Dzięki uprzejmości organizatorów, złożyliśmy w sobotę wizytę na odbywającym się w podwarszawskim Nadarzynie Warsaw Comic Conie. Mamy dla Was kilka przemyśleń po tym, co tam zobaczyliśmy.
Warsaw Comic Con w Nadarzynie został zorganizowany dla pieniędzy. Wszystko, co działo się wokół tej imprezy wskazuje, że organizator, czyli Ptak Warsaw Expo, chciał w swojej hali wystawienniczej pod Warszawą stworzyć imprezę, która wykorzysta obecną popkulturową modę na wszystko, co geekowskie oraz szum, który co roku rozpętuje się wokół podobnych imprez w San Diego czy Nowym Jorku. I nie ma w tym nic złego! Nie ma co się okłamywać, największe Comic-Cony na świecie to obecnie ogromne machiny do generowania zysków i w biznesie organizowania targów z pewnością stoją w czołówce największych tego typu imprez na świecie. Poza tym większość celebrowanych na tych wydarzeniach filmów czy seriali także ma za zadanie generować ogromne przychody dla swoich producentów. Krytykowanie samej chęci zarobku byłoby w tym przypadku oczywistą hipokryzją. To, jak do tego zarabiania się zabierasz, ma jednak znaczenie. Gdy zapominasz, że cały ten geekowski biznes opiera się na pasji do opowiadanych historii, tracisz z oczu to, co najważniejsze. Można wypełnić hale całym mnóstwem licencjonowanych produktów, makietami, klockami Lego i drugoplanowymi gwiazdami wybranych seriali, ale jeśli organizatorzy spychają same historie, dyskusje o nich, czy spotkania z ich twórcami na margines, to ja nie mam tam za bardzo czego szukać. Warsaw Comic Con, który odwiedziłem w sobotę rano, okazał się być imprezą z niewykorzystanym potencjałem, która poza kubkami i koszulkami nie miała zbyt wiele do zaoferowania.
Jeśli dotarły do was jakiekolwiek informacje o imprezie, to z pewnością wiecie jakim koszmarem dla niezmotoryzowanych była kwestia dojazdu z centrum Warszawy do Nadarzyna. Pomny wielu doniesień o problemach z darmowymi autobusami w czwartek i piątek, postanowiłem dojechać na teren targów komunikacją miejską. Ku mojemu przerażeniu okazało się jednak, że autobus nr 703 był na 10 minut przed odjazdem tak samo zapchany, jak rzekomo zapchane były autobusy podstawione przez organizatorów. Po długiej i nieprzyjemnej podróży wszyscy z zażenowaniem zaobserwowali, że jadący obok nas bus Comic Conu jechał prawie pusty. Trzeba było zaufać organizatorom, powiecie, i w pewnym sensie jest w tym trochę racji, ale przesłanie całej tej sytuacji jest takie, że jakkolwiek by się do tego nie zabierać, dojazd do Nadarzyna jest beznadziejny i dla wielu osób był z pewnością najbardziej stresującym elementem całej imprezy.
