Thomas Newman „1917” – recenzja soundtracku

Na ekranach wciąż szaleje ósmy film Sama Mendesa, który zbiera za swoje dokonanie kolejne ważne nagrody oraz głosy uznania. I jest za co, bo ta technicznie wymuskana produkcja stanowi wspaniałe doznanie – także od strony audio, której tym samym przyjrzymy się, prezentując wydanie soundtracku z muzyką z filmu.

Thomas Newman „1917”

(Sony Classical / Sony Music Poland, 2019)

Recenzja muzyki na płycie:

„1917” znaczy dwadzieścia lat współpracy pomiędzy Mendesem – dla którego jest to również dwudziestolecie filmowej kariery – oraz Newmanem. Przez cały ten okres panowie nie współpracowali ze sobą jedynie raz – przy okazji niskobudżetowej komedii „Para na życie” sprzed dekady, powstałej dosłownie za grosze. Wojenne widowisko za grubą kasę nie pozostawiało jednak żadnych wątpliwości co do udziału Newmana, nawet jeśli pozornie nie jest to jego konik (aczkolwiek wcześniej maestro efektownie zilustrował Mendesowi „Jarhead”). I rzeczywiście, już od pierwszych nut daje się usłyszeć pewną odmienność od typowych klimatów, do których zdążył przyzwyczaić nas Newman. Co bynajmniej nie oznacza, że porzucił on tu w pełni swój styl.

Ten słychać nie tylko w skromnych zapożyczeniach rozwiązań z poprzednich prac kompozytora – jak „Pasażerowie” lub „Tolkien” – ale też już chociażby w łagodnym początku, jakim jest utwór tytułowy – przysłowiowa cisza przed burzą stanowi skromne otwarcie albumu i zarazem klamerkę tematyczną filmu. Jego przedłużeniem jest piękne, finałowe „Come Back to Us” – kojące nerwy oraz serce granie stoi liryką już typowo Newmanowską. Poetyczne solówki wiolonczeli – same w sobie kojarzące się bardziej z pracami Johna Williamsa – mogą wydać się odrobinę ckliwe w wydźwięku, ale jest to jeden z najlepszych momentów całego soundtracku. I przy okazji jeden z nielicznych spokojniejszych jego fragmentów. Cała reszta jest już wszak oparta głównie na szarpiącym nerwy budowaniu napięcia, nieprzyjemnym tle oraz muzyce akcji.

Ta ostatnia pojawia się już w drugim utworze, którego nazwa mówi wszystko – „Up the Down Trench” jest narastającym i nerwowym graniem z powtarzalną linią melodyczną. Towarzyszy początkom filmowej wyprawy, a prym wiodą w nim powracające uderzenia bębenków oraz, przede wszystkim, elektronika, która od tej pory nie będzie nas już opuszczać na krok w ten sam sposób, w jaki kamera nie odstępuje od ekranowych bohaterów. Newman ewidentnie stawia tu na eksperymenty oraz brzmienie, z jakimi na co dzień nie jest utożsamiany, ale od jakich nie stroni w ostatnich latach swojej twórczości. Mimo to, na jej tle „1917” zdecydowanie wyróżnia się pod tym względem, wychodząc z zapoczątkowanych przez studio Hansa Zimmera założeń typowych dla współczesnej mody ilustrowania filmów. Dominuje tu zatem tak zwana muzyka dronowa oraz duch ambientu, pośród którego wyłapać można klasyczne nuty fortepianowe, sekcję smyczkową, basy, klarnety, gitarę elektryczną oraz pojedyncze, egzotyczne instrumenty pokroju morin chuur i dulcigurdy.

Dla słuchacza, zwłaszcza nieprzywiązującego wagi do podobnych detali, ich udział pozostaje bez znaczenia, gdyż tematycznie nie jest to specjalnie porywająca praca. Nastawiona na atmosferę i w większości będąca zauważalnym, ale nieinwazyjnym tłem, muzyka przez większość czasu toczy się swoim rytmem, odpowiednio drażniąc zmysły w momentach zagrożenia oraz zgrabnie budując suspens. Skąpana w mroku, nierzadko o złowrogich lub wręcz grobowych dźwiękach, wybucha okazjonalnie, z miejsca przykuwając swą uwagę. Tak jest zwłaszcza w fantastycznym „The Night Window”, które w połączeniu z obrazem ruin miasta urasta do rangi niezwykle poruszającego arcydzieła. Albo w buzującym od napięcia „Engländer” lub wyraźnie opartym o „Cienką czerwoną linię” Zimmera „Sixteen Hundred Men”, które jednak ostatecznie podąża własną ścieżką, efektownie wypadając w trakcie finałowego rajdu przez pole bitwy, a i poza nią stanowiąc chwytliwy kawałek niebanalnej muzyki.

