„Wonder Woman. Martwa ziemia” – recenzja komiksu. Zachwycająca dystopia z antycznym posmakiem

W lipcu nakładem wydawnictwa Egmont ukazał się komiks „Wonder Woman. Martwa ziemia”. Jak wypada alternatywna historia o przygodach najpopularniejszej superbohaterki DC Comics osadzona w postapokaliptycznej rzeczywistości? Sprawdźcie naszą recenzję.

Wonder Woman to, jak by nie było, członek słynnej superbohaterskiej Trójcy od DC Comics, mimo czego wydawniczo otrzymuje dużo mniej uwagi niż Batman czy Superman. To bowiem właśnie wokół tych ostatnich ogniskuje się większość wydarzeń we wszechświecie, mimo że jeden to człowiek przebierający się za nietoperza, a drugi – kosmita z wymarłej planety. Diana to z kolei, w zależności od wersji jej genezy, powstała z gliny i obdarzona boskimi mocami córka Królowej Amazonek lub też owoc lędźwi samego Zeusa. W praktyce to więc najbardziej osadzona w powszechnym, mitologicznym kontekście bohaterka, powinna być zatem tym, do kogo najłatwiej się odnieść, prawda? Nic bardziej mylnego, gdyż nasza protagonistka poza tym, że wywodzi swoje moce od magicznych aspektów rzeczywistości, to jest wręcz zbyt idealna. Kiedy wyrusza z tajemniczej wyspy Temiskiry wprost do świata ludzi, staje się bowiem ideą dobra, współczucia, zrozumienia i miłości, co dość mocno kontrastuje z jej potężnymi, fantastycznymi umiejętnościami. Nie ma się więc co dziwić, że kiedy scenarzyści puszczają wodze fantazji oraz tworzą wizje alternatywnych rzeczywistości i potencjalnych przyszłych wydarzeń, to ogniskują je wokół tych najbardziej charakterystycznych postaci. Zły Superman jako źródło mrocznej, autorytarnej rzeczywistości? Czemu nie. Batman, którego poniosły obsesje i potrzeba kontrolowania otaczającego go świata? Jasne, że tak. W tym wszystkim Wondie zwykle jawi się jako ostoja normalności, mniej lub bardziej spaczona doświadczeniem, zwykle skryta gdzieś na drugim planie opowieści. Tym bardziej z ciekawością przyjąłem doniesienia o historii, w której to Diana jest centrum zainteresowania, tym bardziej że za całość miał odpowiadać fabularnie i wizualnie Daniel Warren Johnson. Nic Wam to nie mówi? Zaufajcie mi, to twórca niezwykle ambitny i charakterystyczny, a przede wszystkim jeden z tych niewielu, którzy łącząc funkcję scenarzysty i ilustratora, nie dają się zwieść tworzeniu wyłącznie ładnych scen, ale świadomie wykorzystują pełen warsztat narracji wizualnej dla stworzenia spójnej, solidnej fabuły. Zapachniało więc autorskim dziełem z pomysłem. Z takim też kontekstem zasiadłem do lektury.

Nieodległa przyszłość. Zarośnięte pnączami ruiny przemierza w strachu kilkuosobowa grupa zbieraczy pod przywództwem nastoletniej Dee. Ich rozmowy wypełnia strach przed tym, co zrobi z nimi przywódca Theyden, jeżeli wrócą z pustymi rękoma. Nagle atakuje ich makabrycznie groteskowa istota nazywana przez naszych bohaterów hydrą. W ferworze starcia i w wyniku kilku nieopacznych ruchów ziemia ustępuje pod nogami naszych bohaterów i spadając, rozbijają coś w rodzaju kapsuły. Kiedy już wydaje się, że hydra rozedrze ich na strzępy, nastolatków ratuje tajemnicza kobieta w stroju do kriohibernacji, najwyraźniej awaryjnie uwolniona z równie tajemniczej kapsuły. Kilka szybkich niezgrabnych ciosów i przeciwnik zostaje powalony ku niesamowitemu zdziwieniu Dee i jej kompanów. Szerszy plan ukazuje czytelnikowi potężną podziemną jaskinię, w której dopatrzyć się można długich krętych schodów, gigantycznej monety i animatronicznego dinozaura... Niestety nasza nowa bohaterka kompletnie nic nie pamięta ze swojej przesłości poza strzępami infomacji i przeświadczeniem, że jest dużo słabsza niż zwykła być. Niewiele zmienia spacer po wspomnianych krętych schodach do pomieszczenia, w którym zastać można wyschnięty szkielet w stroju nietoperza. Tak rozpoczyna się droga ku odzyskaniu swojej tożsamości niegdysiejszej obrończyni ludzkości, przebudzonej w świecie po nuklearnej zagładzie, gdzie ludzie funkcjonują w drobnych społecznościach rządzonych przez lokalnych despotów i żyją ze zbieractwa reliktów po starym świecie. Czy Dee i jej kompani mogą ufać Dianie dotkniętej amnezją oraz, co istotniejsze, czy Diana może ufać swoim nowym sprzymierzeńcom? Dlaczego Diana została zahibernowana i jakim cudem nie pamięta wydarzeń prowadzących do zagłady planety? Przede wszystkim zaś – gdzie podziali się wszyscy bohaterowie tego świata w obliczu armagedonu?

