„Życie dla początkujących” – recenzja filmu. Życie, śmierć i wampiry

Dzieło debiutującego w pełnym metrażu Pawła Podolskiego niektórzy mogli już obejrzeć choćby podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Jego oficjalna kinowa premiera będzie miała miejsce 24 października, jednak już teraz warto coś o „Życiu dla początkujących” napisać. Choćby dlatego iż to obraz nietypowy, biorąc pod uwagę nasze polskie podwórko.

Reżyser podjął niewątpliwie bardzo odważny i ryzykowny krok. Postanowił bowiem opowiedzieć o wampirach, a tych w polskim kinie właściwie nie ma zbyt wiele. Ostatnio mogliśmy o nich usłyszeć w naszym kraju w 2010 roku, kiedy to swoją premierę miała „Kołysanka” Juliusza Machulskiego. Wcześniej, jeśli wampiry już pojawiały się w polskim filmie, to raczej jako niechlubne określenia na seryjnych morderców, choćby Wampira z Zagłębia.

Podolski postanowił zaprezentować nam jednak te pełne grozy stworzenia w bardziej przyziemny sposób. Napisałabym, że komediowy, ale w debiucie tym odnaleźć można szczyptę różnych gatunków filmowych. Jego dzieło w istocie jest lekkie i posiada wiele śmiesznych gagów, jednak nie brakuje tu obyczaju, nutki fantastyki, a miejscami wątku śledztwa kryminalnego.

„Życie dla początkujących” przedstawia nam trójkąt, ale nie miłosny, a egzystencjalny. Pierwszą bohaterką, jaką poznajemy, jest wampirzyca Monia (w tej roli Magdalena Maścianica), która raczej stroni od kontaktów międzyludzkich. Lubi za to swoją pracę opiekunki w domu seniora, gdyż chodzi tam na nocną zmianę, a niezbędną do życia krew pozyskuje od staruszków, którzy już odeszli z tego świata. Monia któregoś dnia poznaje Czarka (Michał Sikorski), niepozornego młodego mężczyznę, którego babcia jest jedną z pensjonariuszek. Odkrywa on nieopatrznie sekret wampirzycy. W tym samym czasie w budynku dochodzi do niepokojących wydarzeń – kilku pensjonariuszy umiera, a na ich szyjach pojawiają się ślady ugryzienia. Tak też swoją obecność zaznacza drugi wampir o imieniu Mirek (Bartłomiej Kotschedoff), którego Monia kiedyś nieopatrznie zmieniła w nieumarłego. Życie wieczne okazuje się dla niego dużym obciążeniem. Problem w tym, że każda próba popełnienia samobójstwa kończyła się dla niego niepowodzeniem, gdyż zgodnie z odwieczną zasadą zabić może go jedynie ten, kto go stworzył.

Spotkanie tych trojga zmieni postrzeganie przez nich świata, ale i sprowokuje samego widza do zadania sobie pytania o sens życia lub też jego brak. Motyw kruchości egzystencji przewija się tutaj zresztą niemal na każdym kroku. Skupmy się znów na wampirach. Wbrew różnym zabobonom czosnek ani osinowy kołek ich nie uśmiercą. Są prawie że wieczne. I ta perspektywa długowieczności jawi się dla śmiertelnego Czarka jako wybawienie i sposób na załatwienie wszystkich prywatnych spraw, jednak wampir Mirek posiada na to inny pogląd. Po co bowiem żyć, skoro po wycięciu z różnych zdarzeń swojego udziału nic się w nich nie zmieni? Po co na świecie ktoś, kto nie wnosi absolutnie niczego do życia ogółu? I co z całą sytuacją ma zrobić Monia, która z jednej strony nie chce ukrócać cierpienia Mirka, bo mimo wszystko będzie to zabójstwo, a z drugiej nie zamierza przedłużać życia Czarkowi, gdyż przemiana człowieka w wampira to za duża odpowiedzialność?

Jednak oprócz wspomnianej trójki i jej egzystencjalnych zagwozdek mamy jeszcze postacie drugoplanowe, czyli pensjonariuszy. Są oni w analizowanym filmie nie mniej ważni, gdyż każdy ma już swoje lata i zdaje sobie sprawę ze zbliżającego się końca. Mimo to nikt z nich nie zamierza się tym przejmować, pragnąc brać z życia pełną piersią. Dom seniora wydaje się idealnym i nieco ironicznym miejscem rozważań dla głównych bohaterów. Właściwie zdecydowana większość akcji osadzona została właśnie w nim, co nadaje „Życiu dla początkujących” teatralności i kameralności. Akcja z kolei w większości jawi się dość statycznie, ponieważ urok tkwi tu w dialogach i świetnie wykonanych zdjęciach.

Z racji, iż piszę o polskim filmie, muszę pochwalić także jego udźwiękowienie, gdyż poza małymi wyjątkami, kiedy bohaterowie wypowiadali swoje kwestie jednocześnie, dialogi były bardzo wyraźne i zrozumiałe. Pamiętajmy, że problemy z nagłośnieniem to szkopuł występujący tak 30 lat temu, jak i obecnie, a przekłada się na to wiele różnych czynników, w tym sama specyfika naszego języka.

Choć wampiry w dotyku są raczej zimne, z samego filmu biją wyłącznie ciepłe emocje, a on sam zadaje nam pytanie o naszą egzystencję i jej sens. I bardzo dobrze, że robi to w sposób niekonwencjonalny. W polskim kinie brakuje niekiedy odwagi, by eksperymentować. Do tego scena z pewnym gdyńskim klubem rozłożyła mnie na łopatki.

Na koniec chciałbym też zauważyć – i nie jest to żaden zarzut o plagiat, gdyż taka sytuacja w tym przypadku jawi się jako niemożliwa – że film Pawła Podolskiego mocno przypomina mi kanadyjski film „Humanitarna wampirzyca poszukuje osób chcących popełnić samobójstwo”. Pokazuje to, iż wampiry nadal mogą być ciekawe i emocjonalne, nie zamykając się wyłącznie w zamczyskach na wzgórzu i nie świecąc jak Edward ze „Zmierzchu”.

Ocena filmu „Życie dla początkujących”: 5-/6

zdj.