„Transmetropolitan” tom 5 – recenzja komiksu

14 sierpnia do polskich księgarń trafił piąty tom zamykający serię „Transmetropolitan” od Warrena Ellisa. Czy to satysfakcjonujące zakończenie? Sprawdźcie naszą recenzję.

Pamiętam jak nie tak dawno, gdzieś w odmętach Anno Domini 2002, w moje ręce trafiło pierwsze wydanie zbiorcze serii „Transmetropolitan” Warrena Ellisa i Daricka Robertsona, z podtytułem „Powrót na ulicę”. Przeczytałem je jednym tchem. Nic podobnego nie czytałem nigdy wcześniej. Była to historia o absolutnie obleśnym, pozbawionym skrupułów dziennikarzu w brudnej, futurystycznej, pozbawionej granic moralnych i technologicznych przyszłości. Musiałem dostać więcej. Niestety, po czwartym z ówczesnych wydań zbiorczych seria zakończyła swój żywot wraz z wydawnictwem Mandragora, a mnie pozostało podszkolić język angielski i kontynuować lekturę w oryginale. Dziś, po prawie 17 latach od czasu, gdy Pająk Jeruzalem pojawił się na rynku polskim po raz pierwszy, możemy ułożyć na półkach całą serię, zebraną w pięć opasłych woluminów, w twardych oprawach. Czy warto było czekać? Bezapelacyjnie tak, bo „Transmetropolitan” to nie tylko historia, to przeżycie, którego powinniście posmakować, a podziękujecie później.

Odkąd Pająk Jeruzalem – samozwańczy, emerytowany poszukiwacz prawdy, zwany również dziennikarzem – wrócił z gór do Miasta gnany groźbą pozwów zniecierpliwionych zleceniodawców, zdołał wywołać autentyczną nienawiść prawdopodobnie w każdym, kogo spotkał. Jest to niezwykle łatwe, kiedy jest się wiecznie naćpanym, pozbawionym empatii bydlakiem. Nawet jego asystentki – Channon Yarrow i Yelena Rossini – szczerze go nienawidzą. Pająk zadarł do tego z samym prezydentem Garym „Śmieszkiem” Callahanem, aktualnie nie ma więc ani pracy, ani ubezpieczenia. Do tego zdiagnozowano u niego chorobę mózgu wywołaną długotrwałym nadużywaniem narkotyków. Czy może być gorzej? Polują na niego płatni zabójcy. Mając nad sobą widmo maksymalnie roku życia, zanim zamieni się w bełkoczące warzywo, Pająk czuje się tym bardziej zdeterminowany, żeby połączyć elementy układanki, które już odnalazł. Wie, że prezydent ukrywa wiele niewygodnych sekretów. Pytanie, czy uda się przekuć poszlaki w konkrety i przekazać opinii publicznej, zanim władze sprowokują wprowadzenie w mieście stanu wojennego i zamknięcie wszelkich kanałów komunikacyjnych. Pająk odwiedza ponownie Freda Chrystusa – przywódcę ruchu genetycznie zmodyfikowanych Transienitów – w poszukiwaniu świeżych tropów i, o dziwo, na taki trop trafia. Wkrótce okaże się, że paradoksalnie w tym pełnym szumowin mieście może znaleźć się przynajmniej kilka osób, które dla idei prawdy będą w stanie zaryzykować naprawdę wiele. Zbliża się ostateczna konfrontacja Pająka ze „Śmieszkiem”. Czy jeden człowiek może zrobić różnicę wobec nieograniczonych możliwości politycznej władzy? Warren Ellis chętnie odpowie Wam na to i kilka innych pytań, których jeszcze nie mieliście okazji zadać.

