Geoff Zanelli - "Pirates of the Caribbean: Dead Men Tell No Tales" - recenzja soundtracku

23 czerwca na sklepowych półkach pojawił się album z muzyką do najnowszej części "Piratów z Karaibów", która zagościła w kinach w ubiegłym miesiącu. Zapraszamy do recenzji tego wydania.

 Geoff Zanelli "Pirates of the Caribbean: Dead Men Tell No Tales"

(Walt Disney Records / Universal Music Polska, 2017)

 

Recenzja muzyki zawartej na płycie:

Gdy w 2003 roku na ekranach kin debiutowała piracka seria, nikt nie spodziewał się sukcesu takich rozmiarów, szczególnie że ten gatunek filmowy zdawał się wtedy martwy. Tymczasem po pierwszej części nadeszły kolejne, seria okazała się jedną z bardziej dochodowych, a za sprawą Klausa Badelta i Hansa Zimmera świat muzyki filmowej wzbogacony został o jedne z najbardziej rozpoznawalnych obecnie brzmień, co przyznać muszą nawet ci, którym nie po drodze z muzycznym dorobkiem Remote Control Productions. Być może muzyka pisana dla serii takiej jak "Piraci z Karaibów" mogłaby się pokusić o większą oryginalność, ilość nawiązań do epoki, może jakieś pokrewne szantom brzmienia, no i kto wie jaką ilustrację zafundowałby jej Alan Silvestri, który początkowo otrzymał stanowisko kompozytora. Cóż, tego się nie dowiemy, jedno jest natomiast pewne - wyobrazić sobie te filmy bez tego konkretnego pompatycznego brzmienia jest dziś niemal równie trudno, jak "Gwiezdne Wojny" bez muzyki Johna Williamsa.

W maju tego roku Jack Sparrow powrócił na ekrany kin. Ostatnie spotkanie z nim pod wieloma względami nie należało do udanych. "Na nieznanych wodach" zawiodło wszelkie oczekiwania czy to jako kontynuacja trylogii Verbinskiego, czy to jako film o piratach (zero bitew morskich, serio?) czy jako film w ogóle. Również muzyka, pod którą po raz trzeci podpisał się Hans Zimmer, wypadała problematycznie, nieszczególnie się zgrywając z serwowaną na ekranie realizacyjną biedą. Film wyglądał jak produkcja telewizyjna, do której ktoś wrzucił motywy muzyczne kojarzące się jednoznacznie z wizualnie efektownym kinem, do jakiego przyzwyczaił widza Gore Verbinski. Przyprawa w postaci hiszpańskiej gitary nijak nie maskowała wyraźnego zapachu przeterminowanej konserwy.

Mimo wspomnianych wyżej problemów, a także kiepskich recenzji, film zarobił góry pieniędzy, a co za tym idzie, doczekaliśmy się kolejnej kontynuacji (dodajmy: zdecydowanie bardziej udanej). Powrót po sześcioletniej przerwie przyniósł ze sobą zmianę na stanowisku kompozytora.  Miejsce Hansa Zimmera zajął Geoff Zanelli. Co to oznacza dla warstwy dźwiękowej filmu? W zasadzie niewiele, bowiem w rzeczywistości Zanelli jest na pokładzie począwszy od "Klątwy czarnej perły" (wystarczy zerknąć na listę płac, by trafić na jego nazwisko) i pracował nad każdą poprzednią częścią u boku kompozytorów, którzy podpisywali się pod muzyką do nich. Tak, jak zmiana Badelta na Zimmera nie przyniosła żadnej rewolucji (bo ten ostatni nadzorował prace swego protegowanego przy pierwszej części i sam sporo do niej wniósł), tak i tym razem nie ma się co nastawiać na to, że otrzymamy muzykę odmienioną względem poprzedników. I choć dla niektórych brak oryginalności i świeżości może stanowić pewien problem, to jednak w przypadku serii o tak ugruntowanej muzycznej tożsamości jak "Piraci z Karaibów" wręcz nie wypadało odciąć się od dotychczasowego dorobku na tym polu. A przyznać trzeba, że choć muzyka w "Zemście Salazara", to w przeważającej części odgrzewany kotlet, to jednak tym razem spisuje się ona w filmie należycie, wygrywając z poprzednikiem pod każdym względem.

Na wydaniu płytowym znajdziemy przeszło 71 minut muzyki, podzielonej na siedemnaście utworów. Szczęśliwie tym razem oszczędzono nam remiksów, pasujących do reszty jak pięść do twarzy (jeden znalazł się co prawda na wydaniu cyfrowym ale nie trafił na płytę), można więc od początku do końca cieszyć się tylko i wyłącznie muzyką znaną z filmu. Choć Zanelli ochoczo sięga po motywy dobrze znane z poprzednich filmów, to jednak płytę otwierają nowe kompozycje, z których pierwsza to nastrojowe, z lekka mroczne i niepokojące wprowadzenie. Zaraz po nim dostajemy pierwszy z utworów związanych z postacią nowego antagonisty. Mimo że temat muzyczny Salazara nie grzeszy oryginalnością, to jednak z miejsca zapada w pamięć, a i w filmie sprawdza się bez zarzutu. Zaraz potem przychodzi pora na pierwszy na płycie utwór akcji  ("No Woman Has Ever Handled My Herschel "), a wraz z nim także i pierwsze z licznych nawiązań do poprzednich części - jest nim wariacja tematu głównego ("He's a pirate"), przeplatana świeższymi brzmieniami. Nietrudno się domyślić, że ten konkretny motyw usłyszymy jeszcze nie raz.

