
Polska premiera thrillera „The Watchers” mająca miejsce 7 czerwca stanowi pełnometrażowy debiut Ishany Shyamalan. Córka znanego reżysera wcześniej pracowała wyłącznie przy kilku odcinkach serialu „Servant” dostępnym na Apple TV+. Czy adaptacja powieści A. M. Shine w jakikolwiek sposób się broni? Zapraszamy do lektury recenzji.
Dakota Fanning w pierwszym filmie córki M. Nighta Shyamalana
Słysząc nazwisko „Shyamalan”, zapewne niektórym zapali się w głowie czerwona lampka. Reżyser ten posiada specyficzny styl, bogaty zarówno w przeszywające widza zwroty akcji jak i motywy przesadne, wręcz przerysowane. Czasem do tego stopnia, że patos zawarty choćby w „Znakach” czy „Kobiecie w błękitnej wodzie” może przytłaczać, a nawet męczyć. Osobiście jednak lubię sporo jego produkcji i jestem w stanie na wiele zawartych tam głupotek przymknąć oko. W tej chwili jednak ktoś może zapytać, czemu mówię akurat o tym twórcy, skoro analizowane dzieło nakręcone zostało przez jego córkę? Już tłumaczę.
Niestosowne moim zdaniem byłoby wymaganie od reżyserki „The Watchers” robienia dokładnie tego, co jej ojciec. W końcu przecież nie jest ona M. Nightem Shyamalanem i ma prawo posiadać indywidualnie wypracowany styl. Tyle że, oglądając jej pełnometrażowy debiut, odnosiłem ciągle wrażenie, jakby naprawdę chciała skopiować jego estetykę jeden do jednego.
Mająca 28 lat Mina, główna bohaterka filmu, to kobieta raczej antypatyczna, postrzegająca siebie jako osobę na wskroś złą. Obniżone poczucie własnej wartości wynika z pewnego incydentu, którego doświadczyła, gdy była dzieckiem. Ponadto namiętnie szkicuje otaczającą jej rzeczywistość, wykazując artystyczną duszę. Jej problemy zaczynają się, gdy – jak przystało na film grozy – samochód, którym podróżuje, psuje się w irlandzkiej puszczy. Mina znajduje schronienie w tajemniczym budynku, lecz jednocześnie odczuwa, że las zamieszkuje jakieś niewypowiedziane zło.
We wspomnianym budynku mieszka jeszcze kilka innych osób, które tłumaczą bohaterce podstawowe zasady zachowania. Jeśli je złamie, tajemniczy obserwatorzy wpadną w furię. O ile za dnia więźniowie mogą wyjść na zewnątrz, o tyle z każdym zapadnięciem zmroku muszą niczym aktorzy w teatrze stać przed weneckim lustrem i dać się oglądać.
Ta skrótowo ujęta fabuła stanowi coś, czego możemy się dowiedzieć już w samym trailerze. Zasadniczy problem polega na tym, że trailer ten dość mocno nas oszukuje. I jasne, zdarzały się już filmy, których zapowiedzi wodziły nas za nos albo pokazywały sceny, które potem ostatecznie w ogóle nie znalazły się w filmie. Tutaj jednak zrobiono to dość perfidnie. Motyw odgrywania roli przed niewidoczną publicznością nie został rozwinięty. Właściwie, szybko go porzucono. Zwodnicza i hipnotyzująca puszcza, z której nie można uciec, choć bardzo tajemnicza, także została wykorzystana o wiele za mało.
Co do postaci, niestety również trudno jest się w nie wczuć. Nie znamy za bardzo ich historii, zaś one same, gdy przytrafia się im coś tragicznego, dość szybko zdają się sobie z tym radzić. Przebywanie w osobliwym budynku nie wzbudza poczucia klaustrofobii i brudu tak, jak choćby miało to miejsce w pierwszej części „Piły” czy „Cube”. Teoretycznie warunki są tam ciężkie, bo nie można się umyć, a potrzeby fizjologiczne należy załatwiać do wiadra, w praktyce jednak nasi bohaterowie tylko o tym wspominają, wyglądając na zadbanych i czystych nawet po miesiącach izolacji. Twórczyni zamieściła w pewnym momencie kilkusekundową scenę prysznica, abyśmy się odczepili, jednak to moim zdaniem nie wystarczy.
Sami obserwatorzy zamieszkujący mroczny las opierają się na schematach znanych każdemu, kto oglądał „Znaki” oraz „Osadę”. Właściwie, miejscami ich sposób działania, historia oraz motywy, jakimi się kierują, jawią się jako mocno nielogiczne. Na stworach podobieństwa bynajmniej się nie kończą, ponieważ w pewnym momencie sprawy muszą obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni, aby nas zszokować. Niestety, zabiegi reżyserki nie działają tak, jak powinny. Nie jest to plot twist pokroju tego w „Szóstym zmyśle”.
Czytając tę recenzję, zapewne mogliście zauważyć, że raz nazwałem „The Watchers” thrillerem, a raz filmem grozy. Rzecz jasna, to dwa różniące się od siebie nieco gatunki, ale nie doszło tu do żadnej pomyłki. Film posiada elementy horroru, dreszczowca, a nawet baśni. Szkopuł w tym, że żaden z tych elementów nie został przedstawiony ciekawie. Wieje nudą, przewidywalnością i odtwórczością. Ostatecznie „The Watchers” starają się być dziełem M. Nighta z początku lat dwutysięcznych, lecz nie dają rady podołać tym wymaganiom.
Ocena filmu „The Watchers”: 2/6
zdj. Warner Bros.