Samo wejście na teren konwentu było bardzo sprawne, kilka minut po 10:00 nie było już żadnych kolejek. Szybko okazało się, że po prostu frekwencja nie była oszałamiająca. Trudno mówić o kompletnych pustkach, ale wiele salek było pustych, a wielkiemu otwarciu z udziałem gwiazd, które było zaplanowane na 11:00, groziła frekwencyjna porażka. Organizatorzy wymyślili sobie system dzielący odwiedzających imprezę na dwie kasty, z których ta bardziej skora do wydawania pieniędzy mogła usiąść na krzesełkach, których setki ustawione były pod sceną, zaś reszta musiała zadowolić się tłoczeniem za metalowymi barierkami odgradzającymi przestrzeń głównej sceny od reszty hali. Niestety efekt był taki, że kilka minut przed jedenastą większość krzesełek była pusta, na co organizatorzy najpierw zareagowali twierdząc, że otwarcie opóźni się ze względu na ogromne kolejki do wejścia (nie widziałem wejść w tamtym momencie, ale ani przy wchodzeniu, ani wychodzeniu żadnych kolejek nie uświadczyłem), później zaś po prostu wpuścili całą masę uczestników z tańszymi biletami do luksusowej strefy z krzesełkami, chyba po to, żeby oszczędzić „gwiazdom” zażenowania. Z blisko półgodzinnym opóźnieniem na scenie pojawili się Jan A.P. Kaczmarek, Melissa Ponzio, Nadia Hilker, Olga Fonda, RJ Mitte (który po początkowym wywołaniu nie pojawił się na scenie – „gwiazdy tak mają”), Thor Bjornsson oraz Carice Van Houten. Oczywiście przed nimi nie mogło zabraknąć na scenie zarządzającego halą organizatora, który pogratulował sobie imprezy. Wizyta gwiazd na scenie była krótka, spoza barierek bardzo słabo było słychać dźwięk z głośników, zaś pytania redaktora naEkranie.pl dotyczyły głównie tego, jak gwiazdom podoba się Polska. Dziennikarze na konferencji prasowej nie mieli nic do powiedzenia, w końcu jedna osoba wydukała wymyślone na poczekaniu pytanie.
Przestrzeń pod sceną na kilka minut przed 11:00, za chwilę wpuszczona zostanie publiczność płacąca mniej
Trzeba przy tym wszystkim wspomnieć o kompletnym blamażu związanym z wizytą Charlesa Dance’a na konwencie. Dance był pierwszym gościem, którego wizytę ogłosili organizatorzy, nazwiskiem, które z pewnością napędzało sprzedaż biletów i do samego końca było obecne w materiałach promocyjnych. Jakiś tydzień przed imprezą coś zaczęło być podejrzane. Dance zniknął z części (nie wszystkich) rozpisek i reklam, fani zaczęli się domyślać, że odwołał swoją wizytę, ale organizatorzy przekonywali, że nic nie jest jeszcze przesądzone i aktor (być może) pojawi się w niedzielę na imprezie. Ku niczyjemu zaskoczeniu, w sobotę oficjalnie ogłoszono, że jednak nie przyjedzie. W tym wszystkim oburzający wcale nie jest fakt odwołania wizyty – wypadki się zdarzają, nie wiemy dlaczego Dance zdecydował się nie przyjechać, może po prostu miał taki kontrakt i miał do tego prawo. To, w jaki sposób ta informacja jest przekazana uczestnikom ma jednak znaczenie. Prawdopodobny brak przyjazdu aktora do końca był de facto ukrywany. Zabrakło szczerości wobec widzów, którzy zapłacili niemałe pieniądze za wstęp na imprezę, zabrakło klasy w ponoszeniu organizacyjnej porażki. Jeśli impreza się jeszcze kiedykolwiek odbędzie, szczerość i transparentność to cechy, których organizatorzy powinni się nauczyć. Marketing i PR rządzą się własnymi prawami, ale jeśli organizujesz festiwal i w ostatniej chwili ogłaszasz, że headliner nie przyjedzie, jesteś winien swoim klientom co najmniej przeprosiny.
Czego oprócz Charlesa Dance’a nie było na Warsaw Comic Conie? Prawie nieobecne były teksty popkulturowe w swojej pierwotnej formie, a także dyskusje o nich, czy spotkania z twórcami. Stoisk, na których można było kupić komiks była garstka, to samo dotyczy prelekcji czy dyskusji w programie, przynajmniej w sobotę, kiedy to miało przecież dziać się najwięcej (bilety na sobotę i niedzielę były droższe). Zabrakło także atrakcyjnych spotkań z twórcami, było trochę artystów i pisarzy z Polski, którzy z pewnością przyciągnęli swoich fanów, ale jak na imprezę, która porównuje się do największych na świecie, było tego zdecydowanie za mało. Comic Con chciał postawić się w wyższej lidze od Pyrkonu czy MFKiG w Łodzi przez stawianie się raczej obok amerykańskich imprez tego typu. Co z tego, skoro średni Comic Con w Stanach pozwoliłby mi spotkać się z twórcami ulubionych komiksów z Marvela i Image, wziąć udział w dziesiątkach poświęconych im paneli, czy zdobyć podpis artystów na okładce prawdziwego, papierowego komiksu, których w ogóle ze świecą było szukać na wydarzeniu, które komiks ma w nazwie. Kompletne zignorowanie komiksu to kolejny dowód na to, że organizatorzy mieli merytoryczne względy w poważaniu.
