„Ultimate X-Men” tom 1 – recenzja komiksu

W październiku 2020 roku wydawnictwo Egmont wypuściło do sklepów komiks „Ultimate X-Men” ze scenariuszem Marka Millara i Geoffa Johnsa. Czy warto się nim zainteresować? Sprawdźcie naszą recenzję.

Od przymiotników w nazwach serii Marvela można dostać zawrotów głowy. Postacie są zdumiewające, spektakularne, zadziwiające, niezwyciężone czy potężne i zwykle połapanie się w chronologicznym porządku serii względem siebie nie jest takie proste. Tym jednak razem jest jeszcze lepiej. Otóż przymiotnik „ostateczny” (utlimate) w tym konkretnym przypadku oznacza całą odrębną linię wydawniczą, w której dzieje się akcja wszystkich serii dzielących to oznaczenie. Czym w założeniu jest Ziemia-1610, na której dzieją się wszystkie serie „Ultimate”? To pomysł z początku lat dwutysięcznych na opowiedzenie historii najpopularniejszych bohaterów Marvela na nowo i w zmodernizowany sposób. W końcu od ich powstania minęło pół wieku, co spowodowało obrośnięcie ich kilogramami balastu ciągłości fabularnej. Poza tym Marvel stał wówczas na skraju upadłości, więc każdy pomysł, który mógłby podkręcić zainteresowanie i sprzedaż wydawał się dobrym rozwiązaniem. Pierwszy był Brian Michael Bendis, wówczas na początku mainstreamowej kariery, który wziął na warsztat Spider-Mana i poprowadził go zaskakująco „na spokojnie”, w wyniku czego kostium naszego herosa pojawił się dopiero na poziomie zeszytu siódmego, dając przestrzeń do budowania wokół postaci organicznego świata pełnego osobistych relacji i rozterek. Pozycja okazała się sporym sukcesem i ściągnęła do tytułu szerokie grono nowych fanów. Seria wykorzystywała jako tworzywo wydarzenia, postacie i relacje z głównego uniwersum, przedstawiając je wprawdzie w nieco inny sposób (zwykle bardziej syntetyczny), ale nadal doprowadzając do podobnych skutków, przez co zaczęła funkcjonować jako pewnego rodzaju bryk pozwalający możliwie jak najszybciej poznać najistotniejsze elementy mitologii postaci i równolegle przejść na serię regularną. Oczywiście z czasem mimo posiadania nowego, świeżego świata stworzyła własny ciężar ciągłości fabularnej. W ramach eksperymentów Bendis niejednokrotnie sugerował, mniej lub bardziej wprost, istnienie w tym uniwersum również innych znanych bohaterów – Fantastycznej Czwórki, Ultimates (miejscowy odpowiednik Avengers) oraz X-Men, którzy zadebiutowali w jego siódmej historii (wydana u nas w ramach czwartego tomu zbiorczego „Ultimate Spider-Mana”). Z uwagi na sukces serii Bendisa kwestią czasu było stworzenie w tym świecie również i serii poświęconej mutantom. Pierwotnie scenarzystą miał być właśnie Bendis, ale ostatecznie zadanie powierzono Markowi Millarowi – scenarzyście dobremu, choć słynącemu z odrobinę sceptycznego podejścia do superbohaterów. Tak oto w nasze ręce trafia tom pierwszy „Ultimate X-Men”, czyli nieco poważniejsza i bardziej „edgy” reinterpretacja przygód „Szkoły dla uzdolnionych Xaviera”, której akcja rozpoczyna się przed ich występem w ramach „Ultimate Spider-Mana”.

Ludzkość obawia się mutantów. Trask Industries, odpowiadając na społeczną potrzebę, tworzy gigantyczne roboty – Sentinele – mające podjąć walkę z osobami obdarzonymi genem X. Odpowiedzią jest powstanie Bractwa Mutantów pod wodzą Magneto – mistrza pól elektromagnetycznych, którego celem jest zapewnienie homo superior władzy nad Ziemią wszelkimi środkami. Nie ma się więc co dziwić, że organizacja ta uznawana jest za terrorystyczną. Są również ambasadorzy pokojowej koegzystencji ludzi i mutantów, tacy jak profesor Charles Xavier – telepata poruszający się na wózku inwalidzkim – który przy pomocy Cerebro – maszyny zwielokrotniającej jego umiejętności – wyszukuje i szkoli młodych mutantów tak, aby mogli wykorzystać swoje nadzwyczajne umiejętności dla dobra ogółu mieszkańców planety. W całym tym przedsięwzięciu pomaga mu młoda telepatka i telekinetyk – Jean Grey aka Marvel Girl – trafiając kolejno na Beasta, Storm i Colossusa oraz sprowadzając ich do szkoły Xaviera, w której czeka na nich polowy przywódca drużyny – Cyclops. Tymczasem słynny mutant najemnik o adamantowych pazurach i czynniku gojącym przyjął właśnie zlecenie Magneto na pozbycie się Charlesa Xaviera.

