Thomas Newman „Tolkien” – recenzja soundtracku

W maju do polskich kin trafiła filmowa biografia J.R.R. Tolkiena, którego zagrał Nicholas Hoult. Jak w filmie wypadła ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Thomasa Newmana? Zapraszamy do naszej recenzji soundtracku.

John Ronald Reuel Tolkien to jeden z najbardziej znanych twórców słowa pisanego na świecie. Swą obecną popularność zawdzięcza przede wszystkim trylogii fantasy „Władca Pierścieni”, którą z powodzeniem przeniesiono na duży ekran na początku obecnego wieku. Teraz zmarły ponad 45 lat temu pisarz doczekał się także swojej filmowej biografii (co ciekawe, niekonsultowanej z rodziną twórcy), która skupia się na jego młodości, służbie w wojsku i wszystkim tym, co pchnęło Anglika do popełnienia rzeczonego dzieła.

Ciekawym i w sumie dość niecodziennym wyborem na kompozytora tej historii został Thomas Newman. Biorąc pod uwagę, że za oprawę wspomnianej adaptacji (a także późniejszych produkcji na podstawie „Hobbita”) odpowiadał Howard Shore, a Newmana nie łączą żadne znajomości z pochodzącym z Cypru reżyserem filmu i trudno też uznać dany gatunek za jego konik, jest to angaż dość zastanawiający. Zwłaszcza, gdy zestawi się z reguły zwiewny, lekki i pogodny styl maestro z będącą w samym swoim założeniu epicką opowieścią o potędze wyobraźni oraz narodzinach pełnej przepychu, mroku i podniosłości serii książek. Czy jednak był to wybór udany?

Thomas Newman „Tolkien”

(Fox Music / Sony Classical / Sony Music Poland, 2019)

Recenzja muzyki zawartej na płycie: 

Patrzenie na Newmana przy pracy jest jak obserwowanie kreacji w najczystszej formie. Wpierw przedstawia on temat w jego najprostszej wersji, a potem dodaje doń kolejne instrumenty i tonacje, znajdując za ich pomocą harmonię i jedność.

Tak reżyser opisuje współpracę z kompozytorem. I rzeczywiście, słuchając muzyki Newmana, łatwo znaleźć wspomnianą harmonię. Wraz z niezwykłą lotnością ujmujących nut zawsze była ona jednym z atutów maestro, zatem nie powinno dziwić, że i „Tolkien” wpisuje się w tę stylistykę. Tym razem jednak, co zrozumiałe, twórca tu i ówdzie „dopieszcza” swoje dźwięki na wzór prac wspomnianego już wcześniej Shore’a. Są to przede wszystkim momenty odwołujące się do światów oraz postaci, które legendarny pisarz tworzył w swojej głowie, inspirując się codzienną prozą życia. Co prawda, względem całej partytury nie ma ich dużo, ale ich obecność jest dość znacząca. I w miarę łatwa do wychwycenia, by nie napisać, że oczywista.

Co prawda, „Vinátta”, „Lúthien Tinúviel”, „Black Rider” czy też końcowe „Fellowship” bynajmniej nie brzmią, jak fragmenty żywcem wyjęte z filmowej trylogii Petera Jacksona – z którą przecież „Tolkien” nie jest bezpośrednio powiązany – bo Newman nie wychodzi tu poza swoją strefę komfortu. Lecz naznaczają całą pracę odpowiednimi skojarzeniami, a dzięki wykorzystaniu podobnych form ekspresji (głównie podniosły chór, ale też i na przykład harfy) kreują zbliżony klimat oraz zaprawiają nuty stosowną dawką magii jakby nie z tego świata. Na swój sposób są to jedne z highlightów albumu, nawet przy założeniu, że ich niezbyt długi czas trwania, jak i brak większego rozmachu nie pozwala im na rozwinięcie skrzydeł, a nam na prawdziwe przesiąknięcie daną atmosferą. Ale tu już wina leży po stronie samego filmu, bo i ten nie dał kompozytorowi wystarczającego natchnienia, pozostając od początku do końca bardzo spokojną, poprawną i niezbyt angażującą historyjką jakich wiele. 

To sprawia, że względem powyższego nie należy się przy tym także sugerować nazwami poszczególnych tematów. Do wspomnianego bowiem grona zalicza się jeszcze także na przykład „Other Sorts of Scars”. Ale już zarówno wielce obiecujące swoimi tytułami „Dragons”, „Dark Magic” lub „Army of the Dead” czy też samoistnie piękny finał w postaci „Helheim” nie mają wiele wspólnego z „Władcą Pierścieni” – to wypisz, wymaluj czysty Newman. W dodatku jadący trochę na autopilocie, gdyż niemal wszystkie sztuczki, po które maestro tu sięga, słyszeliśmy już wcześniej nie raz w najróżniejszych konfiguracjach.

tolkien4.jpg

Świeżość i przepych nie są więc największymi zaletami tego soundtracku. Co nie zmienia faktu, że w oderwaniu od ruchomego obrazu może on stanowić całkiem udaną inwestycję. Gdy wszak zapomnimy o odgórnie narzuconej przez fakty z życia Tolkiena fantastyce, gdy odłożymy na bok wszystkie te smoki, czary-mary, niziołki i walki na miecze gdzieś w tunelach Morii, to dostaniemy jeszcze jedno przyjemne słuchowisko, któremu nie można odmówić polotu oraz typowej dla twórczości Newmana duszy.