Poza nadmienionymi utworami nie ma tu jednak zbyt wielu momentów przyjaznych słuchaczowi – zwłaszcza nieobeznanego z filmem. O ile bowiem seans trudno wyobrazić sobie bez wkładu Thomasa Newmana, o tyle w oderwaniu od kontekstu jego dzieło jest niestety chwilami hermetyczne, bardzo ilustracyjne w swej naturze, brzmieniowo mocno jednostajne oraz zwyczajnie za długie. Przy tego typu kompozycji blisko osiemdziesiąt minut materiału bywa przeprawą godną tej filmowej. A takie kolosy, jak trwające dziesięć minut „Milk”, potrafią wystawić na próbę naszą cierpliwość – zwłaszcza, gdy w ogólnym przekroju niewiele się w ich trakcie dzieje, nie ma się za bardzo, na czym skupić.

Duża w tym wina także montażu krążka. I tak nie jest on ułożony chronologicznie względem wydarzeń, zatem poszczególne ścieżki można było jednak inaczej ustawić względem siebie. W tym momencie efekt jest taki, że po świetnym początku cały środek razi nudą i nijakością, z których wyrywa nas dopiero kilka ostatnich fragmentów. Zresztą wiele utworów nie posiada na tyle dużego znaczenia dramaturgicznego ani też nie porywa tak wykonaniem, żeby ich obecność była uzasadniona. „1917” jest na tyle specyficzną ścieżką dźwiękową, że do jej prezentacji spokojnie wystarczyłby ładnie skrojony, nieprzekraczający godziny album, który wydobyłby z tej muzyki wszystko, co najlepsze.

Niemniej i tak jest to pozycja warta uwagi. Praca Newmana na tyle mocno wbija się w pamięć w trakcie oglądania filmu, iż bynajmniej nie dziwi kolejna, już piętnasta na jego koncie nominacja do Oscara. Czy w końcu maestro ma szansę zamienić ją na statuetkę? Cóż, konkurencja jest w tym roku całkiem mocna, a Thomas musi zmierzyć się między innymi z własnym kuzynem – Randym Newmanem (nominowanym za „Historię małżeńską”). Abstrahując jednak od tego, czy jest to rzeczywiście jedna z najlepszych prac 2019 roku, trzeba oddać kompozytorowi niebanalne podejście do tematu i pierwszorzędne wyczucie potrzeb filmu Sama Mendesa. A że to wszystko nie przekłada się na płytowe doświadczenia, to już inna sprawa. Ostatecznie jednak ode mnie kciuk w górę, aczkolwiek soundtrack polecam z odpowiednią rezerwą i dopiero po seansie. Tylko wtedy można w pełni czerpać z niego satysfakcję.

3+
Muzyka na płycie

Spis utworów:

1. 1917 (1:17)
2. Up the Down Trench (6:19)
3. Gehenna (3:35)
4. A Scrap of Ribbon (6:30)
5. The Night Window (3:41)
6. The Boche (3:22)
7. Tripwire (1:41)
8. A Bit of Tin (2:03)
9. Lockhouse (4:04)
10. Blake and Schofield (4:21)
11. Milk (10:10)
12. Écoust-Saint-Mein (2:37)
13. Les Arbres (3:37)
14. Engländer (4:29)
15. The Rapids (1:30)
16. Croisilles Wood (2:07)
17. Sixteen Hundred Men (6:32)
18. Mentions in Dispatches (3:44)
19. Come Back to Us (5:40)

Czas trwania płyty: 77:17

Opis wydania i prezentacja wydania:

Sony oddało w nasze ręce standardowe pudełko typu jewel case, z bardzo ładną grafiką. W towarzyszącej wydaniu książeczce znajdziemy przede wszystkim zdjęcia z filmu, a także list od reżysera i informacje techniczne: spis utworów, solistów oraz osób związanych z nagraniem muzyki i przygotowaniem wydania, podziękowania kompozytora. Słowem nic, co nie wykraczałoby poza standard wydawniczy. Niemniej estetycznie wygląda to wszystko naprawdę ładnie, dobrze prezentując się zarówno w ręku, jak i na półce, zatem trudno tu się do czegoś przyczepić. Fanom polecam.

1917cd.jpg 1917cd2.jpg

1917cd3.jpg 1917cd4.jpg

4
Wydawnictwo

Oceny końcowe:

3+
Muzyka na płycie
4
Wydawnictwo
3+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić soundtrack „1917”?

Płytę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Sony Music Poland.

źródło: zdj. główne DreamWorks Pictures / Universal Pictures