Blade Runner 2049 - recenzja filmu

6 października na ekrany kin trafił Blade Runner 2049 w reżyserii Denisa Villeneuve'a, kontynuacja kultowego filmu science fiction Ridleya Scotta. Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Stwierdzenie, że Łowca androidów nie potrzebował kontynuacji jest tak często powtarzane, że można je wręcz uznać za oczywiste. Przed sequelem arcydzieła Ridleya Scotta stało trudne zadanie uzasadnienia sensu swojego istnienia i trudno powiedzieć, by film Denisa Villeneuve’a się z tego zadania wywiązał. Blade Runner 2049 jest wizualnie zachwycającym filmem, który jest jednak przepełniony problemami. Gatunkowy kostium neo-noir oryginału ustępuje tu miejsca ospałemu dramatowi science-fiction z wątkiem mesjanistycznym. Scenariusz zamienia opartą na podtekstach symbolikę oraz moralną ambiwalencję na łopatologię oraz dużo bardziej czarno-biały podział na dobre i złe postaci. Film testuje cierpliwość widza niepotrzebnie rozwleczoną, pełną niczemu niesłużących dygresji fabułą. Za mało jest w filmie nowego, za dużo natomiast niepotrzebnego powielania ikonografii pierwszej części. Mamy więc nie tylko powrót origami, ale także ważną funkcję w fabule pełni analogiczna drewniana figurka konia. Nie ma Testu Voighta-Kampffa, ale jest inny test go przypominający. Nie ma Tyrella, ale jest Wallace. Rozczarowania dopełnia bolesna przewidywalność filmu, która objawia się nie tylko w tych zbyt częstych kalkach z pierwszej części, ale także w zbyt łatwym do przewidzenia zwrocie akcji, który sprawia, że pomimo wszechobecnego ostrzegania widzów przed spoilerami z filmu, trudno być w trakcie seansu czymkolwiek zaskoczonym.

Fabuła przygotowana przez jednego ze scenarzystów pierwszej części Hamptona Fanchera oraz jednego z najaktywniejszych ostatnio gatunkowych skrybów Hollywood Michaela Greena skupia się na postaci granego przez Ryana Goslinga Oficera K, blade runnera, który wpada na trop szokującego odkrycia, które ma zmienić postrzeganie replikantów w społeczeństwie i wstrząsnąć światem w jego posadach. Jak można się domyślić odkrycie wiąże się bezpośrednio z postaciami z pierwszej części, bo trzeba jakoś uzasadnić fabularnie powrót Deckarda, czy nawet epizodycznych bohaterów w rodzaju Gaffa granego przez Edwarda Jamesa Olmosa. Nie ma sensu zbyt mocno zagłębiać się w fabułę, by nie zostać oskarżonym o psucie seansu, film obfituje bowiem w „niespodzianki,” a przynajmniej w wydarzenia, które miały takową funkcję spełniać. Powód, dla którego odkrycie Goslinga jest tak szokujące, jest jednym z bardziej problematycznych aspektów fabuły, sprowadzających całą debatę o sztucznej inteligencji o krok w tył, ale trudno na ten temat dyskutować bez zagłębiania się w spoilerowe szczegóły fabuły.

bladerunner2049001.jpg

Oprócz tego głównego wątku, film bardzo dużo miejsca poświęca wątkom pobocznym, które wydają się nie do końca potrzebne i zdecydowanie nie są rozwinięte w odpowiednim kierunku. Jednym z nich jest opowieść o relacji Oficera K ze sztuczną inteligencją pełniącą rolę seksualnej niewolnicy. Wątek zmierza dokładnie w tym kierunku, w którym można to przewidzieć od początku i nie stanowi istotnego elementu głównej osi fabularnej, poza tym, że poniekąd wzbogaca charakterystykę głównego bohatera. Postać Goslinga jest w ogóle dużo cieplejszą, dużo mniej zblazowaną wersją Deckarda, która w dość krótkim czasie zaczyna wydawać się po prostu nudna. Gosling udowodnił, że gdy trzeba, charakteryzuje się magnetyczną prezencją na ekranie, pokazał też swój zaskakujący talent do komedii w filmach w rodzaju Nice Guys Shane’a Blacka, ale w Blade Runnerze pokazuje po raz kolejny, że robi nie najlepsze wrażenie w filmach, w których za zadanie ma przede wszystkim poruszać się po kadrze i rzucać spojrzenia swoim maślanym wzrokiem.

