„Uniwersum DC według Mike'a Mignoli” – recenzja komiksu

W październiku na polskim rynku debiutował komiks „Uniwersum DC według Mike'a Mignoli” wydany w ramach serii DC Deluxe. Czy warto po niego sięgnąć? Sprawdźcie naszą recenzję.

Mike Mignola to dziś twórca rozpoznawalny i szanowany. Mike Mignola to eksploracja folkloru, fascynacja twórczością Lovecrafta i nowoczesne podejście do narracji wizualnej, ale również niesamowicie charakterystyczny, przesycony czernią styl. Mike Mignola to Hellboy, Biuro Badań Paranormalnych i Obrony i wszystko, co tworzy jego mroczne, pełne wiedźm, duchów i upiorów uniwersum. Jednakże, jak każdy twórca, Mike Mignola gdzieś zaczynał i gdzieś wypłynął, zanim podjął się tworzenia swojego autorskiego świata. Otóż Mike zasłynął i zakorzenił się w świecie komiksowego mainstreamu bohaterów DC w roli rysownika, którą piastował od końcówki lat osiemdziesiątych do lat dwutysięcznych. Dzisiejszy bohater – „Uniwersum DC według Mike'a Mignoli” – to taki zbiorek jego występów w różnych seriach komiksowych, mniej i bardziej znanych, który pozwolił mu wykształcić charakterystyczny, dziś rozpoznawalny na całym świecie styl.

Na tomik składają się historie współtworzone przez Mignolę w okresie od 1987 do 2005 r. porozrzucane po różnych seriach, postaciach i gatunkach. Zaczynamy czterozeszytową miniserią o Widmowym Przybyszu w opowieści o próbie jego wytrwałości i prawdziwej mocy w starciu z Eclipso – inkarnacją boskiego gniewu. Ta część jest najbardziej archaiczna narracyjnie, a przez to trochę ciężkostrawna. Do tego najmocniej ze wszystkich zebranych historii brakuje kontekstu, który moglibyśmy dostać poprzez publikacje na rodzimym rynku komiksowym. Nadto Mignola jest mało Mignolowy w rysunkach. W efekcie przyjmuję tę opowieść w aspekcie czysto historycznym, nie zaś rozrywkowym (kwestia oczywiście subiektywna). Dalej mamy segment poświęcony Człowiekowi ze stali i jego mitologii w czterozeszytowej miniserii „Świat Kryptona” skupiającej się na wydarzeniach z historii planety od kilku tysięcy do kilku dni przed narodzinami Supermana. Gratka dla fanów postaci, choć niewiele z przedstawionych tu wydarzeń przyda się Wam do lektury bieżącej linii fabularnej. Po lekcji kosmicznej archeologii przechodzimy płynnie do „Action Comics” #600, „Supermana” #18 i #23 oraz „Action Comics Annual” #2, przenoszących wiedzę historyczną o Kryptonie na bardziej znane rewiry, z przygodami Człowieka ze stali w tle. Jest trochę mistycznie, trochę kosmicznie i trochę w klimacie walk gladiatorów. Co zabawne, jest tu segment pewnego wyobrażenia, jak wyglądałaby rzeczywistość wszechświata i Ziemi, gdyby Kryptonijczycy hurtem opuścili swoją rodzimą planetę i o ironio... scenariusz dziwnie przypomina założenia fabuły „Invincible” Roberta Kirkmana. Niestety w tym segmencie ciężko o satysfakcję, bo kończymy cliffhangerem odwołującym nas do przygód, których już nie uświadczymy na rynku polskim, nie ma więc co szczególnie angażować się w fabułę. Pędząc dalej zahaczymy o przygody Potwora z bagien w historii „Drzewa jak bogowie” Neila Gaimana i niewątpliwie każdy fan twórczości kultowego Alana Moore'a znajdzie tu coś dla siebie, jako że Gaiman nigdy nie ukrywał swojej inspiracji Potworem w wersji stworzonej przez autora Watchmen (co płynnie koresponduje z trzytomowym wydaniem przygód Potwora w interpretacji Moore'a, jakie dostaliśmy na polskim rynku). Dalej, aż do okładki, czeka nas Batman i to – w mojej ocenie – najlepsze co ten tomik będzie miał do zaoferowania. Historie będą krótkie, ale zamknięte, przez co i lektura przyjemniejsza. „Sanktuarium” – najjaśniejszy punkt całości – jest tak mroczne, jak moglibyśmy się spodziewać, aż czuć rękę Mignoli przy fabule pomiędzy grafikami poskręcanych macek i obnażonych trupich zębów. To jedna z tych historii, w których moce nadprzyrodzone są niezwykle aktywne lub też nie ma ich wcale, zależnie od naszej interpretacji. Może to tylko majaki... ale czy na pewno? Na ostatniej prostej czeka nas jeszcze krótki „Gaz śmierci” w wydaniu Black & White & Red, trochę wtórny fabularnie, ale świetny artystycznie, oraz „Gdyby człek z gliny powstał” będący historią Clayface'a stylizowaną strukturalnie i fabularnie na opowieści o Człowieku Nietoperzu z lat 40. Już słyszę jęki niezadowolenia, ale dajcie tej historii szansę. Jest ciekawym eksperymentem o ile, przyjmując ją, zrozumiemy cel stylizacyjnych zabiegów twórców. Świadomie nie poruszam tu bliższych kwestii fabularnych, bo szczerze – w tym wydaniu mają one znaczenie drugorzędne. Jasne, czasem któryś scenarzysta z marszu zretconuje coś, co zobaczyliśmy kilka stron wcześniej, ale jeżeli sięgacie po publikację o takim, a nie innym tytule, to niewątpliwie Wasz cel jest jasny i precyzyjny, tak jak i cel wydawcy w umieszczeniu nazwiska twórcy w nazwie albumu.

