dostęp do tych samych opcji, czyli... wybraniu ścieżki językowej/napisów oraz dostępu do scen. I tyle – poza zmieniającym się tłem nie znajdziemy tu nic ponad to. A ponieważ jest to wersja kinowa filmu, to razi brak choćby najprostszych dodatków pokroju wyciętych scen, z których większość jest przynajmniej ciekawa i wnosi do filmu konkretne informacje. A tak raz jeszcze dostajemy golasa. Szkoda. Szkoda tym większa, gdy porównamy zawartość edycji polskiej i zagranicznej, bowiem na tej ostatniej znajdziemy nie tylko trzy wersje filmu, ale też i wspomniane sceny wycięte, komentarze twórców, making of, zwiastuny oraz dokument o produkcji. I to wszystko za ok. 40 zł. Polskie wydanie kosztuje 60 zł i nie oferuje nic poza tłumaczeniem. Do przemyślenia.

1+
Dodatki

Opis i prezentacja wydania

W nasze ręce dostajemy zwykłe, błękitne plastikowe opakowanie firmy Elite (pod względem estetycznym czarny byłby chyba lepszym wyborem). Z zewnątrz okala go niby trafna, acz dziwnie przefiltrowana grafika Schwarzeneggera z minigunem na tle bitwy. Z tyłu znajdziemy opis filmu po polsku oraz po angielsku, jak też specyfikację techniczną i kilka filmowych kadrów. W środku znowu goło i wesoło. Słowem: czysty standard. Ale czy godny mistrza?

terminator 2 blu-ray-miniaturka.jpg terminator 2 blu-ray tyl okladki-miniatura-min.jpg

2
Opakowanie

Podstawowe informacje z raportu BDInfo

Disc Title: Terminator 2 Judgment Day
Disc Size: 38,327,418,568 bytes
Length: 2:17:08.803 (h:m:s.ms)
Size: 37,799,909,376 bytes
Total Bitrate: 36.75 Mbps

VIDEO:

Codec Bitrate Description
----- ------- -----------
MPEG-4 AVC Video 29174 kbps 1080p / 23.976 fps / 16:9 / High Profile 4.1

AUDIO:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
DTS-HD Master Audio English 2106 kbps 5.1 / 48 kHz / 2106 kbps / 16-bit (DTS Core: 5.1 / 48 kHz / 1509 kbps / 16-bit)
DTS-HD Master Audio Polish 2012 kbps 5.1 / 48 kHz / 2012 kbps / 16-bit (DTS Core: 5.1 / 48 kHz / 1509 kbps / 16-bit)
Dolby Digital Audio English 640 kbps 5.1 / 48 kHz / 640 kbps / DN -31dB
Dolby Digital Audio Polish 640 kbps 5.1 / 48 kHz / 640 kbps / DN -27dB

SUBTITLES:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
Presentation Graphics Polish 13.647 kbps

Pełny raport BD-info dostępny jest pod odnośnikiem: „Terminator 2: Dzień sądu” – raport BDInfo z płyty 2D.

Specyfikacja wydania

Dystrybucja

Studio N

Data wydania

05.07.2021

Opakowanie

Elite

Czas trwania [min.]

137

Liczba nośników

1

Obraz

Aspect Ratio: 16:9 - 2.38:1

Dźwięk oryginalny

DTS Master Audio 5.1, Dolby Digital 5.1

Polska wersja

DTS Master Audio 5.1 (lektor: Maciej Gudowski), Dolby Digital 5.1 (lektor: Maciej Gudowski)

Podsumowanie

To niebywałe, że przy tak prężnie rozwijającym się rynku płytowym nadal mamy gros znakomitych produkcji sprzed lat, które albo w ogóle nie ukazały się jeszcze na domowym nośniku, albo jakość tychże pozostawia wiele do życzenia. „Terminator 2” zalicza się do tej drugiej kategorii i jakoś trudno mi się oprzeć wrażeniu, iż jest to jego mroczne przeznaczenie, na którym producenci jeszcze długo będą zarabiać. Pozostaje wierzyć, że w końcu uda się je zmienić i że film Camerona jeszcze wróci – tym razem w pełni chwały. W międzyczasie pozostaje zacisnąć zęby, wyregulować odbiorniki i cieszyć się tym, co mamy. I tym, że w ogóle mamy.

Kompletne informacje na temat wydania Blu-ray z filmem „Terminator 2: Dzień Sądu” znajdziecie na Filmoskopie.

6
Film
3
Obraz
5
Dźwięk
1+
Dodatki
2
Opakowanie
3+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić wydania Blu-ray z filmem „Terminator 2: Dzień Sądu”?

Film do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Studio N.

zdj. Studio N / zdjęcia własne