Innym pobocznym wątkiem jest z kolei historia granego przez Jareda Leto Wallace’a, niewidomego twórcy najnowszej generacji replikantów, który jest tak pretensjonalny w swoim kompleksie boga, jak tylko grany przez Leto szalony naukowiec być może. W tym wątku pewnie najmocniej objawia się jeden z największych problemów filmu, który odrzuca subtelność i ambiwalencję fabuły pierwszej części na rzecz bardzo dosłownego podkreślania swojej pozycji po stronie replikantów i przeciwko zepsutej ludzkości. Trudno zrozumieć co, poza tanim szokiem, mieli na celu twórcy w scenie, w której bohater Leto tworzy nową replikantkę tylko po to, by za chwilę wypruć jej flaki. Tego typu scenariuszowy caps lock nie jest w wysokobudżetowym kinie rzadkością, ale razi w filmie, który ma ambicje bycia czymś więcej, niż tylko kolejnym blockbusterem. Podobnych scen jest w filmie za dużo, widz naprawdę rozumie za pierwszym razem, gdy grana przez Robin Wright oficer policji powtarza o odkryciu Goslinga, że „wstrząśnie światem" - właściwie już za pierwszym razem wyłożenie tego faktu na stół wydawało się zbędne. Poza tym, trudno zrozumieć czemu większość scen z udziałem Jareda Leto nie znalazła się na symbolicznej podłodze montażowni, bo ich główną kontrybucją jest przedłużanie i tak pokaźnego czasu trwania filmu.

bladerunner2049032.jpg

By nie wydać się zbyt negatywnie nastawionym do filmu, trzeba podkreślić, że Blade Runner 2049 ma całkiem dużo plusów, nawet jeśli nie udaje im się zwykle wspomnianych minusów przesłonić. Przede wszystkim zdjęcia Rogera Deakinsa są tak świetne, jak można było się spodziewać, gdy tylko okazało się, że mistrz amerykańskiej operatorki będzie odpowiadał za wygląd filmu. Pomaga w tym wszystkim zapierająca dech w piersiach scenografia oraz nowatorski, przemyślany design każdej z lokacji. Wszystko to sprawia, że przyjemnie jest po prostu na ten film popatrzeć i wyobrażam sobie kupienie go w przyszłości na Blu-ray tylko po to, by włączać go w tle i napawać się klimatem świata przedstawionego, który jest generalnie nieźle zbalansowanym połączeniem hołdu dla estetyki pierwszej części oraz nowych pomysłów w rodzaju napromieniowanego, żółtego krajobrazu znanego z materiałów promocyjnych. Z zadania spisali się także odpowiedzialni za podkład muzyczny Hans Zimmer oraz Benjamin Wallfisch. Ścieżka wychodzi z założenia, że i tak nie uda jej się prześcignąć dokonań Vangelisa, stanowi więc połączenie imitacji syntezatorów z pierwszej części z nowym elementem trochę bardziej ambientowych dźwięków.

Blade Runner 2049 jest więc zachwycającym pod względem estetycznym, ale jednocześnie frustrującym i nużącym pod względem fabularnym filmem. Jako zestaw pięknych obrazów połączonych ze ścieżką dźwiękową sprawdza się świetnie, gdy tylko jednak przypomina sobie, że jest jednak dziełem sztuki opartym na narracji, spod imponującej skorupy wyziera pełne banałów i klisz wnętrze. Villeneuve potwierdza w tym filmie, że ma pewien problem z utrzymaniem suspensu, co było wielką bolączką Wroga, stanowiło też cechę Nowego Początku, który jednak nadrabiał intelektualną warstwą fabuły. Ridley Scott jest często oskarżany o tworzenie idealnie dopracowanych pod względem wizualnym filmów, które są jednak puste w środku. Jak się okazuje, fakt, że jego filmy pozostają przy tym wszystkim interesujące jest sztuką, której Villeneuve musi się jeszcze nauczyć.

Ocena końcowa: 3/6

źródło: Warner Bros.