Wonder Woman Martwa Ziemia plansza

Historia nie zawiodła mnie ani na chwilę. Zaskakujące pomysły przechodziły w jeszcze ciekawsze zwroty akcji, aby zaserwować nam raz po raz ten słodki, komiksowy absurd, w niezwykle mrocznej i krwawej estetyce. Jasne, owa „komiksowość” może miejscami zaskoczyć zbyt mocno, co poniektórych wybijając z historii z obrzydzeniem, ale nie oszukujmy się, nie trzymacie w ręku opowieści dla młodszych czytelników. Do tego tempo lektury będzie płynnie przechodzić od wypełnionych ekspozycją (ale nieprzeładowanych nią) scen do niezwykle dynamicznych, pełnych energii scen akcji. Oczywiście autor tworzy własną mitologię tego kieszonkowego wszechświata, więc tu i ówdzie będzie musiał pomajstrować przy genezie naszej bohaterki tak, aby wszystko sprawnie zadziałało i spięło się w spójną całość. Nie bójcie się jednak – te segmenty będą organicznie porozsiewane po całej opowieści, odkrywając przed nami kolejne elementy przeszłości tej inkarnacji Wonder Woman. Tak też rysuje się hybrydalna geneza naszej protagonistki, w której wprawdzie powstała ona z gliny, ale zmieszanej z podstępem zdobytej krwi greckiego Panteonu, w wyniku czego nosi magiczne bransolety pozwalające jej obniżać poziom mocy, ale i panować nad chaotyczną boską naturą. Reasumując, wszystko tu jest świetnie przemyślane i złożone w spójną, budzącą rosnącą ciekawość całość, aż do spektakularnego finału na hollywoodzką skalę. W praktyce to najlepsze elementy najbardziej znanych Wam dystopijnych motywów okraszone superbohaterskim, mainstreamowym światem i podane w kolejnych, uzależniających dawkach. Czego chcieć więcej od fabuły Waszego komiksu?

Oprawa wizualna „Martwej ziemi” jest niesamowita pod wieloma względami. Niby nie ma tu hiperrealizmu czy jakichś szczególnych technicznych wodotrysków, ale całość prezentuje się niezwykle spójnie z fabułą, jaką ilustruje, dając fenomenalne ogólne wrażenie. W efekcie mamy niezwykle szarpaną, miejscami karykaturalną kreskę wypełnioną w większości płaskimi przygaszonymi kolorami. Z kadru na kard, w zależności od perspektywy czy stopnia dynamizmu danej sceny, ilość detali potrafi się diametralnie zmieniać od niezwykłego bogactwa do jedynie zarysowania konturów postaci na tle kolorowych ścian, konturów i sylwetek. Zupełnie jakby autor wiedział, kiedy będziemy potrzebować większej szczegółowości dla pełnego odbioru, a kiedy nie. Mamy więc niezwykle pięknie przedstawiony brud i brzydotę na tle opustoszałych przestrzeni, ruin i genialnych modeli maszkar (tutaj nawet Wonder Woman nie wypada tak pięknie, jak bylibyśmy do tego przyzwyczajeni). Czego chcieć więcej? Oto coś na deser – liternictwo onomatopei. Niby szczegół, ale – jak kiedyś już pisywałem – lubię, jak nie są wyłącznie dodanymi w postprodukcji fontami, a przemyślanymi na etapie kompozycji kadru, żywymi elementami przedstawianego świata. Tu jednak autor wszedł na zupełnie inny poziom. Nie tylko będą one wkomponowane w poszczególne panele, nie tylko sposób ich nakreślenia będzie korespondował z emocjami danej sceny, ale podobnie jak ilustracje, będą się upraszczać wraz z odległością od źródła dźwięku. Tym samym dany hałas mający silny wyraz w danym ujęciu ze znacznej odległości może zostać zredukowany do drobnego, rwanego szlaczka. Proste, komunikatywne, genialne. Polecam zwrócić na to uwagę przy lekturze.

Wonder Woman Martwa Ziemia plansza

Wydanie polskie to powiększony format w twardej oprawie, w standardzie dotychczasowych tytułów z imprintu DC Black Label, czyli i na wysokość, i na szerokość. W zakresie dodatków dostajemy kilka materiałów promocyjnych serii, okładki alternatywne, szkicownik i projekty modeli postaci.

Podsumowanie

Nie pamiętam, kiedy ostatnio bawiłem się tak dobrze przy lekturze postapokaliptycznej opowieści z alternatywnej linii czasowej. Mamy ich już na rynku kilka, więc łatwo o suche porównania, chociażby z „Batmanem: Ostatnim Rycerzem na Ziemi”. Jakkolwiek obie pozycje to dystopie zogniskowane na konkretnego mainstreamowego bohatera, to „Ostatni Rycerz...” wyrasta z długiego runu Scotta Snydera w serii regularnej i jest dużo bardziej hermetyczny. W opozycji do tego, „Martwa ziemia” to jeden spójny, konsekwentny, przemyślany pomysł, w którym jeżeli autor coś modyfikuje w utartej mitologii postaci, to możecie być pewni, że będzie to czemuś służyć. Polecam serdecznie przede wszystkim tym, którzy chcieliby poznać Dianę w nieco bardziej oryginalny sposób, bez angażowania się w długie serie regularne, jak również tym, dla których mroczne wizje przyszłości nie wiążą się z czytelniczą alergią. Wizualnie coś niepowtarzalnego pod każdym względem. Wierzę, że to właśnie dla takich opowieści powstał imprint DC Black Label.

Oceny końcowe

5
Scenariusz
6
Rysunki
5
Tłumaczenie
6
Wydanie
6
Przystępność*
5+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Wonder Woman: Martwa Ziemia

Specyfikacja

Scenariusz

Daniel Warren Johnson

Rysunki

Daniel Warren Johnson, Mike Spicer

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

Kolor

Liczba stron

152

Tłumaczenie

Jacek Żuławnik

Data premiery

14 lipca 2021

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / DC Comics