Hawkeye tom 2: Lekkie trafienia - recenzja komiksu

W październiku na polski rynek komiksowy trafił drugi uznanej serii Marvela o Hawkeye'u. Czy seria nadal spełnia wysokie oczekiwania? Zapraszamy do lektury recenzji.

O ile już o pierwszym tomie uznanej serii Matta Fractiona i Davida Ajy o Hawkeye’u można było powiedzieć wiele dobrego, jej druga odsłona w dużo większym stopniu wyjaśnia skąd wzięła się jej znakomita reputacja. W Lekkich trafieniach Fraction, Aja, Matt Hollingsworth i kilku innych niezwykle utalentowanych artystów komiksowych stworzyli kwintesencję komiksu Marvela. Wydawnictwo w latach 60. budowało swoją markę pokazując przygody bohaterów, którzy w odróżnieniu od postaci DC nie byli odległymi od codziennego doświadczenia, abstrakcyjnymi bóstwami, dzielili natomiast wiele codziennych zmagań ich czytelników. Spider-Man oprócz walki z przebranymi złoczyńcami zmagał się z problemami wieku nastoletniego, a Fantastyczna Czwórka równie poważnie co do obrony Ziemi przed Galactusem podchodziła do swoich spraw rodzinnych. Hawkeye świetnie wpisuje się w tę tradycję, pokazując bohatera, który pomaga sąsiadom podczas huraganu Sandy albo nie może sobie poradzić z rozplątaniem kabli w nagrywarce, by obejrzeć ulubiony serial.

Pod względem scenariusza Lekkie trafienia kontynuują format, w którym każdy zeszyt stanowi osobną, zamkniętą formę, nawet jeśli wciąż prowadzona jest narracja spinająca wszystkie historie w jedną całość. Tom zaczyna się więc od opowieści, w której Clint pomaga sąsiadowi ewakuować jego mieszkającego w Queens ojca podczas huraganu, który Kate zastaje z kolei na odbywającym się w New Jersey weselu. W zeszycie siódmym kłopoty Bartona z kablówką przeplatają się z jego problemami ze znaną z pierwszego tomu mafią dresiarzy. Następne dwa zeszyty podnoszą poziom zagrożenia wobec Hawkeye’a, z czym wiąże się pojawienie pewnej postaci  femme fatale, jak również gościnne występy trzech kobiet, z którymi Clint miał do czynienia w przeszłości: Czarnej Wdowy, Mockingbird oraz Spider-Woman. Zeszyt dziesiąty dzięki obłędnym rysunkom Francesco Francavilli kompletnie zmienia ton opowieści i rzuca nieco światła na postać mówiącego po polsku enigmatycznego antagonisty historii, po czym tom zalicza wgniatający w fotel punkt kulminacyjny w swoim słynnym finałowym zeszycie, który napisany jest całkowicie z perspektywy psa Fuksa.

hawkeye_t2_plansza_01.jpg

W to wszystko bardzo subtelnie wpleciony jest rozwój postaci oraz relacji między nimi, na czele rzecz jasna z wątkiem przyjaźni między Clintem a drugim Hawkeyem, Kate Bishop. Clint przedstawiony jest w komiksie w zgodzie ze swoją genezą nawróconego przestępcy, która  obarcza go sporymi problemami z radzeniem sobie z odpowiedzialnością za swoje czyny. W tomie dochodzi do pewnego traumatycznego zdarzenia, które wpycha Clinta w spiralę poczucia winy, z której nie jest łatwo mu wydostać. Kate jest z kolei zainspirowana osobą Clinta, jednak frustruje ją jego nierzadko destruktywne zachowanie. Oczywiście Fraction i Aja nie byliby sobą, gdyby w genialnym posunięciu nie umieścili kluczowego momentu w relacji między dwojgiem bohaterów we wspomnianym jedenastym, napisanym z psiej perspektywy zeszycie.

Pod względem formy wizualnej Lekkie trafienia są być może najlepszym komiksem, jaki znalazł się w tym roku na polskim rynku i kluczowy jest tutaj oczywiście zeszyt jedenasty, który znajduje oryginalny sposób, by prowadzenie narracji z perspektywy psa nie było po prostu narysowaniem szeregu paneli, na których jest pies. Wprowadzenie zwierzęcej perspektywy do komiksu jest ostatnio zabiegiem coraz częstszym, jednak rzadko robione jest z innowacyjnością, która charakteryzuje tutaj pracę Ajy. Oczywiście jego pozostałe zeszyty również utrzymują niebywale wysoki poziom, do którego rysownik przyzwyczaił już czytelników. Pod względem detali oraz ilości paneli Hawkeye wyrasta ponad przeciętną, jednak ich rytmiczna powtarzalność zapobiega poczuciu zagubienia w historii. Efektu dopełnia jak zwykle mistrzowska praca kolorysty Matta Hollingswortha, który na końcu tomu w bardzo ciekawym materiale dodatkowym uchyla nieco rąbka tajemnicy odnośnie kolorowania Hawkeye’a. W kwestii gościnnych występów oprócz wspomnianego już Francavilli, który nadaje 10. zeszytowi zupełnie odmienny charakter wizualny, w Lekkich trafieniach pojawiają się też wspaniałe rysunki Steve’a Liebera i Jessego Hamma. Lieber, który często dzięki swoim pracom wznosi komiksy Nicka Spencera na kolejny poziom, odpowiada w tym tomie za świetną ilustrację wspomnianego już problemu Clinta z kablami.

hawkeye_t2_plansza_02.jpg

Lekkie trafienia są więc komiksem genialnym na niemal każdym poziomie. Jest to lekka, mocno zakorzeniona w życiu codziennym nowojorczyków historia, w której nie brakuje znakomicie narysowanych scen akcji oraz dramatycznego napięcia między bohaterami. Przyczepić się można jedynie znowu do niezbyt dobrze wypadającego polskiego tłumaczenia. Wydaje się, że jest lepiej niż w pierwszym tomie, jednak może jest to kwestia przyzwyczajenia. Pewne jest, że częste użycie słowa „ziom” i taka ogólna polska śmieszkowatość językowa wciąż trochę gryzą. Nie zmienia to faktu, że Lekkie trafienia pozostają jedną z najlepszych rzeczy wydanych w tym roku przez Egmont i świetną propozycją dla kogoś, kto nie chce śledzić całości uniwersum, Hawkeye idzie bowiem swoją własną, fascynującą ścieżką.

Oceny końcowe

5
Scenariusz
6
Rysunki
3
Tłumaczenie
4
Wydanie
5
Przystępność*
+4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność - stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Lekkie trafienia okladka.300(1).jpg

Historia została pierwotnie opublikowana w zeszytach Hawkeye Vol. 4 #6-11 (luty - sierpień 2013 roku).

Zachęconych recenzją raz jeszcze odsyłamy do wpisu Hawkeye tom 2: Lekkie trafienia - prezentacja komiksu, w którym znajdziecie obszerną galerię zdjęć oraz prezentację wideo. 

Specyfikacja

Scenariusz

Matt Fraction

Rysunki

David Aja, Francesco Francavilla, Steve Lieber, Jesse Hamm

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

kolor

Liczba stron

132

Tłumaczenie

Marceli Szpak

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źrodło: Egmont / Marvel