Całościowo „Uniwersum DC według Mike'a Mignoli” to ciekawe przeżycie czytelnicze, pomimo faktu, że składa się z opowieści powyrywanych z kontekstu. W praktyce ciężko przywiązać się do jakiegokolwiek z pojedynczych bohaterów – taki urok tego typu wydań zbiorczych. Jasne, to historia rozwoju indywidualnego twórcy jako takiego, ale również świetny materiał na zajęcia z historii sztuki komiksowej, idealnie obrazujący ewolucję od bloczkowego tłumaczenia wydarzeń do organicznego prowadzenia historii przez narrację wizualną i krótkie, acz treściwe dialogi. Co dla mnie było najprzyjemniejsze, to odkrywanie jak z czasem rośnie nasycenie Mignolą w Mignoli do poziomu w którym, z uwagi na udział artysty przy fabule, dostajemy historię tak charakterystyczną dla jego późniejszej twórczości, że gdyby podmienić w niej Batmana na Hellboya, niewielu by się zorientowało.

Artystycznie, nie powinno być zaskoczeniem, że jest tu głównie sam Mike Mignola, we wszystkich odmianach, odcieniach i... stylach. O ile na kolejnych kartach widać, jak styl rysownika staje się bardziej wyrazisty, kanciasty i prosty, a negatywna przestrzeń czerni zaczyna coraz to bardziej zalewać kadry, to znajdziemy tu również zeszyty, w które ilustruje on wyjątkowo nietypowo jak na siebie w towarzystwie innych rysowników – realistycznie i bardziej superbohatersko. Powyższe udowadnia, że styl artysty niejednym obliczem stoi, a czasami droga do rozpoznawalności bywa szlakiem przez silną inspirację dziełami innych twórców. W ostateczności lepiej oczywiście być Mignolą niż drugim Jurgensem i marką samą w sobie. Brawa za różnorodność, aplauz za artystyczną konsekwencję i odnalezienie własnego, charakterystycznego stylu.

Komiks w polskiej wersji wydany został w powiększonym formacie w ramach serii DC Deluxe, w twardej oprawie z obwolutą. Poza treścią samych zeszytów komiksowych składających się na poszczególne miniserie znajdziemy w nim sporą ilość okładek zeszytów regularnych i alternatywnych, jakie Mignola tworzył dla DC na przestrzeni czasu (wiedzieliście, że oryginalne okładki „Batmana: Śmierci w rodzinie” są autorstwa właśnie Mignoli?). Całość działa niczym swoisty artbook twórcy (minus kilka części ilustrowanych przez inne osoby, a załączonych dla iluzorycznej spójności), choć znajdzie się pewnie ktoś, dla kogo rozdzielające miniserie komiksowe zestawy okładek zeszytów niezwiązanych z tym tomem wydadzą się odrobinę konfundujące. Trochę szkoda, że w wydaniu nie znalazły się ani „Gotham w świetle lamp gazowych” ani „Zagłada, która przybyła do Gotham”, z którymi całość prezentowałaby się bardziej kompletnie, ale i tak wydanie pozwala wybrać się w swoistą wyprawę śladami twórcy od jego początków aż do momentu, w którym znalazł się on dziś. Co ciekawe, w ramach okładek zebranych w formie dodatków znajdziemy okładki właśnie tych dwóch kultowych pozycji. Nieładnie DC. To jak pokazać, że deser jest w lodówce, ale go nie zaserwować, obserwując śliniących się gości. Na finał wydanie wieńczy posłowie Kamila Śmiałkowskiego systematyzujące podróż po rozwoju artysty, jakiej byliśmy świadkami.

Podsumowanie

To wydanie zbiorcze trochę Was oszuka. „Uniwersum” w nazwie sugerowałoby spójną, fabularną całość, podczas gdy to kilka historii, których wspólnym mianownikiem jest udział tytułowego Mike'a Mignoli, zanim cały komiksowy świat poznał, kim Mike Mignola jest. W sumie to zrozumiałe, bo tytuł „Historie, z którymi Mignola miał cokolwiek wspólnego” gorzej brzmi. Co ciekawe, nie znajdziecie tu tych historii z DC, z którymi moglibyście Mignolę kojarzyć, nie będzie więc ani „Gotham w świetle lamp gazowych”, ani „Zagłady, która przybyła do Gotham”. W sumie też nie ma się co dziwić, bo każda z tych pozycji spokojnie uciągnęłaby własne wydanie. Co więc w praktyce dostajemy? Drogę twórczości Mignoli od czasów, kiedy jego styl nie był jeszcze tak charakterystyczny, poprzez różne porozrzucane po bohaterach i ciągłościach fabularnych opowieści, ze zmieniającym się uniwersum DC i sposobem komiksowej narracji w tle. Dla fanów twórcy – ciekawa historycznie pozycja. Dla niedzielnego czytelnika – zestaw opowieści, które pojawią się znikąd i urwą bez ciągu dalszego, początkowo w odrobinę archaicznej narracji, co najistotniejsze, w strukturze opowieści diametralnie innej od tej, do której przyzwyczaił nas Mignola w „Hellboyu”. Z tymi zastrzeżeniami – lektura ciekawa, choć nie dla każdego.

Oceny końcowe

4
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
6
Wydanie
6
Przystępność*
5
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

32319568o.jpg

Specyfikacja

Scenariusz

Paul Kupperberg, John Byrne, Roger Stern, Jerry Ordway, George Pérez, Neil Gaiman

Rysunki

Mike Mignola

Oprawa

twarda z obwolutą

Druk

Kolor

Liczba stron

400

Tłumaczenie

Tomasz Sidorkiewicz

Data premiery

Październik 2020

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / DC