W starym kinie #21: „West Side Story” (1961). W oczekiwaniu na Tofifest 2021

Zapraszamy na kolejną wyprawę do burzliwych czasów systemu studyjnego, pierwszych gwiazd kina, wielkich spięć na linii producent-reżyser, Kodeksu Haysa oraz wyraźnie widocznych granic między dobrem a złem. W cyklu „W starym kinie” omawiamy filmy z okresu klasycznego kina hollywoodzkiego, które godne są Waszej uwagi. Dziś, z okazji zbliżającej się 19. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest, skupimy się na „West Side Story”, musicalu z 1961 roku w reżyserii Roberta Wise’a i Jerome’a Robbinsa.

Najsłynniejszy musical w historii kina obchodzi w tym roku swoje 60. urodziny. Film wyświetlany będzie w Toruniu na dużym ekranie 30 czerwca.

„West Side Story” bazuje na popkulturowo nieśmiertelnym tropie tragicznej i zakazanej miłości Romea i Julii. W musicalu szekspirowscy zakochani reprezentują typowe dla manhattańskiego krajobrazu lat 50. grupy nizin społecznych – dopiero przekraczających bramy Ameryki latynoskich imigrantów oraz zasymilowanych młodzianów będących potomkami przybyszów z Europy. W tej adaptacji Szekspira, Kapuletich odgrywają zatem pełni południowego temperamentu Latynosi i ich gang „Sharków”; a Montekimi są buntowniczy potomkowie Polaków i Irlandczyków ze swoją szajką „Jetsów”. W centrum tej multietnicznej afery znajduje się Bogu ducha winna para kochanków – cnotliwa Maria (Natalie Wood), siostra przywódcy „Sharków” (George Chakiris) oraz Tony (Richard Beymer), zresocjalizowany ex-„Jet”, który w przeciwieństwie do swoich rówieśników nie próżnuje i dorabia w okolicznym sklepie. Mimo starań zakochanych, zwaśnione bandy przygotowują się do rozstrzygającej bójki o terytorium.

Pomysł na uwspółcześnioną, musicalową wersję historii najsłynniejszych kochanków świata po raz pierwszy pojawił się w drugiej połowie lat 40. Jerome Robbins, już wówczas uznany broadwayowski reżyser i choreograf, zaproponował Leonardowi Bernsteinowi (kompozytorowi) i Arthurowi Laurentsowi (scenarzyście) współpracę nad projektem skupiającym się wokół konfliktu między katolikami a Żydami współżyjącymi w Lower East Side. Prace nad dziełem ruszyły, ale koncept rozpadł się, gdy pomysłodawcy uznali, że jest w nim zbyt dużo podobieństw do wcześniejszych sztuk. „East Side Story” zostało porzucone na kilka lat, po to by wrócić w zmienionej formie w 1955 roku. Ekipę uzupełniono o autora piosenek Stephena Sondheima, a fabularne tło zwrócono w stronę bardziej aktualnych wydarzeń – rozwoju młodocianych gangów i boomu emigracyjnego z Portoryko. Pomimo braku wygranej Nagrody Tony’ego dla najlepszego musicalu w 1958, sztuka osiągnęła duży sukces zarówno na Broadwayu, jak i poza nim. Robbins zwrócił na siebie uwagę filmowców i zadebiutował za kamerą.

Z racji niewielkiego doświadczenia filmowego Robbinsa i zapewnienia twórczego balansu, na stanowisku reżysera zatrudniono również Roberta Wise’a. Multi-gatunkowe doświadczenie drugiego z panów zapewniło gwarancję czysto reżyserskiego fachu, podczas gdy Robbins odpowiedzialny był za choreografię scen tanecznych. Perfekcjonizm Robbinsa, zakładający ciągłe powtórki i ekstremalne warunki pracy dla aktorów, poskutkował ostatecznym zwolnieniem choreografa z powodu opóźnienia produkcji, przez co jego pracę kontynuowano z pomocą asystentów. Scenariusz napisany został przez Ernesta Lehmana („Sabrina”, „Północ, północny zachód”), a swą maestrię muzyczną na srebrny ekran przeniósł wyjątkowo eklektyczny Bernstein, który w kinie gościł pierwszy raz od czasu skomponowania ścieżki muzycznej do „Na nabrzeżach”. Inicjatorów triumfu filmowego „West Side Story” jest jednak znacznie więcej. Trudno nie wspomnieć choćby o mieniących się rozmaitymi kolorami setach autorstwa pary scenografów Borisa Levena i Victora A. Gangelina; przykuwających wzrok kostiumach wg projektów Irene Sharaff; czy też energicznym i wiernie służącym estetyce reżyserów montażu Thomasa Stanforda.

Prolog do filmu kręcono w miejscu dzisiejszego kompleksu apartamentów Lincoln Towers. Upper West Side jest dziś dzielnicą zamożną, manhattańskim ośrodkiem kultury i inteligencji.

