„The Silent Twins” – recenzja filmu. Przerost formy nad treścią [47. FPFF w Gdyni]

W tym roku Gdynię ze Złotym Lwem opuściła Agnieszka Smoczyńska mająca na swoim koncie takie produkcje jak chociażby „Fuga” czy „Córki dancingu”. Czy jej najnowszy film „Silent Twins” faktycznie zasłużył na uznanie jury 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych? Zapraszamy do lektury recenzji.

Najnowsza produkcja Agnieszki Smoczyńskiej sprawia wrażenie, jakby powstała wskutek fuzji jej poprzednich filmów. Obraz oparty na głośnym reportażu Marjorie Wallace o tzw. milczących bliźniaczkach zdaje się duchową kontynuacją „Córek dancingu”, z tym że spotęgowaną psychologicznymi tropami, które stanowiły o fabularnej tkance „Fugi”. Wzorem swego pełnometrażowego debiutu polska twórczyni skorzystała z wielobarwnej palety gatunkowej, nadając „The Silent Twins” kształt ekspresyjnego coming-of-age story, zniuansowanego dramatu, horroru i musicalu, a nawet animacji poklatkowej. Z kolei po „Fudze” projekt odziedziczył głębię emocjonalności; ten specyficznie podskórny odłam psycho-thrillera, który odrzuca jednoznaczne i niepodważalne wnioski. Z jednej strony trudno nie pokochać trzeciego filmu Smoczyńskiej za kreatywny zasięg i brawurę, z drugiej jednak wydaje się, że niemal każdy z wyżej wspomnianych elementów dosadniej wybrzmiał w dziełach minionych. Czyżby wcześniejszymi sukcesami reżyserka podniosła sobie poprzeczkę zbyt wysoko?

Smoczyńska zekranizowała historię June i Jennifer Gibbons za pośrednictwem skryptu autorstwa Andrei Seigel („Życie nie gryzie”). Losy medialnie określanych „milczącymi bliźniaczkami” sióstr są powszechnie znane w Wielkiej Brytanii, lecz dla polskiej widowni film „The Silent Twins” będzie najpewniej pierwszą stycznością z tymi niezwykłymi dziejami (warto dodać, że pod koniec tego miesiąca Wydawnictwo Czarne wypuści na rynek tekst Wallace w polskim przekładzie). Urodzone w Jemenie bliźniaczki zasłynęły z tego, że w pewnym momencie dzieciństwa przestały komunikować się ze światem zewnętrznym, zachowując kontakt wyłącznie ze sobą nawzajem. Po przenosinach na Wyspy Brytyjskie czarnoskóre dziewczynki – najpierw w Anglii, potem w małym walijskim miasteczku – spotkały się z wykluczeniem wśród rówieśników. Taktyką obronną June i Jennifer stała się ucieczka do świata wyobraźni – wyimaginowanych audycji radiowych, spisywanych bajek i fantastycznych opowieści powstających wewnątrz czterech ścian ich pokoju. Lata mijały, imaginacje nie ustawały. Z czasem osunęły się w stronę mroku i przedostały do świata realnego, kiedy to w następstwie narkotykowych doświadczeń, siostry zostały oskarżone o wandalizm, po czym trafiły do osławionego psychiatryka Broadmoor.

silent-twins-2-min.jpg

Coraz wyraźniej eksperymentująca z formą Smoczyńska ukazuje perypetie bliźniaczek (w nastoletnio-dorosłej wersji granych przez Letitię Wright i Tamarę Lawrance) na granicy dwóch światów. Tego fantastycznego, w którym reżyserka usiłuje jak najgłębiej przeniknąć do świadomości swoich bohaterek, jak i realistycznego, skupionego wokół opresyjności świata wokół nich. Twórczyni „Córek dancingu” wrzuca do kotła innowacji niemało składników. Są tu zrealizowane z rozmachem wstawki musicalowe, niemal lynchowska nastrojowość muzyki czy wreszcie surrealistyczne animacje, w których Barbara Rupik doprowadza do cudownego romansu „Koraliny” z Mariuszem Wilczyńskim. To wszystko robi wrażenie na poziomie doznań estetycznych, ale jednocześnie góruje nad rzeczywistością do tego stopnia, że przysłania jej ponury wydźwięk. Przykładowo groza wypełnionego mordercami szpitala psychiatrycznego wybrzmiewa w zasadzie jedynie dzięki bezbłędnym interpretacjom rozedrganego aktorstwa duetu Wright i Lawrance. Audiowizualna otoczka, choć solidna i pociągająca, w ostateczności okazała się barierą w dotarciu do serc sióstr Gibbons.

Sedno tej wyjątkowej opowieści odbiło się ode mnie w trakcie seansu. Nowemu filmowi Smoczyńskiej brakuje bowiem emocjonalnego impetu „Fugi” i narracyjnej spójności „Córek dancingu”. Trudno stwierdzić, czy większą winę ponosi za to przerost formy nad treścią, czy niejako wynikający z niego niefortunny rytm. Reżyserskie fajerwerki w „The Silent Twins” działają wobec tego niczym miecz obusieczny; w tym samym stopniu napędzają akcję, co powodują, że tempo staje się boleśnie nierówne. To z kolei przysparza widzowi zobojętnienie, jak i odczucie retorycznej monotonii. Obraz Smoczyńskiej potencjalnie działa na wielu płaszczyznach („milczące bliźniaczki” przeistaczają się w chodzące metafory destrukcyjnych konsekwencji rasizmu, obsesji czy toksycznych relacji), niemniej kompozycja zniechęca do ich zgłębienia. Pomimo wielu bezsprzecznych wartości anglojęzyczny debiut Smoczyńskiej okazał się rozczarowujący. Twórczyni pnie się po drabinie europejskiego kina, warsztat realizacyjny ma na szczeblu nieosiągalnym dla wielu rodzimych filmowców, ale „The Silent Twins” bynajmniej nie jest najlepszym tytułem w jej karierze.

Ocena filmu „The Silent Twins”: 3+/6

 

zdj. Gutek Film