Na tom składają się zeszyty 1-12 oraz zeszyt oznaczony 1/2 serii regularnej, czyli dwa pełne „story arki”, tj. „Ludzie przyszłości” i „Powrót do broni X” z jednozeszytowym fillerem zatytułowanym „Ceremonia pogrzebowa” pośrodku.

x-men-ultimate-plansza.jpg

Już po opisie zalążka fabuły można odnieść wrażenie, że wszystko tu będzie zaskakująco znajome, choć nieco inne. Taki urok reinterpretacji historii, którą większość czytelników zna dość dobrze. Już na początku Millar nie pozostawia wątpliwości – nie będziemy się zajmować tymi postaciami, które nie są dostatecznie rozpoznawalne, nie uświadczycie więc tu Angela, ale za to mutanci z tak zwanej „drugiej genezy” przejdą na pierwszy plan. Po wtóre wszystko dzieje się tu zaskakująco szybko, a przy tym jednocześnie, w odróżnieniu od „Ultimate Spider-Mana”, bez jakiegoś większego pomysłu i planu poza dyrektywą, aby było na czasie i bardziej ekstremalnie. W efekcie fabuła gna na łeb na szyję, a postacie rzucają odniesieniami do popkultury lat dwutysięcznych. Te ostatnie nie starzeją się najlepiej i z czasem mogą okazać się lekko nieczytelne (czytaj: już czyta się to trochę dziwnie). Abstrahując od wstępnego kręcenia nosem, czyta się to całkiem sprawnie i przyjemnie – scenarzysta umie poprowadzić całość poprzez organiczne, wypełnione humorem dialogi, brakuje jednakże nieco miejsca, żeby relacje mogły się wiarygodnie zbudować, a motywacje wybrzmieć. Z założenia pierwsza z historii to zbudowanie całego mutanckiego świata w uniwersum Ziemi-1610, sprowokowanie zagrożenia ze strony Bractwa Mutantów i pokonanie zagrożenia przez uczniów Xaviera, a po drodze cudowne nawrócenia się zarówno Cyclopsa, jak i Wolverine'a (a to ci niespodzianka). Druga z historii to rozwijanie mitologii świata poprzez nawiązanie do relacji broni X w zakresie tworzenia i wykorzystywania mutantów (która jest znacznie szersza niż w przypadku głównej ciągłości fabularnej). Na dokładkę dostajemy miejscową wersję Nicka Fury'ego i S.H.I.E.L.D. Nie jest to jeszcze niestety przerysowany Samuel L. Jackson jak w przypadku późniejszych „Ultimates”, również spod pióra Millara, ale zawsze coś (co zabawne, to podobieństwo wizerunku postaci do aktora było podstawą castingu do późniejszych filmowych „Avengers”).

Oprawa graficzna idealnie odzwierciedla fabułę – jest równie mocno przerysowana i na siłę podkręcona ekstremalnością, przez co każdy mięsień pulsuje pod napiętą skórą niczym z legendarnych pod tym kątem lat dziewięćdziesiątych (choć przyznaję, że daje się już wyczuć tonowanie formy). W tym zakresie Andy i Adam Kubert robią świetną robotę, a ich lekko kanciasty, ekspresyjny styl działa znakomicie. W drugiej części tomu kunszt Kubertów wspomagają Tom Raney i Tom Derenick, przez co robi się jeszcze bardziej mrocznie i mięsiście.

Wydanie polskie to standard twardej, matowej oprawy, do którego przyzwyczaił nas już Egmont, charakterystyczny dla Klasyki Marvela. Niestety poza treścią zeszytów nie znajdziecie tu nic więcej. Żadnych okładek alternatywnych, wprowadzenia (które byłoby wskazane dla niezorientowanego w celu serii czytelnika) czy posłowia. Jedyne, na co możemy liczyć, to polecanki tomów krążących wokoło serii „Wojna królów”, „Ultimate Spider-Man” i czterech tomów serii „Wolverine by Jason Aaron”, co jest o tyle mylące, że dwie z trzech grup wymienionych pozycji dzieją się w zupełnie innym uniwersum niż przygody Ultimate X-Men, nie dotyczą więc tych samych postaci co przedstawione w niniejszym tomiku.

Podsumowanie

„Ultimate X-Men” to remake długiej i pogmatwanej historii mutantów, uaktualniony na okolice początku lat dwutysięcznych, który w pełni korzysta ze wszystkiego, co wiemy o postaciach, aby opowiedzieć coś syntetycznego, bazującego na najbardziej rozpoznawanych bohaterach i ugruntowanych relacjach w nieco bardziej dorosły – co nie znaczy, że dojrzalszy – sposób. Z tą świadomością, jeżeli Twoim celem jest poznawanie X-Men w nieco bardziej współczesnej odsłonie i nie będziesz się spodziewał, że wszystkie informacje tu zdobyte dadzą się przełożyć na główną ciągłość fabularną, możesz bawić się całkiem nieźle. Z drugiej strony, wybiegając w przyszłość i wiedząc, jak skończył się imprint „Ultimate”, nie jestem przekonany, czy seria jest warta czytelniczej inwestycji poza poziom ciekawego, niedosłownego streszczenia genezy mutantów. Ogólnie dostajemy tu rozrywkowe czytadełko, pozbawione niestety lekkości, swobody i kreatywnej przestrzeni, jakie przyświecały powstaniu serii „Ultimate Spider-Man”. Jeżeli kolekcjonujesz na półce wydarzenia w tym uniwersum – polecam. W każdym innym przypadku lektura przyjemna, choć nieobowiązkowa.

Oceny końcowe

4
Scenariusz
4
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
6
Przystępność*
4+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Mark Millar, Geoff Johns

Rysunki

Adam Kubert, Andy Kubert, Tom Raney, Tom Derenick, Aaron Lopresti

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

324

Tłumaczenie

Marcin Roszkowski

Data premiery

Październik 2020

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel Comics