Kompozytor nadal z niezwykłą swobodą operuje dźwiękami w taki sposób, że te po prostu same płyną do naszych uszu. Mimo iż ta konkretna praca nie jest pozbawiona mniej przyjaznych dla zmysłu słuchu momentów, które z uwagi na swoją służebną innemu medium naturę jakby przechodzą obok nas, to równocześnie brak prawdziwego dramatyzmu już od strony fabularnej sprawia, iż niemal każdy utwór stanowi tu w miarę lekkie, przepełnione z reguły ciepłem granie. Newman już od jakiegoś czasu upodobał sobie zgrabne łączenie zwiewnej, acz gdy potrzeba, to w miarę dynamicznej elektroniki z tradycyjnymi, prowadzonymi spokojną ręką, wręcz leniwymi instrumentami pokroju fortepianu, skrzypiec oraz dzwoneczków i innych mniejszych perkusjonaliów. Acz bynajmniej nie rewolucyjna symbioza ta sprawia, że słuchając takich kawałków jak „Impecunious Circumstances”, „The TCBS”, „Sunlit” czy też wspomniany już „Helheim” (czyli, jak zawsze u tego twórcy, udana suita pod napisy końcowe), bardzo łatwo jest zapomnieć odbiorcy o bożym świecie i jego problemach.

Te dwadzieścia pięć ścieżek składa się wspólnie na nieco ponad pięćdziesiąt minut słuchowiska, które przy powyższych zaletach jest naprawdę miło spędzonym czasem. Muzyka ta przede wszystkim odpręża, nie tracąc zarazem naszego zainteresowania materiałem. Ten bywa nierówny, miejscami bezbarwny względem podjętego się zadania i niestety pozbawiony też naprawdę pamiętnych melodii na miarę nie tyle filmowego „Władcy Pierścieni”, co chociażby „Pasażerów” od tego samego kompozytora. Ostatecznie jednak ten Newmanowski standard nie schodzi poniżej pewnego poziomu. A w jego licznych detalach znajdziemy wystarczająco dużo intrygujących elementów, aby jeszcze nie raz dać się temu albumowi skusić – zwłaszcza, gdy lubujemy się w podobnie sennej, iście bajkowej stylistyce.

+3
Muzyka na płycie

 Spis utworów na płycie CD:

  1. Dragons (01:14)
  2. Impecunious Circumstances (01:26)
  3. The Great War (01:42)
  4. The TCBS (02:48)
  5. White As Bone (03:29)
  6. John Ronald (01:33)
  7. Vinátta (Friendship) (00:42)
  8. Rugby (00:49)
  9. Kings and Queens (01:25)
  10. Army of the Dead (01:48)
  11. Lúthien Tinúviel (01:45)
  12. "A Good Man in the Dirt" (02:45)
  13. Dutch Courage (01:46)
  14. Sunlit (01:15)
  15. Starlit (02:26)
  16. Everything That's Good (01:18)
  17. Geoffrey (01:21)
  18. Eik (Oak) (01:37)
  19. The Ascanius (01:53)
  20. Black Rider (03:21)
  21. Scuppered (Ancient Things) (02:17)
  22. Other Sorts of Scars (02:51)
  23. Dark Magic (01:17)
  24. Fellowship (05:06)
  25. Helheimr (End Crawl) (03:30)

Czas trwania płyty: 51:35

Opis i prezentacja wydania:

„Tolkien” teoretycznie nie wychodzi poza pewien wydawniczy standard, niemniej prezentuje się naprawdę ładnie. W typowym dla płyt kompaktowych pudełku z rodzaju jewel case dostajemy kilkustronicową książeczkę ze wstępem reżysera filmu, spisem utworów, litanią artystów biorących udział w nagraniu i technicznymi informacjami na jego temat, jak również licznymi podziękowaniami twórców. Są też zdjęcia i cytaty Tolkiena. Całość tonie w przyjemnych dla oka, brązowo-zielonych barwach z dodatkiem bieli. To wszystko nie jest może niczym szczególnym na dłuższą metę, ale sprawia, że wydanie jest warte swej ceny i na pewno warto postawić je na półce.

tolkien6.jpg tolkien7.jpg

tolkien5.jpg

4
Wydawnictwo

Oceny końcowe:

+3
Muzyka na płycie
4
Wydawnictwo
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić soundtrack „Tolkien”?

Płytę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Sony Music Poland.

Źródło: zdj. Fox Searchlight Pictures / 20th Century Fox / Sony Music Poland