Gdyby nie tytaniczna i niesamowicie efektowna praca aktorów, „West Side Story” – nawet przy całym swym audiowizualnym i techniczno-dekoratorskim kunszcie – mógłby stać się po prostu kolejnym filmowym musicalem. To właśnie te niezwykle atletyczne, żywiołowe i impulsywne wręcz występy aktorów i aktorek wysuwają się w filmie na pierwszy plan i stanowią o nieocenionej wartości faktu ich rejestracji na kamerze. Układy taneczne według choreografii Robbinsa przykuwają oko swą rytmicznością, pomysłowymi przejściami oraz stylem łączącym w sobie latynoską elegancję wraz z agresywnością „Jetsów”. Zdumiewające jest to, że – pomimo iż są to zawsze aranżacje zbiorowe, zakładające uczestnictwo dość pokaźnych grup – zauważalny jest w nich pierwiastek osobisty, świadczący o indywidualizmie i odrębności każdego z tancerzy. Niemal wszyscy bohaterowie, którzy z łatwością mogliby zostać zdegradowani do miana gustownego tła, odznaczają się w filmie charakterem. W tej kwestii na osobną uwagę zasługuje istnienie w obsadzie postaci Anybodys (Susan Oakes), nastolatki utożsamiającej się jako chłopak, będącej jednym z nielicznych przykładów reprezentacji osób transpłciowych w starym Hollywoodzie.

Muzyka Bernsteina wraz z – nieco zmienionymi względem broadwayowskiej wersji – piosenkami Sondheima zaskakują swą hybrydowością i różnorodnością konwencji. Kompozycje amerykańskiego dyrygenta w najbardziej kuriozalny, a przy tym zupełnie uzasadniony sposób spajają utożsamiany z „Jetsami” jazz, rytmy latynoskie i typowo hollywoodzką symfoniczność, nadając przy tym każdej z grup charakterystyczną muzyczną tożsamość. Jest tutaj obecna zarówno wrażliwość południowa, jak i nieco bardziej stonowane zacięcie mainstreamowo-amerykańskie, miksujące ze sobą improwizacyjność jazzu z orkiestralną filmowością spod znaku wielkich kompozycji oscarowych blockbusterów. Najlepszą próbką wartości „West Side Story” pod względem muzyczno-organizacyjnym niech będzie scena potańcówki będąca jednocześnie wizualizacją kulturowego starcia obu grup. Iście koncertowe manewrowanie między przeróżnymi stylami, które znalazło się w tej sekwencji, jest po dziś dzień znakiem firmowym twórczości Bernsteina. Piosenki zestarzały się nieco gorzej, zatem w kilku miejscach trącić mogą klasyczną hollywoodzką archaicznością. Nie przeszkadza to jednak w docenieniu ich błyskotliwości. Ta przejawia się choćby – tak jak u Bernsteina – za sprawą wachlarza kreatywnych rozwiązań. Mamy bowiem w „West Side Story” uderzające letnim romantyzmem utwory jak „Maria” czy „I feel pretty”, bardziej intensywne i dzikie „Cool” i „Gee, Officer Krupke”, czy wreszcie pełne pasji i tekstualnie przewrotnie jak „America”.

Co z tego, że to Natalie Wood i Richard Beymera określono gwiazdami projektu. Nagrodzeni Oscarami Rita Moreno i George Chakiris lśnią w filmie zdecydowanie najjaśniej.

Film Wise’a i Robbinsa to tętniące życiem kino, które chwyta za serce od wypstrykanej palcami sekwencji otwierającej. Kamera w „West Side Story” rozsadza wcześniej przykutą do projektu scenę teatralną do ogromnych rozmiarów żywej scenerii ulicznej ograniczonej jedynie reżyserską wyobraźnią. Mimo iż film w sporej części kręcony był w warunkach studyjnych, ma się poczucie obcowania z obrazem ulicznym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Duch upalnego i udręczonego społecznymi bolączkami Nowego Jorku lat 50. wydaje się przenikać każdy precyzyjnie skomponowany kadr. Realizm społeczny („West Side Story” dotyka takich tematów jak rasizm, klasizm, traktowanie kobiet czy tożsamość narodowa) wiąże się tutaj z pełnym ekspresji muzyczno-tanecznym wyolbrzymieniem; gniew i niezgoda wyrażane są tupotem stóp, deklaracje – gwałtownymi ruchami ramion, a podsycona przemocą instytucjonalną walka między frakcjami staje się najbardziej zaciekłym pojedynkiem tanecznym. Kto by pomyślał, że połączenie szesnastowiecznego dramatu, emigracji latynoskiej i młodocianych gangów przyniesie 10 Nagród Akademii Filmowej i najbardziej roztańczony musical w historii kina.

W Polsce „West Side Story” nie doczekało się swojego wydania Blu-ray, ale z pomocą przychodzą tym razem rynki zagraniczne. Wydanie z polską wersją w postaci napisów znajdziemy między innymi we Włoszech oraz Hiszpanii. W Stanach Zjednoczonych znajdziemy z kolei limitowane wydanie z okazji 50. rocznicy kinowej premiery, które zostało wyposażone w książeczkę oraz kolekcjonerskie pocztówki imitujące międzynarodowe plakaty filmu – jedna z nich przedstawia nawet polską wersję.

Wydanie Blu-ray z filmem West Side Story

zdj. United Artists / MGM