Kilka kolejnych utworów obchodzi się bez tego rodzaju cytatów, skupiając się na nowej tematyce utrzymanej w bardziej posępnej tonacji, zbliżonej do początku płyty. Z kolei począwszy od "Kill the Filthy Pirate, I'll Wait" zaczyna się nam istna lawina muzycznych odniesień do  przeszłości - czy to motywów, które towarzyszą serii od samego początku, czy też tych, z którymi do tej pory mieliśmy do czynienia tylko w zdecydowanie najlepszej pod względem muzycznym części trzeciej (jak "Hoist the Colours" rozbrzmiewające w utworze siódmym i ósmym). Mieszanie nowego ze starym ma swą kulminację w "El Matador del Mar" - plątaninie motywu Salazara z całym szeregiem dobrze znanych tematów stanowiącej doprawdy satysfakcjonujące doświadczenie. "Kill The Sparrow" to z kolei odejście od nawiązań, a jednocześnie przykład na to, że i bez nich kompozytor potrafi zbudować solidną (choć może nie aż tak wyrazistą) ilustrację. Następujące później "She Needs The Sea" to kolejna wiązanka klasyki, ukoronowana zgrabną wariacją "The Medallion Calls" (motywu, który w poprzednich filmach było nam dane słyszeć przy okazji wejścia Jacka na arenę wydarzeń). "The Brightest Star of The North" przynosi nam w pełni już uformowany temat wiążący się z postacią Cariny, z którego krótkimi zapowiedziami zetknąć się można było wcześniej. Kolejne trzy utwory ilustrują kulminacyjne sceny filmu, a choć i tu trafiają się nawiązania (słyszalne zwłaszcza w "The Treasure") to jednak widać, że starano się oprzeć je przede wszystkim na nowych kompozycjach - tym niestety (zwłaszcza w oderwaniu od filmu) w pewnym momencie zaczyna brakować pary. Można wręcz odnieść wrażenie, że na potrzeby albumu należało to i owo skrócić, bo chwilami zaczyna się tu wkradać nuda.

Na szczęście po przebrnięciu przez tę nieco męczącą część płyty, docieramy do jej bodaj najlepszej części - w utworze "My Name is Barbossa" powraca w glorii i chwale temat miłosny z "At World's End" (który usłyszeć można było także i na początku filmu, ale zabrakło tego fragmentu na płycie), towarzyszący końcowym scenom, które zdecydowanie na tym zyskują. Na deser dostajemy jeszcze jedną aranżację "He's a Pirate" od której to zaczyna się całkiem udany utwór z napisów końcowych.

Jak nietrudno zauważyć, siła ilustracji muzycznej do "Zemsty Salazara", opiera się w dużej mierze na częstym sięganiu po sprawdzone motywy. Zanelli dostarczył co prawda przynajmniej dwa wpadające w ucho nowe tematy, ale żaden z nich nie jest czymś, co mogłoby konkurować z muzyczną klasyką serii. Jeśli zatem oceniać tę płytę z punktu widzenia kogoś, kto liczył na ciekawe rozwinięcie pirackiej tematyki, to raczej trudno tu mówić o satysfakcjonującym doświadczeniu. Jednak z drugiej strony znajdziemy tu sporą część tego, co stanowi o muzycznej sile całej serii, a dla niektórych może to być w zupełności wystarczającym powodem, by sięgnąć po tę płytę. Szału nie ma, muzycznego objawienia tym bardziej, jest za to naprawdę solidny album, bijący na głowę poprzednika, który powinien przypaść do gustu zagorzałym fanom, a jednocześnie, może się też sprawdzić jako wprowadzenie w świat muzyki "Piratów z Karaibów".

4
Muzyka na płycie

Spis utworów:

  1.     Dead Men Tell No Tales (01:51)
  2.     Salazar (04:27)
  3.     No Woman Has Ever Handled My Herschel (03:59)
  4.     You Speak of the Trident (01:58)
  5.     The Devil's Triangle (02:45)
  6.     Shansa (03:12)
  7.     Kill the Filthy Pirate, I'll Wait (04:50)
  8.     The Dying Gull (01:01)
  9.     El Matador Del Mar (08:05)
  10.     Kill the Sparrow (06:16)
  11.     She Needs the Sea (02:32)
  12.     The Brightest Star in the North (06:00)
  13.     I've Come With the Butcher's Bill (06:41)
  14.     The Power of the Sea (04:07)
  15.     Treasure (05:43)
  16.     My Name Is Barbossa (05:34)
  17.     Beyond My Beloved Horizon (02:41)

    Czas trwania płyty: 71:42

Opis i prezentacja wydania:

Płyta została wydana w standardowym jewel case, grafika na froncie jak i z tyłu pudełka jest dość oszczędna, podobnie jak i zresztą nadruk na płycie. Wewnątrz liczącej sobie osiem stron książeczki znajdziemy pochwały pod adresem kompozytora podpisane nazwiskiem producenta Jerrego Bruckheimera i reżysera Joachima Ronninga, listę płac oraz kilka fotografii z filmu. Ogólnie wydanie przedstawia się więc całkiem przyzwoicie.

4
Wydawnictwo

Oceny końcowe

4
Muzyka na płycie
4
Wydawnictwo
4
Średnia

Gdzie kupić płytę „Pirates of the Caribbean: Dead Men Tell No Tales”?: 

 

gandalf.com.pl 44,50 zł

musiccorner.pl  45,21 zł

empik.com - 49,99 zł

Płytę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Universal Music Polska.