transmetropolitan-t5-plansza-01.jpg

Historia na etapie tomu piątego bardziej służy większej fabule całej serii, a mniej budowaniu świata, jak to miało miejsce w tomach początkowych, nadal jednak czyta się to świetnie. Wszystko, co widzieliście dotychczas, czemuś służy, nawet jeżeli wydawało się Wam, że ten jeden zeszyt był zamkniętą poboczną historią. Nie oznacza to, że na finale nie pojawi się jakieś rozwiązanie wyciągnięte z fabularnego kapelusza, ale jego wprowadzenie będzie tak dobrze poprowadzone, że na scenarzystę nie będziecie w stanie się gniewać. Zadziwiające przy tym, jak wiele w tak rozrywkowym dziele można znaleźć uniwersalnych prawd o funkcjonowaniu świata, relacji międzyludzkich, samotności w multimedialnej rzeczywistości i polityce. Nikt tu łopatologicznie nie wpycha swoich przemyśleń do gardła czytelnika, wręcz przeciwnie – rzeczy „się dzieją”, a to sam odbiorca musi zadać sobie trud wyciągnięcia wniosków z przedstawionych wydarzeń. Czy droga do prawdy powinna być ograniczona etyką? Czy jedyną formą proroka, na jaką można liczyć w tej rzeczywistości, jest niezrównoważony psychicznie szaleniec, który z jednej strony nienawidzi ludzi, a z drugiej wylewa na nich całość szlamu z głębi swojej duszy?

Fabularnie „Transmetropolitan” nadal dialogiem stoi. Każda konwersacja jest małym dziełem sztuki, w którym Pająk kreśli swoje barwne, zwykle jednocześnie wulgarne, metafory. Wyobraźcie sobie każdą perfekcyjną ciętą ripostę, jaką wymyśliliście wiele godzin po właściwej rozmowie, rozmyślając – przypuśćmy – pod prysznicem. Pająk miał ją na końcu języka, zanim jego rozmówca skończył swoją wypowiedź, doprawił obrazoburczym sosem i ani przez sekundę nie zawahał się jej użyć. W konsekwencji nie jest to bohater, którego scenarzysta próbowałby wybielić czy usprawiedliwić. Od początku do końca jest chamem i ćpunem, ale ma przynajmniej cel, który jest obiektywnie szczytny (choć zmierza do niego drogą pełną wątpliwych środków i półprawd). Nie da się go, jako postaci, wprost polubić i pewnie nie zaprosilibyście go do domu na kolację, ale póki nie kieruje na nas swojej dziennikarskiej uwagi, obserwuje się go i jego działania z dużą satysfakcją.

Co do zakończania całości – muszę przyznać, że po pierwszej lekturze (jakiś czas temu) byłem odrobinę rozczarowany. Wydawało mi się ono, jak na całą serię, mało efektywne i zbyt kameralne. Jednak wraz z upływem czasu, po przetrawieniu całości, stwierdzam, że idealnie pasuje do głównego bohatera. Dodatkowo seria kończy się w momencie, w którym nie mamy jeszcze dość naszego bezczelnego protagonisty, pozostawiając delikatny niedosyt. Całość historii jest przemyślana i spójna, dostaniemy wyjaśnienie pojedynczych scen z samego początku serii (które pierwotnie wydawały się wyrwane z kontekstu), a główne wątki zostaną spięte w satysfakcjonujący finał. Wierzę, że ta seria nie mogłaby być inna i równie dobra.

Rysunki Daricka Robertsona i Rodneya Ramosa nadal mnie urzekają, są realistyczne, proste, wręcz gładkie oraz sprawnie oddają cały brud, smród i nowoczesną technologię wypełniającą Miasto. Uwielbiam w każdym z kadrów tę szczególną dbałość o detale, która pozwala poukrywać w przestrzeni Miasta to jakąś nietypową ulotkę, to graffiti czy neon albo odgrywać na drugim planie jakieś kompletnie poboczne historie. Wszystko to sprawia wrażenie, że świat przedstawiony istnieje niezależnie od opowiadanej historii, a my możemy pojawić się w nim wraz z naszymi bohaterami, zobaczyć jego skrawek i ruszać dalej. Co warto zauważyć, zdarzają się tu sekwencje pozbawione dialogów i zostały poprowadzone perfekcyjnie – ani przez moment nie będziemy skonfundowani przebiegiem dynamicznej akcji czy położeniem określonych obiektów w przestrzeni, dzięki sprawnemu operowaniu zbliżeniami i kadrami ustanawiającymi.

