Do oferty serwisu HBO Max trafiła komedia romantyczna „Wyprawa na Marsa”, której gwiazdami są Cole Sprouse znany z serialu „Riverdale” oraz Lana Condor występująca w serii „Do wszystkich chłopców”. Czy warto zainteresować się tą produkcją? Sprawdźcie naszą recenzję.
Jest rok 2049. W obliczu progresywnie gnijącej Ziemi kolonizacja Marsa stała się rzeczywistością. Na Czerwoną Planetę wysyłani są jednak jedynie wybrańcy – ci, którzy dzięki zdobytemu wykształceniu mogą przyczynić się do postępu albo ci, którzy dysponują okrągłą sumką miliona dolarów. Osadniczym przedsięwzięciem kieruje nonszalancki miliarder. Kosmiczny rockefeller odnalazł na Marsie szansę nakarmienia wewnętrznego Indiany Jonesa, ale też źródło wielkiego dochodu i reklamy. Problemy nowego świata są ekspediowane wraz ze śmieciami z powrotem na Ziemię, a w nabytej krainie mleko płynie sobie spokojnie z miodem... Trzeba przyznać, że, jak na komercyjnego straight-to-vod-rom-coma kierowanego głównie do nastolatków, świat przedstawiony w „Wyprawie na Marsa” wzbogacony został o dość ciekawe rysy. Niemniej, jest to oczywiście worldbuilding w wersji light. Twórcy nie dywagują na tematy nierówności społecznych, zgubności kapitalizmu czy pychy high-tech magnatów; ledwie muskają je, by wypełnić ramy filmu wspólną przygodą niespodziewanych kochanków. I w porządku. Fajnie, że przy taśmowej produkcji, można pokusić się o minimalny komentarz.
„Wyprawa na Marsa” od HBO Max – Miłość jak stąd do gwiazd
Nie zrozummy się źle – „Moonshot” nie jest na tyle błyskotliwym filmem, by powiązać wspomnianą wyżej treść z formą czy też głównym wątkiem fabularnym. Fantastycznonaukowe wsparcie jest jedynie zgrabnym pejzażem dla areny miłosnych mozołów i romantycznych podchodów. „Wyprawa na Marsa” dryfuje po tej samej orbicie, co większość z filmów, w których występują odtwórcy głównych ról – Cole Sprouse i Lana Condor. Młode gwiazdy kina wcielają się tutaj w charakterologiczne przeciwieństwa. Walt jest uroczym idiotą zapatrzonym w Marsa niczym szczeniak w swojego pana, z kolei Sophie to uzdolniona studentka, utrzymująca niełatwy związek na odległość z gościem, któremu bardziej niż na dziewczynie, zależy na karierze. Pokrętną drogą Walt przekonuje Sophie, by odważyła się na lot w kosmos, podczas gdy on cichaczem wpakuje się na pokład i przekroczy ziemską atmosferę na gapę. Podróż na Czerwoną Planetę to jednak nie wycieczka na Mazury; zanim para dotrze do celu wyprawy, Walt i Sophie będą zmuszeni spędzić ze sobą trochę czasu.
„Wyprawę na Marsa” potraktować można w ramach współczesnego odpowiednika amerykańskiego screwball comedy. W filmie dominują mniej lub bardziej celne gagi i dialogowe docinki, akcja podporządkowana jest rozwijaniu relacji między protagonistami, a całość utrzymana jest w duchu lekkiej mezaliansowej komedii. Na ekranie nie występują może konwencjonalnie piękni Cary Grant i Carole Lombard, ale równie urokliwi, co zharmonizowani Sprouse i Condor, którym udało się uzyskać ekranową chemię. Z racji gatunkowego doświadczenia młodzi aktorzy dobrze czują materiał i – na tle dojmująco przeciętnego drugiego planu – wypadają w swych kreacjach całkiem nieźle. Głupkowaty scenariusz i tendencyjna reżyseria są w stanie żwawo ciągnąć narrację, a ok. 10% ogółu żartów umożliwia wywołanie uśmiechu na twarzy. Opowieść naturalnie przenika nastoletnio-miłosny klimat, ale względnie przytomna i na swój sposób zabawna interpretacja początków kosmicznej cywilizacji powoduje, że ci, którzy w pełnoletniość weszli nieco dawniej, mogą czerpać z filmu przyjemność.
Zestawiając tę niewielką produkcję Warnera i New Line Cinema z potokiem regularnie wylewanych przez Netfliksa filmów-płotek, „Moonshot” jawi się jako obraz z pomysłem na siebie. To produkt ulepiony z dobrze znanej gliny, wtórny i konwencjonalny, ale z drugiej strony aspirujący do oryginalności i pomysłowy w swym banale. Zamiast przetrawienia kolejnych pięćdziesięciu filmów bez smaku, warto skosztować tego jednego z poprawnie dobranymi przyprawami.
Ocena filmu „Wyprawa na Marsa”: 3+/6
zdj. HBO Max