Pusta "sala kinowa"
Fani innych mediów nie mieli wcale dużo lepiej. Seriale, przez obecność gwiazd, były chyba najmocniej celebrowanym na konwencie medium, ale celebracja ta była bardzo powierzchowna i ograniczona. Wszystko kręciło się głównie wokół Gry o tron i seriali Fox Polska, którzy byli partnerami wydarzenia. Obecność samych historii sprowadzała się jednak do wyświetlanych bez dźwięku odcinków zdaje się Outcastu w pustej „sali kinowej”. Nawet gdyby dźwięk się pojawił, to i tak zapewne nie byłoby wiele słychać, bo odgrodzenia przestrzeni były na hali tylko symboliczne i hałas z całego budynku rozchodził się po wszystkich pomieszczeniach. To wszystko utrudniało zbudowanie atmosfery konwentowej wspólnoty, bo trudno to zrobić tylko i wyłącznie wokół makiet rekwizytów z filmów oraz dziesiątek stoisk z licencjonowanymi produktami.
Comic Con można natomiast pochwalić od strony wszelkiej maści potrzeb fizjologicznych. Toalet, wewnątrz i na zewnątrz, było wystarczająco dużo, nie zabrakło także food trucków. Na zewnątrz było zresztą dużo ciekawiej niż wewnątrz, można było bowiem pozwiedzać całkiem ciekawą wystawę samochodów z filmów, na której były i pojazdy z Mad Maxa, i DeLorean z Powrotu do przyszłości, i pływający Lotus ze Szpiega, który mnie kochał. Takie atrakcje (których kilka było także wewnątrz) to powinien być jednak dodatek do warstwy merytorycznej, a nie istota imprezy. W drugiej hali odbywało się połączone z Comic Conem Good Game Expo, które wydawało się o tyle ciekawsze, że można na nim było faktycznie pograć w gry. Jako osoba kompletnie tym nie zainteresowana, nie korzystałem z tej części konwentu, ale podobna logika obcowania z istotą celebrowanej popkultury powinna towarzyszyć reszcie imprezy.
Do samochodów można było nawet wsiadać
Podsumowując, Warsaw Comic Con nie trafił w moje gusta, bo zabrał się za popkulturę w sposób najbardziej powierzchowny z możliwych, kompletnie ignorując to, co jest w niej najciekawsze. Zaoferował mnóstwo koszulek i breloków z Gwiezdnych wojen, jednocześnie nie poświęcając im żadnego panelu ani prelekcji, nie mówiąc o zaproszeniu jakiegokolwiek twórcy związanego z uniwersum. Niektóre fandomy w ogóle nie miały tam czego szukać, by wspomnieć choćby o kompletnej nieobecności Star Treka na konwencie. Mnóstwo szumu zostało zrobione wokół mało ekscytujących „gwiazd”, wokół których tworzona była niezasłużona otoczka ekskluzywności, tym bardziej niesmaczna ze względu na żenującą sytuację z Charlesem Dance’em. Czy Warsaw Comic Con da się w następnych latach uratować? Oczywiście, jest przecież całkiem porządna, pomijając kwestię słabej słyszalności z głośników, hala, jak widać są pieniądze do zainwestowania, brakuje tylko wrażliwości na popkulturę. Dopóki się ona nie pojawi, Pyrkon czy też inne tego typu imprezy wciąż będą lepszym wyborem niż „pierwszy Comic Con w Polsce.”