transmetropolitan-t5-plansza-02.jpg

Wydanie polskie to ponownie twarda oprawa z lakierowanymi detalami oraz czarnym grzbietem opatrzonym żółtym tytułem. Na tom, poza ostatnimi jedenastoma zeszytami oryginalnej serii, składają się zeszyty „I Hate It Here” oraz „Filth of the City”, zebrane następnie w odrębne wydanie zbiorcze „Tales of the Human Waste”. Te ostatnie w praktyce są zebranymi mini-felietonami Pająka Jeruzalema, opatrzonymi całostronicowymi ilustracjami różnych, mniej lub bardziej rozpoznawalnych twórców, w ramach których możemy śledzić drogę naszego bohatera z perspektywy materiałów, jakie tworzył w toku fabuły całej serii. Niestety nie uświadczymy żadnych szkiców czy innych dodatków. W kontekście tłumaczenia całej serii, mam świadomość, jakim wyzwaniem było tłumaczenie tekstów autorstwa Ellisa, rdzennego Brytyjczyka, piszącego w sposób o wiele bardziej bogaty i kolorowy językowo niż jego amerykańscy koledzy, natomiast nie ukrywam, że w zakresie tomu pierwszego rozbrzmiewało w mojej głowie pierwotne tłumaczenie Adama Białego z wydania Mandragory, jako bardziej płynne i naturalne. Zwalam to jednak na karby kilkakrotnej lektury poprzedniego wydania i magicznej mocy nostalgii. W wydaniu Egmontu o ile można się dopatrzyć kilku kontrowersyjnych tłumaczeń tu i ówdzie, to nie wpłyną one na odbiór całości treści, bez zestawienia z oryginałem.

Podsumowanie

Uwielbiam „Transmetropolitana”. To świetny kawał autorskiego komiksu pełnego brudnej, dołującej, futurystycznej rzeczywistości, w której jedyną drogą do prawdy staje się działanie bezczelnego i obrazoburczego indywiduum. Nie da się go wprawdzie lubić jako człowieka, ale można uwielbiać jako siłę natury, natchnionego wieszcza, który nie spocznie, nim nie przekaże nam swoich nauk, czasem wbijając je odbiorcy do głowy wyłamaną nogą krzesła lub używając nielegalnego opróżniacza jelit. Dodajmy do tego konsekwentną, szczegółową oprawę graficzną oraz sprawny balans fabularny pomiędzy budowaniem świata w krótkich historiach a prowadzeniem większej, spójnej narracji, a otrzymamy serię o świetnym otwarciu, sprawnym rozwinięciu i satysfakcjonującym zakończeniu, jedną z tych, po których przeczytaniu chętnie sięgnęlibyście po więcej, gdybyście tylko mogli. Jeżeli do tego aktualnie całość serii zamknięta jest w pierwszym kompletnym co do treści i godnym co do formy wydaniu polskim, co jeszcze można dodać? Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. Lepszej okazji nie będzie.

Oceny końcowe

6
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
3
Przystępność*
5
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność - stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

kpSYnKxmqaWYlaqfWGao,transmetropolitan_tom_5_72_dpi.jpg

Historia została pierwotnie opublikowana w zeszytach Transmetropolitan Vol. 1 #49-60 (listopad 2001 roku — listopad 2002 roku).

Specyfikacja

Scenariusz

Warren Ellis

Rysunki

Darick Robertson

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

384

Tłumaczenie

Krzysztof Uliszewski

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źródło: Egmont / Vertigo / DC Comics